Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Tak, rozumiem to wszystko, ale czy teraz przeprowadzi pan dochodzenie? Mój brat - co łatwo może pan sprawdzić w tych dokumentach - był naukowcem, nie włóczęgą. I przyzna pan, że z tym świadectwem zgonu coś jest nie w porządku.
MacDonald wziął z biurka oświadczenie angielskiego lekarza.
- To prawda, nie można człowiekowi dwukrotnie usunąć wyrostka robaczkowego. Tak, na pewno porozmawiamy jeszcze z tym doktorem. - Zapisał coś w notatniku. - Zamiast wysłać depeszę do lokalnych władz, wyznaczę urzędnika, który osobiście przeprowadzi z nim rozmowę. Zrobię to przy najbliższej okazji, kiedy ktoś będzie płynął na wyspy Tuamotu.
Odchylił się do tyłu i czekał na moje podziękowania.
- Kiedy to będzie? - zapytałem.
- Mniej więcej za trzy miesiące.
- Trzy miesiące!
- Pański brat już nie żyje, mister Trevelyan. W żaden sposób nie mogę przywrócić mu życia. A poza tym jesteśmy ludźmi bardzo zapracowanymi - zarządzam obszarem o powierzchni ponad dwóch i pół miliona kilometrów kwadratowych. Musi pan zdawać sobie sprawę, że administracja nie może przestać funkcjonować, gdy my...
- Nie proszę pana o wstrzymanie działań administracji. Proszę tylko o przeprowadzenie dochodzenia w sprawie śmierci człowieka!
- Zrobimy to - odparł spokojnie. - I stwierdzimy, że doktor popełnił błąd w dobrej wierze. Może pomylił dwóch pacjentów, którzy zmarli tego samego dnia. To nic nowego, ale szkoda byłoby zniszczyć go za jeden błąd. Na tych wyspach lekarze są nam potrzebni, mister Trevelyan.
Spojrzałem w oczy MacDonalda i uświadomiłem sobie, że mam przed sobą kamienną ścianę. Przez trzy miesiące nie zrobią nic, a potem cała sprawa zostanie zatuszowana i zasnuta biurokratyczną pajęczyną.
Napisałem na kawałku papieru adres mego adwokata.
- Byłbym zobowiązany, gdyby poinformował mnie pan o wynikach waszego dochodzenia. Może pan napisać na ten adres.
- Powiadomię pana, mister Trevelyan. Jestem pewny, że wyjaśnienie będzie proste. - Podniósł się na pół z fotela, wyraźnie dając do zrozumienia, że audiencja skończona.
Poszedłem natychmiast do konsula brytyjskiego, lecz nie przyniosło mi to żadnej satysfakcji. Konsul był wytworny i uprzejmy; dowodził jednak, że wszystko, co powiedział MacDonald, jest prawdą, i że pozostaje mi tylko czekać.
- Niech się pan nie martwi, mister Trevelyan, oni zbadają tę sprawę. Ustalą, czy stary Schouten się pomylił.
Nie brzmiało to jednak przekonująco nawet dla niego samego.
- Jakiego rodzaju człowiekiem jest ten Schouten? - zapytałem. - Myślę, że pan go zna.
Konsul wzruszył ramionami.
- Typ starego wyspiarza - jest tu od lat. Dawniej zrobił sporo dobrej roboty.
- Ale ostatnio już nie?
- No cóż, zestarzał się i...
- Zagląda do kieliszka - dodałem złośliwie.
Konsul spojrzał ostro.
- Niech pan go za bardzo nie potępia. Stracił całą rodzinę, kiedy Japończycy dokonali inwazji na Nową Gwineę.
- Czy to usprawiedliwia uśmiercanie pacjentów? - powiedziałem cierpko.
Nie było na to rozsądnej odpowiedzi; opanowałem się i zmieniłem nieco temat.
- Słyszał pan o człowieku nazwiskiem Jim Hadley?
- Taki duży Australijczyk?
- Tak, to właśnie on.
- Oczywiście tutaj nie był nigdy - powiedział konsul. - Nie było między nami żadnych oficjalnych kontaktów, ale widywałem go w różnych miejscach. Jest tu dobrze znany jako facet dość bezwzględny, taki, któremu lepiej nie wchodzić w drogę. Pański brat wynajął jego szkuner na pewien czas.
- Czy naprawdę jest taki nieokrzesany?
Zmarszczył brwi.
- Niewątpliwie. Zupełnie nie nadawałby się na uczestnika tea party w konsulacie. Ja bym go nie polecał.
- A co powiedziałby pan o facecie nazwiskiem Kane?
- To ten drugi Australijczyk? Jego wspólnik, jak sądzę - widywałem go z Hadleyem. Nigdy z nim nie rozmawiałem, ale obawiam się, że odpowiedź brzmi tak samo.
- Proszę mi powiedzieć szczerze - czy nie sądzi pan, że administracja zwleka w tej sprawie?
Westchnął.
- Będę musiał mówić bez ogródek, mister Trevelyan. Pański brat zmarł w tym czasie, kiedy ukrywał się przed policją. Był podejrzany o morderstwo. - Ponieważ chciałem mu przerwać, podniósł rękę. - Nie, niech pan mi nie mówi, że to śmieszne. Większość morderców ma braci, podobnych do pana, którzy nie chcą uwierzyć w nic złego o swym najbliższym krewnym, zwłaszcza, gdy słyszą to po raz pierwszy.
Wcale nie zamierzałem tego powiedzieć, ale wolałem nie zaprzeczać.
- Kiedy zmarł, a świadectwo zgonu podpisał wykwalifikowany lekarz, policja odwołała poszukiwania, co według mnie było zupełnie naturalne. W tej chwili administracja jest usatysfakcjonowana i nie ma powodu, by podejrzewać kogoś innego. Ale wcześniej czy później zabiorą się do zbadania nowego materiału dowodowego, jakiego pan im dostarczył.
- Kiedy ślady zostaną już zupełnie zatarte.
- Naprawdę rozumiem pański punkt widzenia - rzekł konsul. - Nie sądzę, żebym mógł coś na to poradzić. Ale będę próbował.
I tym musiałem się zadowolić.
Kiedy znów wszedłem na pokład "Esmeraldy", czułem się mocno przygnębiony. Spodziewałem się, że moje informacje będą niszczycielskim wstrząsem, a zostały potraktowane jak męcząca czkawka. Klara była na pokładzie i zapytała pogodnie: - Prawda, jaka to piękna miejscowość?
- Śmierdzi tu - powiedziałem z goryczą.
- Co cię tak rozwścieczyło? Wydaje się, że nie byłbyś zmartwiony, gdyby cała ta wyspa zniknęła w morzu.