Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Przypomniałem sobie wówczas Hala, umierający komputer ze starego filmu
2001: Odyseja kosmiczna. Kiedy go odłączano, Hal śpiewał: Daisy, Daisy...
Nasz Marsjanin — ponieważ stał się rezydentem na tej planecie — zaprezentował
nam obłąkańcze wersje Swanee, Show Me the Way to Go Home oraz kilku kawałków z Czarodzieja z Oz. Ramiona Gale zadrżały. Płakała.
Nie podszedłem do niej, żeby ją pocieszyć.
Po raz pierwszy usłyszałem o aukcji rubinowych pantofelków następnego dnia rano
i natychmiast postanowiłem zdobyć je bez względu na cenę. Mój plan był prosty: z ca-
łą pokorą złożę je Gale w ofierze. Powiem jej, że jeżeli chce, może je wykorzystać do po-
dróży na Marsa, by sprowadzić astronautę na Ziemię.
Może nawet stuknę obcasami trzy razy i odzyskam jej serce, szepcząc: „Nie ma to
jak w domu”, nawiązując do naszej zmarnowanej miłości.
Śmiejecie się z mojej desperacji. No cóż! Idźcie i powiedzcie tonącemu, żeby nie
chwytał się brzytwy! Powiedzcie umierającemu astronaucie, żeby nie śpiewał. Chodźcie
tu i postawcie się na moim miejscu. Co powiedział Tchórzliwy Lew? Nie daj się! Dam
wam radę jedną ręką. Dam wam radę z zawiązanymi oczami.
Boicie się, co? Może nie?
Wielka Sala Aukcyjna jest bijącym sercem Ziemi. Wystarczy postać tu chwilę, by
obejrzeć wszystkie cudy świata. W minionych latach na naszych oczach poszły tutaj
pod młotek: Tadż Mahal, Statua Wolności, Alpy, Sfinks. Byliśmy świadkami sprzeda-
ży żon i zakupu mężów. Zmieniały tu właściciela, otwarcie i za najwyższą stawkę, ta-
jemnice państwowe. Pewnego razu sami Organizatorzy doglądali sprzedaży przegrza-
nej i wielowyznaniowej bandzie ziejących ogniem demonów grubego pakietu ludzkich
46
47
dusz w różnym wieku oraz wszystkich klas, zawodów, ras i wyznań.
Wszystko jest na sprzedaż. Pod stanowczym, lecz z gruntu życzliwym nadzorem Or-
ganizatorów, ich psów oraz oddziałów antyterrorystycznych angażujemy się w potycz-
kę intelektów i portfeli, w wojnę nerwów.
Nasze poczynania cechuje pewien puryzm oraz estetyczne napięcie między wielką
złożonością tego życia, które popakowane partiami, idzie pod młotek, i równie wielką
lekkością, z jaką się z nim obchodzimy.
Licytujemy, Organizatorzy przybijają, odchodzimy.
Wszyscy są równi w obliczu sprawiedliwości młotków: malarz chodnikowy i Michał
Anioł, niewolnica i królowa. Oto trybunał popytu.
Teraz trwa licytacja pantofelków. W miarę jak rośnie cena, nasilają się mdłości. Ogar-
nia mnie strach, ściąga mnie w dół, przytłacza. Myślę o Gale — słodka kuzyneczka! — tłu-mię lęk i rzucam swoją cenę.
Pewnego razu wdowiec po uwielbianej gwieździe pop zaproponował mi, bym zastą-
pił go na aukcji rockowych memorabiliów. Był jedynym kuratorem jej majątku, warte-
go dziesiątki milionów. Darzyłem go szacunkiem.
— Zależy mi tylko na jednym — oświadczył. — Zapłać, ile będzie trzeba.
Chodziło mu o dwie sztuki garderoby: jadalne figi z papieru ryżowego o smaku mię-
towym, kupione dawno temu w sklepie przy (o ile dobrze pamiętam) Rodeo Drive.
Na popisowy numer sceniczny nieżyjącej małżonki mojego zleceniodawcy składa-
ło się publiczne zdejmowanie i zjadanie kilku par takich majtek. Jednocześnie z estrady
rzucano w tłum setki par w różnych smakach: czekoladowym, figowym, kassata, które
także natychmiast pożerano w nastroju ogólnego podniecenia wywołanego koncertem.
Wybrańcy byli zbyt rozentuzjazmowani, aby się zastanawiać nad przyszłą wartością
tego, co im wpadło w ręce. Liczba sztuk bielizny, którą ta dama faktycznie miała na so-
bie, była zatem ograniczona, i co za tym idzie, zapotrzebowanie na nie było ogromne.
W trakcie aukcji łączami wideo nadchodziły zgłoszenia z Tokio, Los Angeles, Pary-
ża i Mediolanu. Oferty spływały w takim tempie i były tak wysokie, że straciłem głowę.
Mimo to, kiedy zatelefonowałem do mojego zleceniodawcy, by go zawiadomić o poraż-
ce, zachował pełny spokój: interesowała go jedynie ostateczna cena. Gdy podałem mu
liczbę pięciocyfrową, tylko się roześmiał. Tego dnia po raz pierwszy od śmierci artystki
usłyszałem jego naprawdę radosny śmiech.
— To dobrze — oznajmił. — Mam jeszcze trzysta tysięcy par.
To Organizatorzy określają wartość naszej przeszłości, przyszłości, naszego życia.
48
Cena rubinowych pantofelków stale rośnie. Wielu licytujących wygląda na pełno-mocników, którym i ja byłem tego dnia, kiedy sprzedawano majtki; często występuję
w tej roli, na przeróżne sposoby.
Na tę aukcję puszczam się sam i licytuję, być może dosłownie, siebie.
Z ulicy dobiegł huk eksplozji. Słychać odgłosy kroków, syreny, krzyki. Takie wypad-
ki już nam spowszedniały. Nie ruszamy się z miejsca, pochłonięci sprawą znacznie bar-
dziej emocjonującą.
Pojemne misy cieszą się ogromnym powodzeniem. Czarownice zawodzą, gwiaz-
dy filmowe wstrząsają przygasłymi aurami. Kolejki niepocieszonych formują się przed
boksami psychiatrów. Ochroniarze mają pełne ręce roboty, czego jeszcze nie można po-
wiedzieć o położnikach. Zaprowadzono spokój. Jestem jedyną osobą w sali, która wciąż
licytuje. Z moich rywali pozostały już tylko same głowy na wideoekranach i niesły-szalne głosy na telefonicznych łączach. Mocuję się z niewidzialnym światem demonów
i duchów o nagrodę, którą jest ręka mojej pani.
W kulminacyjnym momencie, kiedy pieniądze stają się wyłącznie sposobem zapisu,