Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Z dwunastu zabitych, dziewięciu padło z rąk Adamczyka i Filipka. A mogło być o wiele więcej ofiar, gdyby nie pewien rezolutny mechanik...
– Nie wiem, dlaczego sprowadzono tutaj tyle sprzętu i ludzi – mówił tymczasem komandos. – Przecież poznaniacy są już po naszej stronie, a innych pretendentów do skopania tyłka nie widać.
Adam rozejrzał się i zniżył głos do szeptu.
– Mam nieco inne informacje.
Major zatrzymał się i spojrzał zaciekawiony na swojego dowódcę.
– To dlaczego ja o tym nic nie wiem? Mam wszystkie certyfikaty dostępu...
– Droga służbowa, majorze, droga służbowa. Na razie to tajemnica, i zaledwie kilka osób z otoczenia Burmistrza orientuje się w sprawie. Z tego, co wiem, dzisiaj o osiemnastej dostaniemy szczegółowe rozkazy i informacje dotyczące tej sprawy.
– A tak nieoficjalnie?
– Wiem tyle, że wywiad namierzył kogoś, kto może nam zagrażać.
Adamczyk potarł palcem brodę.
– Niemcy? Bo chyba nie Ruscy...
– Nie pytaj, bo nie wiem. Dostałem rozkaz sprawdzenia stanu lotniska do godziny osiemnastej. Muszę mieć szczegółowe raporty. Zadbaj o nie ze swojej strony. Będziemy mieli kilku ważnych gości.
– Tak jest, panie generale.
– Nie tak oficjalnie, przynajmniej tam, gdzie jesteśmy sami... – Zawada wyjął paczkę Marlboro i poczęstował komandosa. – Co tam słychać u Filipka?
* * *
Ostatni w sali odpraw pojawił się Pan Jan. Punktualnie o osiemnastej przekroczył próg stołówki w sektorze mieszkalnym centrum dowodzenia, który zamieniono na pomieszczenia sztabowe do momentu zakończenia prac remontowych w pozostałych sekcjach bazy 18-210.
Zawada przygotował wszystko zgodnie z życzeniem sztabu. Ściągnięto stoły, odkurzono korytarze prowadzące do windy, ustawiono nadesłane z Wrocławia meble. Przy stole w wygodnych fotelach siedzieli już marszałek Traczyk i jego dwaj zastępcy w randze pułkowników, których jednak Adam nigdy wcześniej nie widział. Sąsiednie miejsca zajmowali dwaj cywile, jak go poinformowano, poznaniacy. Byli to starsi, nienagannie ubrani panowie o dość wyszukanych manierach. Zawada z przyjemnością patrzył, jak z dystynkcją słodzili herbatę podaną w obitych cynowych kubkach, pamiętających chyba poprzednią wojnę światową. Prócz tej piątki, w sali znajdowało się trzech oficerów z ochrony i Adamczyk, zajęty do ostatniej chwili sporządzaniem raportów o stanie lotniska. Tylko dwa fotele były wolne; dla Burmistrza i jego kanclerza.
– Witam panów – powiedział Pan Jan, gdy poderwali się z miejsc, by go przywitać. – Myślę, że nie powinniśmy tracić czasu na konwenanse, jeśli mamy stąd wyjść jeszcze dzisiaj. Panie Henryku, proszę o wprowadzenie obecnych w stan naszej wiedzy...
Mróz otworzył trzymaną pod ręką teczkę i podszedł do stojaka, na którym ochroniarze zawieszali właśnie zwiniętą w rulon mapę.
– Każdy z panów posiada częściową wiedzę o tym, o czym mam zamiar mówić, ale żaden nie wie wszystkiego. Dlatego pozwolą panowie, że pokrótce streszczę sytuację, w jakiej się aktualnie znajdujemy.
Odwrócił się do stojaka i pociągnął za dolną krawędź płótna, rozwijając je na całą długość. Szepty, jakie rozległy się za jego plecami, świadczyły o tym, że przynajmniej dla kilku osób mapa ta była całkowitym zaskoczeniem.
– Tak, moi panowie, wzrok was nie myli. – Odsunął się, by mogli zobaczyć więcej szczegółów. – Oto nowa mapa naszego kontynentu, sporządzona przez naszych najlepszych analityków na podstawie zdjęć, jakich dostarczyły bezzałogowe samoloty zwiadowcze, mimowolny dar od zaprzyjaźnionej Ameryki.
Zamilkł, spoglądając na opadnięte szczęki Zawady, Adamczyka, nawet pułkowników z otoczenia Traczyka. Sam marszałek też wyglądał na zaskoczonego, wiedział, że kataklizm przybrał ogromne rozmiary, ale to, co zobaczył, przekraczało zdrowe pojęcie.
Na wyblakłych konturach Europy czarnym kolorem naniesiono nowe linie brzegowe. A zmiany były ogromne. Poziom wody w oceanach podniósł się zaledwie o kilkanaście metrów, ale kilkumiesięczna aktywność sejsmiczna i ogromne zapadliska sprawiły, że miejscami, morza wdarły się w głąb lądu na setki kilometrów.
Nie było już państw nadbałtyckich. Jarosław, Twer i Smoleńsk byłyby miastami portowymi, gdyby nie fakt, iż nuklearna pożoga pozostawiła z nich jedynie zgliszcza. Z Białorusi zostało samo wspomnienie. Od Orszy, przez Babrujsk i Baranowice po Brześć ciągnęły się rozlewiska, z których gdzieniegdzie wystawały niewielkie archipelagi skalistych wysp. Polska skurczyła się o jedną trzecią. Siemiatycze, Maków, Płock, Włocławek, Poznań, Gorzów, wytyczały nową linię brzegową. Podobnie jak Berlin, Magdeburg, Kassel, Dortmund i Kolonia. Holandia, Belgia i Luksemburg zniknęły. Nawet jedna wysepka nie wyłaniała się ze srebrzystej toni nad masowym grobem wielu nacji.