Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wydało mi się, że za jednym zamachem zdołam jej wytłumaczyć wszystko.
- W gazetach nie ma ani słowa prawdy! Kto troszczy się o to, co się dzieje na niby? Nawet dzieci po powrocie do domu nie przejmują się wynikami rozegranej na podwórku zabawy w policjantów i złodziei, a ty w życiu poza planem zdjęciowym chcesz rozwijać fikcyjny wątek wprowadzony do akcji zgodnie ze scenariuszem trwającej inscenizacji. Tu toczy się gra. Powstaje film. Chcesz zadręczać mnie treścią sekwencji z Temalu, gdzie zmuszony przez innych wziąłem udział w odegraniu nieznanej fabuły? Czy aktor, który kreuje w teatrze rolę bandyty, po zejściu ze sceny ucieka przed karabinierami?
- Nie pleć bzdur. Powiedz, dlaczego zabiłeś tamtych ludzi?
- Ile razy mam ci powtarzać, że gazety podają fikcyjną wersję tej tragedii! Waszego kierownika uderzyłem pięścią, ponieważ miałem prawo bronić się przed nim, kiedy chciał mnie udusić po nieszczęśliwym wypadku z sekretarką. Na atak urzędnika uzbrojonego w nóż, który pierwszy zadał mi pozorną ranę, odpowiedziałem chwytem samoobronnym i rzuciłem go na schody. W obu wypadkach nie działałem z premedytacją: reagowałem instynktownie, jak człowiek niesłusznie potępiony i śmiertelnie zagrożony. Również z formalnego punktu widzenia ani razu nie przekroczyłem uprawnień wynikających z tytułu tak zwanej “obrony koniecznej".
- A czy chłopiec zginął tam od jakiejś zbłąkanej kuli?
- Nie! Wyobraź sobie, że ten sterowany zdalnie sztuczny samobójca celowo wskoczył mi przed lufę rewolweru w chwili, gdy z zamkniętymi oczami strzelałem z bliska w ścianę, aby sprawdzić, czy w magazynku tkwią ostre naboje. I wszystkie moje pozostałe rzekome ofiary same siebie kolejno pozabijały. Dwaj karabinierzy zaciągnęli mnie do krawędzi dachu i sami skoczyli w przepaść, co wydaje się nieprawdopodobne komuś, kto nie zna scenariusza tej inscenizacji. Trzeci karabinier zginał od ciosu skalpela wyrzuconego przez lekarza, który mierzył we mnie i zaraz sam siebie rozerwał eksplozją ładunku przylepionego wcześniej plastrami do piersi. Rozejrzała się niespokojnie.
- Ukryjesz się u mnie na strychu - zadecydowała stanowczo. - Już wiem, jak to urządzić. W mieszkaniu byłoby niebezpiecznie. Rano policja złożyła nam wizytę i dalej mogą tam zaglądać.
- Nie chciałbym cię narazić na pięcioletnią katorgę - sprzeciwiłem się bez przekonania.
- Musisz tyle gadać? Teraz zjesz coś na górze, bo w domu nic nie mam. Zwolniłam się z pracy na tydzień. Jack postawił nam piwo.
O swoim kierowniku z biura nie wspomniała ani słowem. I ja przemilczałem tę sprawę, bo inne były ważniejsze.
Linda przystawiła wolne krzesło do stolika otoczonego prawdziwymi ludźmi. Zamówiła dla mnie spaghetti i befsztyk. Piwo z jej opowiadania ulotniło się gdzieś; zamiast niego między czterema stolikami okupowanymi przez mieszane towarzystwo krążyła duża butelka whisky. Drugą, opróżnioną wcześniej, usunęła kelnerka, aby zrobić miejsce na talerze z gorącymi daniami. Jadłem pod magnetyczną kontrolą oczu jakiegoś dziada pochylonego nad popielniczką.
Płowy Jack siedział w kącie przy stoliku zajmowanym przez trzech brodatych mężczyzn, nastolatkę o pięknych rysach twarzy i wdzięcznym uśmiechu oraz tęgą kobietę, która kołysała wózek z noworodkiem. Rozgadana sąsiadka Lindy napełniła mój kieliszek i wzniosła toast za fundatora. W odpowiedzi na jej gest Płowy Jack skinął głową. Podniósł szklankę z alkoholem. Drugą ręką, obejmując piegowate dziecko, które siedziało mu na kolanie z zardzewiałym łańcuchem w zębach, zapalił sobie następnego papierosa.
Słońce wypalało resztki trawy po obu stronach opustoszałej ulicy. Linda przeniosła pod stołem rękę i położyła ją na mojej dłoni. Gdy ostatni manekin opuścił restaurację, Płowy Jack przemówił ze swego miejsca melodyjnym głosem, w ciszy przerywanej tylko brzękiem targanego przez dziecko łańcucha:
- Szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a otworzą wam. Szukajcie wąskiej drogi i ciasnej bramy, która prowadzi do trwałego życia. Taką niewielu znajduje. A szeroka jest droga i przestronna brania, która wiedzie do zguby przez ciemności zewnętrzne. I wielu wybiera ją.
Nie dawajcie świętego psom i nie miotajcie pereł waszych przed świnie, by ich nie podeptały, i obróciwszy się, nie rozszarpały was.
Nie każdy, kto mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa ekranu, ale ten w nim pozostanie, kto czyni wolę Twórcy przemawiającego w nim. Bo wy nie jesteście tymi, którzy mówią: to Duch Scenariusza woła w was!
I stało się, że gdy Płowy Jack wyrzekł te słowa, przy ostatnim stoliku odezwał się głos młodego Mulata:
- To ty jesteś, który miał przyjść, czy na innego czekać mamy?
Odpowiadając mu, Płowy Jack spytał: A co sam myślisz? - Potem zwrócił się do wszystkich:
- Kto ma uszy, niechaj słucha. Oto plan i dzieło moje: ślepi widzą, chromi chodzą, trędowaci biorą oczyszczenie, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, zaś wszystkim statystom wola Scenografa przekazywana bywa.
Lecz coście wyszli na plan zobaczyć? Trzcinę rozchwianą na wietrze czy proroka? Zaiste powiadam wam: I więcej niż proroka!