Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, ĹĽeby mĂłc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.- ja mĂłgĹ‚bym pani czytać, gdyby oczywiĹ›cie pani chciaĹ‚a - zaoferowaĹ‚em siÄ™ skwapliwie, ĹĽaĹ‚ujÄ…c natychmiast wĹ‚asnej zuchwaĹ‚oĹ›ci i przekonany, ĹĽe dla Klary...Moss znowu jedzie? Mapa Judyty i jej dzieje, milczenie Arina, mĂłwiÄ…ce wiÄ™cej, niĹĽ ktokolwiek chciaĹ‚by powiedzieć na gĹ‚os, wszystkie demony szalejÄ…ce w myĹ›lach...wyjÄ…tkiem dwĂłch tylko legionĂłw oraz Ilirii wraz z GaliÄ… z tej strony Alp poĹ‚oĹĽonÄ…, ktĂłre chciaĹ‚ zatrzymać, dopĂłki nie zostanie konsulem...419 uwaĹĽyć, ĹĽe jednoczeĹ›nie nie chciaĹ‚ mieć z niÄ… — i z nami — nic wspĂłlnego...— Nie wyglÄ…da na dziewczynÄ™, ktĂłrÄ… chciaĹ‚bym poderwać w barze — zauwaĹĽyĹ‚ Chavez...PoniewaĹĽ jednak nikt nie chciaĹ‚ jej zabić ani teĹĽ zrobić na niÄ… donosu, sama udaĹ‚a siÄ™ do triumwirĂłw z oskarĹĽeniem na siebie, a gdy i ci przeszli nad tym do...KrĂłl Edyp chciaĹ‚ uniknąć swego losu, naznaczonego mu przez bogĂłw, zanim jeszcze przyszedĹ‚ na Ĺ›wiat...Wieczorem, chociaĹĽ pielÄ™gniarka powiedziaĹ‚a, ĹĽe godziny wizyt siÄ™ skoĹ„czyĹ‚y, nie chciaĹ‚ odejść...ChciaĹ‚a siÄ™ odsunąć, ale bardziej pragnęła wtulić siÄ™ w jego ramiona...Dorrie chciaĹ‚a odpowiedzieć, ĹĽe nie sĹ‚yszaĹ‚a, ale Cochenour jej przerwaĹ‚...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Mówi ci to coś?
— Niewiele - odparł Tennyson. - Ale spokojnie. Twój nad wyraz ludzki umysł stara
się przetłumaczyć obce koncepcje na terminy używane przez ludzi.
— Jest jeszcze coś. Coś o grach i zadowoleniu z pojawienia się nowej zabawy.
— Prawdopodobnie chodziło o coś zupełnie innego, ale i tak udało nam się czegoś
dokonać. Zdziałałaś o wiele więcej niż ja. Może Szeptacz, kiedy się wreszcie
pojawi, będzie
mógł ci pomóc w wyjaśnieniu wspomnień.
- Może. Musiał przecież zrozumieć o wiele więcej niż ja.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Kiedy Tennyson otworzył je,
zauważył, że na zewnątrz stoi Theodosius.
- Jak miło, że pan zechciał nas odwiedzić - rzekł Tennyson. - Proszę wejść,
jesteśmy
zaszczyceni.
Kardynał wszedł, a Tennyson zamknął za nim drzwi.
— Rozniecę ogień - powiedział. - Proszę, niech pan usiądzie, właśnie
rozmawialiśmy.
— Chętnie bym się przyłączył do dyskusji, ale obawiam się, że nie mamy czasu.
Jego
Świątobliwość wzywa was na audiencję.
Jill podeszła do stołu.
— Nie rozumiem.
— Jego Świątobliwość pragnie z wami porozmawiać.
— Ale pan pójdzie razem z nami - spytał Tennyson.
— Zaprowadzę was tam, ale nie zostanę na audiencji. Powiedział wyraźnie, że chce
rozmawiać z wami. Tylko z wami.
Rozdział 45
Ozeptacz aż podskakiwał ze szczęścia. Cały świat kręcił się w ekstazie.
Ześlizgnął się
po spiralnym moście strumienia magnetycznego i tańczył z radości w samym środku
rozbryzganej chmury jonów. Przebył trudną drogę wiodącą przez samo jądro
eksplodującej
galaktyki. Udało mu się umknąć promieniowaniu, które emitowała supernowa.
Przekoziołkował przez pole pulsa-rów.
Kiedy dokonał już tego wszystkiego, ukrył się przed czerwonym karłem i wyciągnął
wyimaginowane ręce, aby ogrzać je przy gwiezdnym płomieniu. Co ciekawe, czerwony
karzeł był jedynym źródłem światła w polu widzenia. Poza nim wszystko było
czarne,
chociaż gdzieś, w bardzo dużej odległości można było dostrzec połyskiwanie
bardzo
intensywnego światła, tak jakby poza odległym horyzontem dalekiego kosmosu
rozgrywały
się jakieś ważne wydarzenia. Otoczony był pustką i nicością. Wyraźnie odczuwał
również
samotność, która jest nierozłączną przyjaciółką nicości, było to jednak dziwne,
gdyż jako
wytwór czasoprzestrzeni, w której nie ma miejsca na samotność, nie powinien był
jej
odczuwać.
Nie wiedział, gdzie jest, i zupełnie się nad tym nie zastanawiał, bo niezależnie
od tego,
gdzie naprawdę się znajdował, wszędzie czuł się jak w domu. Mógł pójść
gdziekolwiek
chciał, a i tak czułby się jak u siebie.
Przycupnął przy czerwono-czarnej gwieździe i usłyszał pieśń wieczności pulsującą
w
pustce tego zakątka wszechświata. Poczuł lekki zapach odległych istot i pomyślał
o
osiągnięciach, jakich te istoty dokonały. Każde z nich przypisane było
odpowiedniej formie
życia, lecz wszystkie razem, dokonane przez niezliczoną rzeszę najróżniejszych
form życia
kumulowały się w poszukiwaniu odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania,
jakie
musiały zostać zadane, aby można było w końcu zadać to ostatnie, najważniejsze
pytanie.
Takie było jego dziedzictwo, pomyślał. Spadek oraz cel, do którego dążyło wielu
jego
pobratymców, a być może i innych istot, które w samotności, ciemności i
niewiedzy mozolnie
pełzły w stronę światła.
Nagle gwiazda i ciemność znikły i Szeptacz ponownie znalazł się w środku koła
utworzonego przez bloki ze świata równań. Odnalazł różowoczerwony blok, za
którym stały
wszystkie inne. Ściany bloku świeciły pustką, ale kiedy tak się im przyglądał,
na jednej z nich
pojawiło się równanie, na początku ledwo widoczne, niewyraźne, później jednak
coraz
bardziej odcinające się od tła. Zaczął usilnie myśleć, starając się zgłębić sens
równania, i w
końcu zrozumiał je. W tym momencie różowoczerwona tablica oczyściła się i
powoli, jakby
niepewnie pojawiły się na niej kolejne symbole. Tym razem jednak równanie, które
zostało
wyświetlone, było jego własnym dziełem transmitowanym do różowo-czerwonego
osobnika,
dzięki czemu mogło zostać zauważone przez wszystkich innych.
Rozmawiam z nimi, powiedział do siebie Szeptacz i poczuł falę dumy rozpierającą
jego umysł. Rozmawiam z nimi w ich własnym języku i na ich własny sposób.
Na powierzchni wszystkich okolicznych osobników pojawiło się to samo równanie.