Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Rola pokrewiestwa zdaje si zreszt znacznie wiksza przy aktach pomocy typu wybr midzy yciem a mierci, ni wybr komu wyrzdzi drobn przysug...— Jak to nie obchodzi?! — krzyknął kapitan Giles nie kryjąc już oburzenia, które zresztą przejawiało się u niego w sposób opanowany i spokojny...- ZAMIERZAŁEM PÓJŚĆ ZA JEJ PRZYKŁADEM, KIEDY POJAWILIŚCIE SIĘ WY, INTERESUJĄCY LUDZIE, ZNAJĄCY ZAGADKI!- Zaczekaj! - odezwał się Eddie, podnosząc...Pisnęła radośnie, gotowa natychmiast skoczyć do bazy Marines, ale kazał jej zaczekać u siebie na miejscu...— Niestety, jesteś zbyt cenna dla Niemiec, żeby cię zatrzymać w Berlinie...- Berno...Gdy zadne wysilki nie uzgodnily dotychczasowych przeciwienstw filozofii i nie bylo widac definitywnego rozwiazania ani po jednej stronie, ani po drugiej, zaczeto go...2Trzymałem się...- To tylko formy energii - zaprotestował Sam, - to nie to samo...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Byle tylko z jakiego krzaka nie podglądała nas Zosia. Ona jest dobra do sekretu, ale zawsze...
Lonia wzięła ze swych włosów półkolisty grzebień i zaczęła mnie
czesać.
– Ty zawsze jesteś potargany – mówiła. – Powinieneś czesać się
tak jak wszyscy panowie. O tak!... Mieć przedział z prawego boku, nie z lewego. Gdybyś miał włosy czarne, byłbyś taki piękny jak narzeczony mojej mamy. Ale żeś blondyn, więc uczeszę cię inaczej. Będziesz
teraz wyglądał jak aniołek, co jest pod Madonną. Wiesz, który... Szkoda, że nie mam lusterka.
– Kaziu! Loniu!... – zawołała w tej chwili Zosia, gdzieś od strony
parku.
Zerwaliśmy się oboje, a Lonia była naprawdę przelękniona.
– Wszystko się wyda! – rzekła.–Och! ta osa!...A najgorsze to, żeś
zemdlał...
– Nic się nie wyda! – odparłem energicznie. – Ja przede nic nie
powiem.
– Ani ja. Nie powiesz nawet, żeś zemdlał?...
– Naturalnie.
– No, no!... – dziwiła się Lonia. – Bo ja, żebym zemdlała, to bym
nie mogła wytrzymać...
– Kaziu! Loniu!... – wołała moja siostra już o kilkanaście kroków
od nas.
– Kaziu! – szepnęła Lonia kładąc palec na ustach.
– Już nie bój się!
Zaszeleściły krzaki i ukazała się Zosia ubrana w fartuszek.
– Gdzieś ty była, Zosiu? – zapytaliśmy ją oboje.
– Chodziłam po fartuszek dla siebie i dla ciebie, Loniu. Masz oto,
bo jeżyny walają.
– Czy zaraz wracamy do domu?
NASK IFP
UG
64
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
– Nie ma po co – odparła Zosia. – U mamy jest ten pan, a panna
Klementyna ani myśli wyjść z altanki. Możemy tu siedzieć choćby do
wieczora. Ale już zaczynam rwać jeżyny, boście wy więcej zjedli ich niż ja.
Zaczęły rwać obie, a ja także jakoś nabrałem na nowo ochoty do
jedzenia.
Widząc, że oddalam się, Lonia zawołała za mną:
– Kaziu, wiesz , o czym myślę!...
I pogroziła mi palcem.
W tej chwili po raz nie wiem który przysiągłem sobie, że nikomu
nie wspomnę ani o moim zemdleniu, ani o tej musze. Ledwiem jednak
odszedł kilka kroków, usłyszałem głos Loni:
– Żebyś ty wiedziała, Zosiu, co się tu działo!... Ale nie mogę ci
powiedzieć ani słówka. Chociaż gdybyś mi przyrzekła, że dotrzymasz
sekretu...
Uciekłem jak najdalej w gąszcz czując, że się wstydzę. No, chociaż
Zosia...
Na owych nieszczęsnych jeżynach byliśmy jeszcze z godzinę. Gdy-
śmy stamtąd wracali do domu, dostrzegłem wielką zmianę sytuacji.
Zosia patrzyła na mnie ze Zgrozą i ciekawością, Lonia wcale nie pa-
trzyła, a ja byłem tak zmieszany, jakbym popełnił morderstwo.
Żegnając się z nami Lonia serdecznie ucałowała Zosię, a mnie–
kiwnęła głową. Zdjąłem przed nią czapkę myśląc, że jestem wielki gał-
gan.
Po odejściu Loni Zosia wzięła mnie w obroty.
– Dowiedziałam się pięknych rzeczy! – rzekła z powagą.
– Cóżem ja zrobił? – zapytałem na dobre przestraszony. – Jak to
co? Naprzód – zemdlałeś (ach! Boże, i mnie przy tym nie było...), no –
a potem ta osa czy mucha... Okropność... Biedna Lonia! Ja umarłabym ze wstydu.
– Ale cóżem ja temu winien? – ośmieliłem się spytać.
– Mój Kaziu – odparła – przede mną nie potrzebujesz się tłoma-
czyć, bo przecież ja ci nic nie zarzucam. Ale zawsze...
"Ale zawsze..." – to mi odpowiedź!... Z tego "ale zawsze" wypada-
ło, że w całej sprawie ja jeden jestem winien. Mucha nic, Lonia, która wniebogłosy krzyczała, także nic, tylko ja za to, żem biegł na ratunek.
Prawda, ale po co zemdlałem?...
Byłem niepocieszony. Na drugi dzień wcale nie poszedłem do par-
ku, byle tylko nie pokazywać się Loni, a na trzeci – ona kazała mi
NASK IFP
UG
Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG
65