Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Po pierwsze: gdy znajdzie przywódcę. Jest to najbardziej nieuchwytne zagrożenie dla
posiadających władzę. Muszą oni mieć kontrolę nad przywódcami ludu.
Po drugie: kiedy populacja rozpoznaje krępujące ją więzy. Należy utrzymywać ją w
ślepocie i nie dopuszczać do stawiania pytań.
Po trzecie: gdy ludność zyskuje nadzieję na zrzucenie więzów. Nie wolno jej nawet
marzyć, że jest to możliwe".
Alia potrząsnęła głową, czując, jak jej policzki drżą przy tym ruchu. Pojawiły się już
pierwsze symptomy chaosu. Raporty otrzymywane od szpiegów rozsianych po Imperium
umacniały jej niepokój. Niekończące się działania wojenne Dżihad Fremenów wszędzie
pozostawiały krwawe znaki. Gdziekolwiek zjawił się "ekumenizm miecza", ludzie przybierali
postawę podbitej ludności - stawali się skryci, defensywni, wymykali się z rąk. Wszelkie
przejawy władzy imperialnej - a oznaczało to przede wszystkim władzę religijną - stawały się
przedmiotem sprzeciwu. Och, pielgrzymi wciąż zjawiali się mnogimi milionami, a niektórzy z
nich pewnie byli gorliwi i szczerzy. Znacznie częściej pielgrzymka stanowiła jednak pewną
gwarancję na przyszłość. Podkreślała posłuszeństwo i dawała realną formę władzy, którą łatwo
można było obrócić w bogactwo. Hadżi, którzy powracali z Arrakis, trafiali od razu na nowe
stanowiska i zyskiwali wyższy status społeczny. Mogli przeprowadzać zyskowne operacje
finansowe, których nie ośmielali się podejmować ludzie przywiązani do rodzinnej planety.
Alia znała popularną zagadkę: "Co widać w pustej sakiewce, przywiezionej z powrotem z
Diuny?" I odpowiedź: ,,Oczy Muad'Diba (ogniste diamenty)".
Szybko przebiegła myślami tradycyjne sposoby wychodzenia z podobnych sytuacji:
należy nauczyć ludzi, że opozycja będzie karana, a sprzyjanie władzy zawsze nagradzane. Zaciąg
do wojsk Imperium trzeba prowadzić w sposób losowy. Każde posunięcie, będące środkiem
majÄ…cym zapobiec potencjalnemu atakowi, wymaga starannego skoordynowania w czasie, by nie
dać opozycji okrzepnąć.
"Czy straciłam zdolność koordynacji?" - zastanawiała się. - Po co te czcze spekulacje? -
zapytał głos wewnątrz niej. Czuła, że się uspokaja. Tak, plan barona był dobry. "Wyeliminujemy
zagrożenie ze strony lady Jessiki i jednocześnie zdyskredytujemy ród Corrinów. Tak."
Z Kaznodzieją zrobi się coś później. Rozumiała jego postawę, jego symbolika była
oczywista. Sędziwe widmo swobodnych spekulacji, żywy duch herezji, działający na pustyni
ortodoksji. W tym tkwiła jego siła. Nie miało znaczenia, czy to jest Paul... Tak długo, dopóki
można było mieć co do tego wątpliwości. Doświadczenie Bene Gesserit mówiło jej zaś, że w
jego sile ukryła się jego słabość.
"Kaznodzieja ma skazę, którą odnajdziemy - pomyślała. - Naślę szpiegów, którzy będą
obserwować każdy jego ruch. A jeśli nadarzy się okazja..."
Nie będę się spierał z Fremenami, którzy twierdzą, że Bóg ich natchnął, by przekazywali religijne objawienia. Ale ich ambicja, by dostępować epifanii
prowokuje mnie, by z nich szydzić. Oczywiście, mają nadzieję, że ta podwójna
uzurpacja umocni ich pozycją u władzy i pomoże przetrwać we wszechświecie,
który uważa Ich za coraz bardziej uciążliwych. W imieniu wszystkich
sprzeciwiających się ludzi ostrzegam Fremenów: krótkowzroczny oportunizm
na dłuższą metę zawsze zawodzi.
"Kaznodzieja w Arrakin"
Leto i Stilgar wyszli w nocy na wąską półkę znajdującą się na grzbiecie niskiej, skalnej
wychodni, którą w siczy Tabr nazywano Świadkiem. W świetle malejącego Drugiego Księżyca z
półki rozciągał się panoramiczny widok na Mur Zaporowy z Górą Idaho na północy, Wielką
Równinę na południu i ruchome wydmy na wschodzie, w kierunku Grani Habbanja. Niesiony
wiatrem pył, następstwo samumu, pokrywał południowy horyzont. Poświata księżyca jak szron
zalegała na grzbiecie Muru Zaporowego.
Stilgar przyszedł tu wbrew swej woli, przyłączając się do tajnej wyprawy tylko dlatego,
że Leto rozbudził jego ciekawość. Dlaczego trzeba było ryzykować marsz w nocy przez piasek?
Chłopak zagroził, że wymknie się i pójdzie sam, jeżeli Stilgar odmówi. Jednakże Stilgar nie
przestawał się zamartwiać. Byli łakomymi kąskami dla wrogów, sami, w nocy!
Leto przykucnął na skalnej półce, twarzą na południe, ku równinie. Nagle, jak gdyby ze
zmartwienia, poklepał się dłonią po kolanie.
Stilgar czekał. Wyczekiwał w milczeniu, dwa kroki w bok od podopiecznego, z
założonymi rękoma. Jego szata lekko powiewała w podmuchach nocnego wiatru.
Dla Leto marsz przez piach stanowił odpowiedź na trapiącą go depresję, na potrzebę
znalezienia nowej równowagi w życiu, na nieujawniony konflikt, którego Ghanima nie mogła
dłużej znieść. Wyciągnął Stilgara na tę wyprawę, ponieważ były sprawy, o których ten musiał się