Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Gdy zakoDczyB si sezon oratoryjny 1750, w ramach ktrego prawykonana zostaBa Teodora, Handel po raz ostatni wyprawiB si do Rzeszy, ktrej granice przekroczyB akurat w dniu [mierci Bacha (niewiele wcze[niej i jego |ycie znalazBo si podobno w niebezpieczeDstwie -w zwizku z wypadkiem powozu, ktrym podr|owaB przez Holandi)Rola pokrewiestwa zdaje si zreszt znacznie wiksza przy aktach pomocy typu wybr midzy yciem a mierci, ni wybr komu wyrzdzi drobn przysug...– Co pan tu robi, kryje się po kątach?Houston zbliżył się i gdy jego twarz znalazła się zaledwie o centymetry od twarzy Johna, szepnął:–...„Widzę, iż osiągnięto naukowy konsensus w sprawie tego, że jest jakieś globalne ocieplenie, poza tym większość naukowców uważa, iż emisje wytworzonego...netu Frontu Ludowego, którego premierem i ministrem obranyzostał Largo Caballero, zaś większość ministerstw objęli socja- Por...38 Jan z Gischali próbuje usunąć Józefa Jan, syn Lewiego, któremu moje sukcesy spędzały sen z oczu, pałał coraz większą nienawiścią do mnie...pragnieniem wikszej uwagi, silniejsz chci bycia zalenym od otoczenia i kie-rowanym przez nie (i przez terapeut)...Renę Mallibeau, najbardziej zapalony winiarz kolonii, wciąż nie znalazł dla swoich winnic terenu o odpowiedniej glebie i nachyleniu, chociaż otwierał ciągle...Większość gubernatorów nie zdawała sobie bowiem spra­wy, że kryzys osiągnął poziom, który już w tej chwili należało uznać za ogromną katastrofę...Przeważająca większość tych strat to n i e zabici i ranni, lecz jedynie zaginieni lub dezerterzy: żołnierze, którzy na skutek szybkiego tempa marszu pozostawali...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


W końcu zatrzymał się oddychając z rzężeniem i bó-
lem. Wstrzymał oddech, by wiatr skowyczący w jego
uszach nie mógł rozerwać serca. Spojrzał w dół. Niewiele
jaśniało tam ogni — rozrzuconych tu i ówdzie, pobłysku-
jących i rzadkich; to mrok cicho nastąpił na nie czarną
nogą.
Drud rozpiłował kajdanki, łańcuch i pas; potem rzucił
w dół żelazo, które opadało ze świstem, a w ślad za nim
okrzyk: „Przydasz się tam na łaty!” Podarek ten, oddala-
jąc się z szybkością rosnącą w postępie arytmetycznym,
rycząc i wyjąc jak bomba, doleciał do więzienia i roz-
kruszył komin.
XIII Rankiem następnego dnia drgnęły i rozbiły się trzy
serca. Wartownik zbiegł; naczelnik podał się do dymisji;
minister, nie panując nad sobą, zaciskał pięści. Grzmot
zburzył więzienie.
— Piwnica Auerbacha — powiedział w końcu minister.
— Nikt w to nie uwierzy, więzienie i tak jest iluzją dla
wielu.
Kalkulował dobrze: to co nieudowodnione — nie ist-
nieje; to, co opowiadają żołnierze, tylko utwierdza po-
wszechne o nich mniemanie oparte od dawien dawna na
historyjkach o zupie z siekiery i niezliczonej liczbie głów
nieprzyjaciół. Minister, winiąc Runę, udał się do niej, ze
69
strachem oczekując chwili, gdy jego oczy zetkną się ze
spojrzeniem dziewczyny, od tej chwili jednak nieosiągal-
nej. Powiedziano mu, że jej nie ma, że wróci pod koniec
tygodnia z nieoczekiwanego wyjazdu. Gdy odjechał, Ru-
na spojrzała przez okno.. Wydawało się, że jego kareta
prześlizguje się niemrawo pośród szalonego ruchu ulic.
Ze stoickim spokojem Runa odeszła od okna i zaczęła
bawić się z psem.
Dzień ten uważała za przełomowy w życiu i oczekiwa-
ła na zbliżający się wieczór ze świadomością jasno okre-
ślonego celu. Stała się szczególnie wymagająca dla siebie
i wszystkiego, co ją otaczało; długo wpatrywała się w
lustro, nie śpiesząc się wybrała suknię; często zatrzymy-
wała się i w roztargnieniu wpatrywała się w przykuwają-
cy jej uwagę jakiś przypadkowy przedmiot, jak gdyby
tym samym chciała wciągnąć go w to, co przeżywała. Od
czasu do czasu otrzymywała wizytówki, ale wrzucała je
do koszyka z brązu i odpowiadała: „Nie jestem zupełnie
zdrowa”. Czas mijał powoli, lecz Runa nie nudziła się.
Usiadła przy stoliku w buduarze, w rogu kartki w zamy-
śleniu narysowała twarz z uśmiechem patrzącą przez
kraty. Potem otworzyła dziennik — tom o pozłoconych
kartkach i rzeźbionej w starym srebrze obwolucie.
Uważnie przekartkowała wszystko to, co dotychczas za-
pisała, i przekreśliła stronice ołówkiem; na następnej
czystej kartce napisała gwałtownie jedyne zdanie: „Od 17
maja 1887 do 23 czerwca 1913 r. nic się nie wydarzyło”.
Tym samym wyrzuciła za drzwi i przekreśliła całe
swoje życie, począwszy od dziecięcego bełkotu do owego
strasznego dnia w „Solaille”. Wszystko z powodu oczeki-
wania.
Dzień mijał spokojnie. W jego nurcie człowiek płynął
jak w łódce bez wioseł, ze spokojną duszą, pewny, że już
70
dotarł tam, dokąd niesie go prąd rzeki.
Gdy zapadł zmrok, a było to już po obiedzie, który
Runa ledwie tknęła, gdyż męczyło ją pragnienie zaspoka-
jane od czasu do czasu wodą i herbatą z winem, lokaj
przyniósł jeszcze jedną wizytówkę. Tym razem rozkazała:
„Prosić!”. Powiedziała to bez niepokoju, ale w napięciu
pokrytym uśmiechem.
XIV Lokaj wprowadził naczelnika.
Jego twarz, chociaż jeszcze nie minęła doba, wygląda-
ła tak, jak gdyby przeżywał ostatnio wiele nieszczęść.
Ciężko, prostymi żołnierskimi krokami zbliżał się, pa-
trzył prosto w twarz Runy, której ciemne oczy po dzie-
cięcemu, swobodnie i lekko zareagowały na jego widok.
Ukłonił się, wyprostował, ujął podaną mu rękę, automa-