Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Też czytaÅ‚am. Bzdury — powiedziaÅ‚a gryzÄ…c pieróg,
Rita. — To coÅ› nieprawdopodobnego.
— WiÄ™c pani wie? — krzyknÄ…Å‚ Murrey. — Mam przy
sobie tę gazetę. Mówi się w niej o nowym wynalazcy.
Pofrunął tak, że aż wszyscy jęknęli. Czyżby pani nic nie
słyszała o tym?
Tawi, powstrzymując oznaki trwożliwego zdenerwo-
wania, niewinnie skierowała ku niemu twarz, migając
powiekami z uważnym zdziwieniem, z lekka ubarwionym
beztroskim wysiłkiem pamięci.
— SÅ‚yszaÅ‚am — przeciÄ…gle powiedziaÅ‚a — sÅ‚yszaÅ‚am o
czymś podobnym, ale zdaje mi się, że zdrzemnęłam się,
gdy mówiono o tym w wagonie. Proszę, niech pan prze-
czyta!
178
Murrey rozłożył gazetą, poszukując artykułu, który go
tak zaszokował.
— Ciszej — powiedziaÅ‚a Rita, mimo że wszyscy w mil-
czeniu czekali na Murrey'a. Ten zaś w żaden sposób nie
mógł od razu odnaleźć właściwej kolumny. Towarzystwo,
pokasłując, oczekiwało na początek lektury. Zalegającej
ciszy zawtórowała nagle, tak nieprzyjemnie jasna, ze-
wnętrzna cisza domu, który jak gdyby od razu pogrążył
się w sen, jaki ogarnął całe miasto.
— Co to, jak cicho wszÄ™dzie! — zauważyÅ‚a Alicja, ner-
wowo rozglądając się. Czyżby już było tak późno?
— Oto — powiedziaÅ‚, ukÅ‚adajÄ…c gazetÄ™ Murrey —
osądźcie sami, jaki wstrząs zdarzył się w Lissie. Słuchaj-
cie!,— Ale zamilkÅ‚, bo od razu wszyscy skierowali swojÄ…
uwagę na coś innego: szybkie, głośne stukanie do drzwi
zatrwożyło czytającego i słuchaczy.
— Co to takiego? — krzyknęła Tawi, lecz w odpowie-
dzi rozległy się jeszcze bardziej głośne i niecierpliwe ude-
rzenia. Dziewczyna nieco pobladła i rzuciła się z zanie-
pokojonym wyrazem twarzy do kuchni, gestem proszÄ…c
gości, ażeby pozostali na miejscach. Przed drzwiami wy-
przedził ją Murrey; odsunąwszy dziewczynę, gwałtownie
otworzył drzwi. Za Tawi w mroku zakołysał się tłum.
Ci co zrozumieli, ci co zdążyli zrozumieć o co chodzi,
już krzyknęli i podskoczyli, szurając krzesłami, a Tawi,
przyciskając ręce do piersi, krok za krokiem cofała się do
pokoju.
— Jak grom z jasnego nieba! — powiedziaÅ‚ Fluk, pa-
trząc na przybyłych; podobnie jak on, patrzyli na wcho-
dzÄ…cych i wzajemnie na siebie pozostali, widzÄ…c zarazem
swój przestrach i zaskoczenie. Tawi z ledwością łapiąc
oddech nie wierzyła własnym oczom. Sześciu żandar-
mów otoczyło ją, jeszcze dwóch zatrzymało się przed
179
drzwiami; pozostali rozdzieliwszy gości, zapełnili cały
pokój, uważnie przyglądając się domownikom, gotowi w
każdej chwili do wykonania rozkazów.
Jak coś czym właśnie cieszyliśmy się niefrasobliwie,
wyrwane gwałtownie z rąk obcym, pełnym nienawiści
ruchem, znika pozostawiając ból zadanego ciosu, tak
nagle rozbity został, złamany i odrzucony wesoły nastrój
tego wieczoru. Strach wbił swoje dręczące żądło w drżące
serca pobladłych gości, którzy teraz zerwali się, krzyknęli
i patrząc jeden na drugiego dostrzegli równocześnie jak
sami są bladzi, zmrożeni i wstrząśnięci widokiem broni.
— Tawi! — krzyknęła Alicja.
— Nic nie rozumiem — z przejÄ™ciem powiedziaÅ‚a
dziewczyna, ponuro przyglądając się człowiekowi w
czarnym mundurze, który zatrzymał się na progu wlepia-
jąc w nią natarczywe spojrzenie. Miał wzrok z przy-
zwyczajenia rejestrujący wszystko to, co ważne. W jednej
ręce trzymał teczkę, a drugą ściskał swój ostry podbró-
dek.
— Niechże pan wyjaÅ›ni, co to wszystko znaczy — po-
wiedziaÅ‚a Tawi, starajÄ…c siÄ™ zachować spokój? — To
p a n ich przyprowadził? Czy widzi pan, jak nas przestra-