Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Inga, aleja... nie chcę sobie z nią układać życia. Ona nie ma żadnych planów,
ambicji. Jej planem jest cyrkonia w paznokciu, długim i sztucznym, ona sama jest równie
sztuczna, jak te jej paznokcie.
Inga zamyśliła się. Tak, Marta zawsze miała piękne, wypielęgnowane paznokcie.
Zatem... były sztuczne?
- Ludwik, nie mogę ci pomóc.
- Ależ możesz! - wykrzyknął z mocą.
- Tak? A w jaki sposób?
- Inga, przecież mi wybaczyłaś. Ja będę jej płacić na dziecko, pomogę w jego
utrzymaniu, ale... Nie chcę być z nią, tylko ty jesteś moją miłością, zawsze nią byłaś,
zbłądziłem jak wędrowiec we mgle, ale teraz chcę być dla ciebie dobry, zrozumiałem...
Inga spojrzała na niego zdziwiona. Rozejrzała się po kawiarni. Siedzieli w tym samym
miejscu, co przed laty. Kiedyś Ludwik powiedział jej, tutaj właśnie, że chce z nią być. Był
taki piękny, wysportowany, zadbany, a wtedy jej to imponowało, kusiło. Miała ochotę stanąć
i zawołać: „To mój mężczyzna! Wybrał właśnie mnie!”.
A teraz siedział przed nią ze smutkiem w oczach, w lekko pogniecionej koszuli, bo
pewnie musiał ją wyprasować sam, bez niczyjej pomocy. Paznokcie nie lśniły od codziennego
polerowania, a lekki zarost przykrył jego twarz jakby pyłem zmęczenia. Inga uświadomiła
sobie, że wreszcie wygląda jak prawdziwy mężczyzna, ze swoimi ułomnościami, bo każdy je
przecież ma, a nie wymuskany na chwilę model z telewizyjnej reklamy, papierowa postać
wycięta z modnego szablonu. Kiedyś imponował jej swoim wyglądem, a dziś... Na tamtego
Ludwika nie zwróciłaby nawet uwagi.
- Inga, słyszysz mnie? - zapytał, przerywając jej zamyślenie.
- Tak, słyszę.
- Inga, będę dla ciebie dobry, obiecuję. Gdyby nie moja głupota, dziś byłabyś już moją
żoną.
Inga spojrzała na niego zdziwiona. Przypomniał jej o czymś. Tak, data ślubu. Minęła
niedawno. Byłaby jego żoną. Bardzo tego kiedyś chciała, tak bardzo!
- Ja mam dla ciebie nawet tamten pierścionek. Oddałaś mi go. Pamiętasz? Był w
moich rzeczach. Wciąż go noszę przy sobie, myśląc, że może kiedyś ci go oddam.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej małe pudełko. Inga spojrzała na symbol ich
miłości. Leżał przed nią na drewnianym blacie stolika. Wyglądali, jakby on się jej oświadczał,
a ona zastanawiała się, czy przyjąć te oświadczyny.
Michał jest tak daleko, a on - blisko. Michał mieszka w innym kraju, ma swoje życie,
a w sercu nosi bliznę po żonie. Tej blizny obawiała się najbardziej - że będzie ją wciąż, nawet
nieświadomie, porównywał do Izabelle. A przecież... Jest jeszcze wspomnienie zmarłej
córeczki, Dominique. A ona nigdy nie da mu dziecka, bo już nie chce, w jej wieku, wchodzić
w nową rolę, zwłaszcza teraz, gdy otwierają się przed nią nowe możliwości, marzenia
zaokrąglają... Ludwik sprawiał wrażenie skopanego psa, siedział tak tu przed nią i prosił o
litość.
I wtedy podjęła decyzję...
Michał oddawał właśnie w ręce klienta swój projekt, wykonany pierwszy raz od
śmierci Izabelle. Był to niewielki dom dla dwojga ludzi, z kominkiem pośrodku, surowy, na
bazie prostokąta. Takie proste domy widział na Mazurach, zwane były przez mieszkańców
„kochówkami”, od nazwiska Ericha Kocha, który przed wojną zarządzał prowincją
wschodniopruską. To za jego czasów pojawiła się tendencja do budowania małych,
jednorodzinnych domków, prostych, niskich, z niewielkimi oknami. Takie domki,
przeznaczone dla uboższych warstw społeczeństwa, do dziś stoją w miasteczkach i na wsiach,
a jeśli ich właściciele dbają o nie, są piękną pamiątką po minionym czasie. Ich urok
zainspirował Michała i kiedy inwestor przywiózł na budowę swojego kolegę,