Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
.. - zaczął Adrian Mellon i właśnie wtedy Garton uderzył go w twarz, ciskając go na barierę mostu. Adrian krzyknął, przytykając obie ręce do ust. Krew ciekła mu przez palce.
- Ade! - krzyknął Hagarty i ponownie wysforował się do przodu. Dubay podstawił mu nogę. Garton kopnął go w brzuch, strącając go z chodnika na jezdnię. Jakiś samochód przejechał obok. Hagarty podniósł się na kolana i wrzasnął za nim przeciągle. Wóz nawet nie zwolnił. Kierowca - jak powiedział Gardenerowi i Reevesowi - w ogóle nie oglądał się na boki.
- Zamknij się, cioto! - syknął Dubay i kopnął go w bok twarzy. Hagarty upadł na bok, do rynsztoka, na wpół przytomny.
W parę sekund później usłyszał głos Chrisa Unwina, mówiącego, żeby spadał, dopóki nie przydarzyło mu się to samo, co jego kolesiowi. W swoim zeznaniu Unwin potwierdził, że ostrzegał chłopaka.
Hagarty słyszał głuche odgłosy uderzeń i krzyki swego kochanka. Adrian piszczał jak zając schwytany w sidła. Hagarty odczołgał się w stronę skrzyżowania i jasnych świateł stacji autobusowej, a kiedy był już dostatecznie daleko, obejrzał się za siebie. Adrian Mellon, który mierzył pięć i pół stopy i mógł ważyć około stu trzydziestu pięciu funtów, był popychany i potrącany, zataczając się od Gartona, przez Dubaya do Unwina i na odwrót. Ci trzej sprawiali wrażenie, jakby grali w jakąś grę żywą piłką. Jego ciało było bezwładne i wiotkie jak ciało szmacianej lalki. Bili go, okładali pięściami, rozrywali na nim ubranie. Kiedy się tak przyglądał - zeznał - Garton uderzył Adriana w krocze. Mellonowi włosy przesłaniały oczy. Krew ciekła mu z ust i plamiła koszulę. Webby Garton miał na prawej ręce dwa ciężkie pierścienie - jeden był pierścieniem liceum z Derry, drugi własnoręcznie zrobionym przez niego wielkim sygnetem ozdobionym wypukłymi literami DB. Oznaczały one Dead Bugs - jego ulubiony zespół heavymetalowy. Pierścienie rozdarły górną wargę Adriana Mellona i strzaskały trzy z jego górnych zębów tuż przy linii dziąseł.
- Pomocy! - krzyknął Hagarty. - Na pomoc! Na pomoc! Oni go zabiją! Pomocy! - Budynki przy Main Street były spowite mrokiem i tajemnicze. Nikt nie przybył z pomocą, nawet od strony oazy światła oznaczającej stację autobusową, i Hagarty nie mógł pojąć, jak to było możliwe. Widział ich, kiedy mijał ich wraz z Ade’em. Czy nikt nie przyjdzie mu na pomoc? Nikt?
- Pomocy! Oni go zabiją! Na pomoc! Proszę! Na miłość boską! Pomocy... - wyszeptał jeszcze Don Hagarty i to było wszystko, na co go było stać. Pozostał tylko chichot.
- Wykąpać pedzia! - krzyczał teraz Garton. Krzyczał i śmiał się. Hagarty powiedział Gardenerowi i Reevesowi, że cała trójka zarykiwała się ze śmiechu, tłukąc Adriana, gdzie popadło.
- Wykąpać pedzia! Do wody z nim!
- Na pomoc - rozległ się ponownie ten cichy głos, i choć był to głos ponury, ponownie dał się po nim słyszeć ten sam chichot, jak śmiech dziecka, które nie jest w stanie sobie poradzić.
Hagarty spojrzał w dół i zobaczył klowna - i właśnie w tym momencie Gardener i Reeves zamknęli sprawę, bo reszta była zwyczajnym majaczeniem szaleńca. Jednakże później Harold Gardener zaczął się zastanawiać. Ale to było później - kiedy się dowiedział, że Unwin również zeznał, że widział klowna - i wtedy coś go tknęło. Jego partner nigdy nie miewał przeczuć, a w każdym razie się do tego nie przyznawał. Klown, powiedział Hagarty, wyglądał jak skrzyżowanie Ronalda Mc Donalda ze starym telewizyjnym Bozem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Te skojarzenia przywiodły mu na myśl pomarańczowe kępki włosów po bokach łysej jak kolano głowy. Dopiero po dłuższym namyśle stwierdził, że podobieństwo pomiędzy tym a tamtymi klownami było raczej niewielkie. Uśmiech namalowany na białej twarzy był czerwony, a nie pomarańczowy, oczy zaś były srebrne i lśniły silnym blaskiem. Prawdopodobnie szkła kontaktowe... ale coś w głębi duszy podpowiadało mu, że te oczy były naprawdę srebrnego koloru. Miał na sobie workowaty strój z wielkimi pomarańczowymi pomponami-guzikami, a na rękach wielkie rękawice.
- Jeśli potrzebujesz pomocy, Don - powiedział klown - weź sobie balonik. - I wyciągnąwszy przed siebie rękę, zaproponował mu balonik. - One pławią się w powietrzu - rzekł klown. - Tu, na dole, wszyscy się pławimy. Niedługo twój przyjaciel też się będzie pławił.
12
- Ten klown zwrócił się do ciebie po imieniu - powiedział bezbarwnym głosem Jeff Reeves. Spojrzał na pochyloną głowę Hagarty’ego, na Harolda Gardenera i mrugnął porozumiewawczo.
- Tak - mruknął Hagarty, nie unosząc wzroku. - Wiem, jak to brzmi.
13
- I wrzuciliście go do wody - powiedział Boutillier. - Żeby wykąpać pedała...
- Nie ja! - zaprzeczył Unwin, unosząc wzrok. Sczesał włosy z oczu jedną ręką i spojrzał na gliniarzy z przejęciem. - Kiedy zobaczyłem, że oni naprawdę chcą to zrobić, próbowałem odciągnąć Steve’a, bo wiedziałem, że ten typ może sobie zrobić krzywdę... do powierzchni wody było dobre dziesięć stóp...
Było dwadzieścia trzy. Jeden z gliniarzy Rademachera już to zmierzył.
- Zachowywali się jak szaleni. „Heeej, ruup! Heej, ruuup!”. Webby wziął go pod ręce, a Steve za nogi, a potem... potem...
14
Kiedy Hagarty zobaczył, co tamci robią, ruszył biegiem w ich stronę, krzycząc na całe gardło: - Nie! Nie! Nie!
Chris Unwin odepchnął go w tył i Hagarty, przy wtórze głośnego szczęknięcia zębów, wylądował na chodniku.
- Też chcesz se popływać? - wyszeptał. - Spadaj, dziecino.
- A potem zrzucili Adriana Mellona z mostu do wody. Hagarty usłyszał pluśnięcie.