Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Popatrzyli w stronę drogi. Coś tam stało. Jakub westchnął ciężko i z kieszeni wyciągnął okulary. Nasadził je na nos, czerwieniąc się ze wstydu. Noszenie okularów było w Wojsławicach uważane za hańbę większą niż umiejętność czytania i pisania.
– Ok...! – zaklął. – Wykrakałeś.
Semen wyciągnął swoje okulary i zrobił się blady z przerażenia.
– Widzisz to samo co ja? – jęknął.
Od bramy kroczył w ich stronę kościotrup z kosą na ramieniu.
– Ciekawe po kogo – zastanowił się Jakub. – Jakby co, to ty jesteś o dwadzieścia lat starszy.
– Ale widzimy to obaj. A to znaczy... Swoją drogą ciekawe dlaczego. Z czego napędziłeś tego bimbru, trucicielu?
– Wara od mojego bimbru – zaprotestował Jakub. – Nie mogliśmy się nim zatruć na śmierć. Cholera. Białe te kości. I oczy nie są czerwone.
– Czyś ty się, durniu, szaleju najadł? To nie robot z filmu tylko prawdziwa kostucha!
Jakub poskrobał się po głowie, a potem wypił jeszcze pół słoika.
– Te, ty tam – zawołał w stronę śmierci. – Po kogo dzisiaj?
Szkielet podniósł dłoń i pokazał dwa palce.
– Po obu – skwitował Semen. Niespodziewanie poderwał się i pobiegł w ciemność.
Rozległ się łoskot, jakby na coś wpadł.
– Co z tobą? – zagadnął Jakub.
– Ściana. W powietrzu. Nie puszcza. Wrócił do ogniska. W oczach miał obłęd.
– Zrób coś! – wrzasnął na egzorcystę. – Złotem zapłacę! Ja chcę żyć!
Jakub flegmatycznie wychylił słoik. Śmierć stała spokojnie i uśmiechnęła się żółtymi zębami, po czym kościotrup wyciągnął spomiędzy żeber osełkę i zaczął ostrzyć kosę.
– Ano czas – powiedział Jakub, zagryzając ogórkiem. Odszedł kawałek od ogniska i podniósł omszały głaz.
Z wnętrza bunkra wydobył pancerfaust. Oparł rurę na ramieniu i wyciągnął zawleczkę.
– Nikt tego jeszcze chyba nie próbował – powiedział do osłupiałego kumpla. – Jeśli się uda, będziemy pierwsi.
Kostucha nadal ostrzyła kosę monotonnym fachowym ruchem. Jakub wycelował. Kościotrup podniósł głowę. Ich spojrzenia spotkały się.
– Poszła w czortu aprijti tu jeszczo raz kakja tiebia uże proklataja! – wrzasnął Jakub. – Nu pagadi!
Szarpnął za spust. Pocisk przeciwpancerny trafił szkielet w korpus. Eksplozja rozniosła go na strzępy.
Semen zemdlał.
Świt był paskudnie chłodny. Stary kozak otworzył oczy. Ognisko wygasło. Okopcony kocioł wynurzał się z mgły. Semen podczołgał się do wiadra i wypił kubek zimnego bimbru. Powoli wracała pamięć. Rozejrzał się za Jakubem. Egzorcysta siedział pod drzewem i osełką ostrzył dużą, zardzewiałą kosę. Na widok kumpla uśmiechnął się.
– Przyda się do sianokosów – zachichotał. – Nie sądzę, żebyśmy zupełnie załatwili kostuchę, ale namyśli się, zanim znowu spróbuje.
Semen ponownie zemdlał.
WYPRAWA
Jakub otworzył kartonowe pudełko i popatrzył czule na nakrętki dwudziestu słoików śliwkowych powideł. Na każdej widniał termin przydatności do spożycia. Wszystkie daty były sprzed trzech lat, ale to go specjalnie nie stropiło. Po kolei odkręcał pokrywki i starą, aluminiową łyżką wygarniał ich zawartość do kadzi. Pierwsze pudełko, drugie, piąte...
Na gminnym wysypisku śmieci trafiały się różne różności, raz nawet znalazł bombę atomową, ale tak wspaniałego łupu jeszcze nie widział. Dziesięć kartonów, musieli chyba zrobić porządki w magazynie sklepu. Sto litrów powideł... A i szkło na skupie przecież wezmą.
Dodał dwa wiadra wody, dorzucił hojnie pięć kilo przeterminowanych landrynek i zamieszał w kadzi drewnianym drągiem.
– A cóż to będzie takiego? – zdumiał się Semen, stając w progu szopy.
Jakub uśmiechnął się olśniewająco.
– Jak to co? Śliwowica. Może nawet koszerna wyjdzie – z westchnieniem wspomniał żydowskie trunki.
– To byś musiał najpierw naczynia siedem razy obmyć – mruknął stary kozak. – Słuchaj no, kumplu, przyszedłem w takiej sprawie, nie nudno tak siedzieć na dupie?
– W zasadzie nie. W gospodarstwie zawsze jest coś do roboty – zamieszał znowu w kadzi.
– A nie miałbyś ochoty na wycieczkę?
– Iii tam. W Moskwie byłem, w Egipcie byłem, w Warszawie byłem, w Łodzi byłem... A nawet na Białorusi byłem i w Peru...
– A w Norwegii?
Jakub poskrobał się po głowie.
– Hy. A gdzie to jest?
– Jakieś tysiąc pięćset kilometrów gdzieś tam – Semen wskazał z grubsza w stronę Lublina.
– O kuźwa, tak daleko? – zdumiał się Jakub. – E, to chyba warto zobaczyć... A czego pytasz?
– Widzisz, wycieczkę wygrałem. Wypełniałem krzyżówki w gazecie i rozumiesz, posyłałem i nagle bach, nagroda. Dla dwu osób tydzień w Norwegii z biurem podróży.
– Coś podobnego? – zdumiał się Jakub.
Skarcił się w myślach. Też przecież mógł wypełniać krzyżówki... No, wprawdzie najpierw musiałby przypomnieć sobie wszystkie litery, ale przecież to nic trudnego. Miesiąc i by sobie przypomniał... Zresztą cyrylicę od czasów carskiej szkoły miał opanowaną lepiej niż łacinkę. Można pisać ruskimi literami – przecież i tak odczytają...