Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
I Don – jej mąż. Nie potrafiłem ukryć zdziwienia.
– Kiedy wyszła za mąż?
– Parę miesięcy temu. Poczęła splatać palce.
– Parę miesięcy temu – powtórzyłem w zamyśleniu.
Skrzywiła się.
– Sześć.
– Czy możesz mi o tym opowiedzieć?
– Nazywa się Don Ramp. Aktorzyna. Grywał kowbojów i żołnierzy. Teraz prowadzi restauracje. W Pasadenie. Nie w San Lab, ponieważ w San Lab jest ustawowa prohibicja, a on sprzedaje wszystkie rodzaje piwa. To jego specjalność. Piwo i mięso. Pierwszorzędne żeberka. Knajpa nazywa się „Pod Pucharem i Szpadą”. Pełno tam zbroi i mieczy. Jak w starodawnej Anglii. Straszna głupota, ale w San Labrador wygląda to egzotycznie.
– Gdzie się spotkali?
Splatała palce coraz szybciej.
– To ja ich skojarzyłam. Kiedyś znalazłam się w „Pod Pucharem” z przyjaciółmi. Jakaś szkolna uroczystość. Don witał wszystkich gości. Kiedy dowiedział się, kim jestem, przysiadł się i powiedział, że kiedyś znał mamę. Wiele lat temu. Kiedy pracowała w studiu filmowym. Oboje podpisali kontrakt w tym samym czasie. Zaczął wypytywać, co się u niej dzieje. Gadał i gadał, jakie to były cudowne lata, jakiej niezwykłej była urody i jak utalentowana. Mówił, że też jestem piękna. – Wzruszyła ramionami.
– Uważasz, że nie jesteś piękna?
– Ależ doktorze Delaware! W każdym razie, zachowywał się bardzo kulturalnie i był pierwszym człowiekiem, który pamiętał matkę z czasów hollywoodzkich. Ludzie z San Labrador tworzą zamknięte środowisko. Kiedyś inny aktor – prawdziwa gwiazda, Brett Raymond – zapragnął się przenieść do San Lab. Kupił stary dom, żeby go zburzyć i postawić nowy. Wszyscy plotkowali na temat jego pieniędzy, brudnych pieniędzy, bo studia filmowe są w rękach żydowskich, a żydowskie pieniądza to brudne pieniądze. Brett Raymond podobno sam był Żydem, ale próbował to ukryć. Tak czy inaczej, plotki na tyle obrzydziły mu życie, że zmienił zdanie i wyniósł się do Beverly Hills. Ludzie zaś orzekli, że bardzo dobrze, bo każdy powinien wiedzieć, gdzie jest jego miejsce. Sam więc widzisz, że nie mogłam znać ludzi z branży filmowej, a kiedy Don zaczął rozprawiać o dawnych czasach, pomyślałam, że nadarza się rzadka okazja powrotu do szczęśliwej przeszłości.
– To nie powód, żeby od razu się żenić.
Uśmiechnęła się kwaśno.
– Zaprosiłam go do nas – to miała być niespodzianka dla matki. Nie rozpoczęła jeszcze leczenia. Szukałam czegokolwiek, co by ją rozruszało. Żeby zaczęła spotykać się z ludźmi. Zjawił się z trzema tuzinami róż i ogromną butlą taittingera. Powinnam widzieć, że obmyślił... plan. No wiesz, róże i szampan. Zaczął zaglądać do nas coraz częściej. Spędzał tu całe popołudnia, zanim otwierał swój lokal. Przynosił steki, kwiaty. Przyzwyczailiśmy się do tego. A sześć miesięcy temu, gdy mama zaczęła opuszczać ogród, ogłosili, że zamierzają się pobrać. Tak po prostu. Sprowadzili sędziego pokoju i zawarli ślub w domu.
– Więc on już był, kiedy przekonałaś mamę do rozpoczęcia kuracji?
– Tak.
– Jak się do tego odnosi?
– Nie wiem – odparła. – Nigdy go nie pytałam.
– Nie wyrażał jednak sprzeciwu?
– Nie. On się niczemu nie sprzeciwia.
– Jaki to człowiek?
– Czarujący. Wszyscy go lubią – rzekła z niesmakiem.
– A ty co o nim myślisz?
Odrzuciła włosy z czoła i wpiła we mnie palące spojrzenie.
– Co o nim myślę? On nie wchodzi mi w drogę.
– Czy uważasz, że jest uczciwy?
– Myślę, że on jest... zerem intelektualnym. To bufon. Typowe Hollywood.
W jej słowach zabrzmiał stereotyp, z którego jeszcze przed chwilą kpiła. Zdała sobie z tego sprawę i dodała: