Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Podeszli drogÄ… do rowu odwadniajÄ…cego.
- Zaczekaj tu - powiedział Bissel. - Uważaj na Ellen.
- DokÄ…d idziesz?
- Myliłeś się co do odpływu. Zagrodzili go drutem kolczastym. Zniknął w ciemności i po minucie Springer usłyszał ostry dźwięk nożyc do cięcia drutu. Na drodze było widniej niż wśród drzew i zaczął przyzwyczajać się do ciemności.
Jego wzrok poraziły światła samochodu. Instynktownie schował się do rowu, aż zobaczył Ellen za kierownicą. Frank był już z powrotem. Alan nie usłyszał, kiedy tamten podchodził.
- Ty prowadź.
Doktor wsunął się na miejsce kierowcy. Ellen została przy nim, kiedy Bissel wsiadał z drugiej strony. Nic nie mówiła, ale jej twarz ciągle miała wyraz dziecięcej bezradności, jak w motelu.
- Światła - przypomniał psychiatra.
Springer wyłączył je, do czasu aż wycofał samochód. Potem pojechał z powrotem w dół i przez miasteczko, aż dotarli do Rock Road - drogi, która okrążała południową stronę góry Spotting. Stały tam skupiska letnich domów, łatwo rozpoznawalne dzięki jasnej, bursztynowej poświacie, sączącej się z ich dużych okien; coraz rzadsze, w miarę jak droga zaczynała się wspinać na oddalone zbocze góry. W końcu, po przejechaniu jakiegoś półtora kilometra w zupełnej ciemności, Springer skręcił w przecinkę, używaną kiedyś przez drwali, piaszczysto-żwirową drogę, wijącą się przez las.
- Jak daleko do płotu? - pytał Bissel.
- Czterysta metrów.
- Zatrzymaj się. Zgaś światła.
Doktor zatrzymał samochód. Psychiatra wyjął żaróweczkę spod sufitu, rzucił ją na kolana Ellen i wysiadł z wozu.
- Zawołam was, jak tylko będę na drodze.
Ellen wyciągnęła rękę przez otwarte okno i złapała go za ramię.
- Jeśli będzie stawiała opór, to nie jej wina. Powiedz, że ja cię przysłałam.
- Dam sobie z nią radę - zapewnił Bissel. Przeszedł dwa kroki i zniknął w ciemności. Ellen patrzyła za nim. Alan odczekał parę chwil. Pogłaskał jej kolano, by się uspokoiła.
- Nie mogę uwierzyć, że już prawie po wszystkim.
Bissel biegł niczym zwierzę, szybko i pewnie, suwając nogami po ziemi, żeby od razu wyczuwać ewentualne nierówności. Teraz, gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, widział wyraźnie podwójny rząd drzew, zasłaniający niebo po obu stronach drogi.
Pas do wspinania lekko uderzał go po nogach. Wreszcie zauważył płot siedziby Bractwa, kiedy znajdował się o jakieś siedem metrów od niego. Skręcił w lewo, przesuwając rękoma po pasie, aż upewnił się, że wszystkie zaczepy były zamknięte.
Wąwóz. Przykucnął i usiadł na płaskiej skale, słuchając własnego oddechu. Kiedy zwolnił się na tyle, że znów słyszał odgłosy nocy, nadstawił uszu. Minęło pięć minut. Był sam. Przeciął siatkę w górę i na bok, odgiął wycięty fragment, prześliznął się przez dziurę i zamknął ją z powrotem. Czołgał się na brzuchu wzdłuż wąwozu, aż wyczuł, że doszedł do krawędzi uskoku. Znów nasłuchiwał, patrząc w otaczającą ciemność. Nikogo.
Odczepił zwój liny, przypiął ją do drzewa rosnącego na krawędzi wąwozu i rzucił w dół. Zaświecił na moment latarkę. Zanim go oślepiła, zobaczył dno wąwozu. Lina sięgnęła. Odczekał parę minut, aż znów przyzwyczaił się do ciemności, a potem zsunął się w dół, odpychając stopami od skał. Gdy był już na ziemi, odczuwał ból ramion. Przeszedł po omacku kilka metrów, aż dotarł do otwartej przestrzeni.
Teren wydawał się jasny w świetle gwiazd. Bissel trzymał się jego granicy, schodząc po pochyłości gruntu. Doszedł do drugiego wolnego od drzew obszaru i wtedy zobaczył niebieskie światła budynku.
Kroczył w kierunku kolejnych polanek, rozglądając się ostrożnie wokoło. Minął jeszcze dwie, odpoczął chwilę i wśliznął się do małego lasu na wzgórzu, kilkaset metrów za budynkiem. Odkręcił plastikowy pojemnik i rozlał jego zawartość szerokim kołem pośród liści. Stanął od strony wiatru, zapalił zapałkę, rzucił ją i pobiegł.
- Zostajesz ze mną? - spytała Ellen, kiedy dotarli do motelu. Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał dziesiątą trzydzieści.
- Jasne; zadzwoniÄ™ tylko do szpitala.
Zaparkował od tyłu i poszli do jej pokoju. Ellen zamknęła drzwi i oparła się o nie.