Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- My zadajemy pytania, a ty na nie ładnie odpowiadasz.
- Nie ma sprawy - odparłam i rozsiadłam się wygodnie w fotelu.
- Muszę przyznać, że sprawiłaś nam trochę kłopotów - odezwał się znowu szef.
- Przynajmniej mieliście jakieś zajęcie - odpowiedziałam.
- Nie narzekamy na nudę - uświadomił mnie.
- Rzeczywiście, coś wiem na ten temat - uśmiechnęłam się ironicznie.
- Szefie, ona sobie z nas kpi - wtrącił się blondyn.
- Do czasu, do czasu. Hans, podaj butelkę koniaku, będzie nam się lepiej dyskutowało.
- Świetny pomysł-ożywiłam się.
- To jakaś wariatka. - Blondyn był wyraźnie zdenerwowany.
- Ty, Migdałowy - spojrzałam na niego - rozluźnij się, zapowiada się miły wieczór.
- Dlaczego mówisz do niego Migdałowy? - spytał ten od świń.
- Bo ma migdałowe oczy - wyjaśniłam.
Wyraźnie zaintrygowała ich ta wiadomość. Popatrzyli na Migdałowego.
- Czy wyście też powariowali? - krzyknął. - Pozwolicie, żeby ta baba wami dyrygowała? Jeszcze wam mało?
- Tylko nie baba.
- A co? - Migdałowy nachylił się nade mną. - Od Damiana chciałaś kupić pół prosiaka, Maxa o mało nie zabiłaś kiełbasą, a Jolkę uśpiłaś środkiem nasennym przeznaczonym dla ciebie. A teraz zachowujesz się tak, jakbyś spędzała wieczór towarzyski ze swoimi przyjaciółmi. Ale my jesteśmy twoimi wrogami, zrozum to wreszcie.
- Migdałowy - szepnęłam, udając przerażenie - czy ja zrobiłam ci coś złego?
- Jezu, zabierzcie ją stąd - warknął i odszedł w kąt pokoju.
- Uspokój się. - Szef wstał z fotela. - Wasze towarzystwo wyraźnie panią rozprasza. Wyjdźcie. Tylko Adam zostaje.
- Koniec zabawy - powiedział, kiedy zostaliśmy w trójkę. -Teraz porozmawiamy poważnie, bo ja nie mam czasu na wygłupy. A ty jesteś albo stuknięta, albo nie zdajesz sobie sprawy, w jakiej jesteś sytuacji.
- Wiem, gdzie jestem i co mi grozi - odpowiedziałam.
- No, nareszcie mówisz do rzeczy - pochwalił mnie.
- Ale nie oczekujcie ode mnie zbyt wiele. Chwilowo cierpię na zanik pamięci.
- Cieszy mnie twoja domyślność - powiedział z uznaniem w głosie. - Myśleliśmy, że nie wiesz, po co zaprosiliśmy cię tutaj.
- Wiem. Już sama obecność Adama jest najlepszym dowodem, że będziemy rozmawiać o przemycie samochodów.
Spojrzeli na siebie w milczeniu.
- Jesteś dobrze poinformowana - odezwał się Adam.
- Jako tako. Ty sam dostarczyłeś mi paru cennych informacji, nie doceniając mojej bystrości umysłu - odpowiedziałam.
- Milczeć! - krzyknął szef. - Zaczynasz mnie denerwować tą pewnością siebie. A ja mogę cię tak urządzić...
- ... jak Konrada? - wpadłam mu w słowo.
- Skąd wiesz?
- Wiem bardzo wiele - powiedziałam pewnym głosem. - Ale najważniejsze w tej chwili jest to, że wiem o czymś, o czym wy nie wiecie, a chcielibyście się dowiedzieć.
- Wyrażaj się jaśniej.
- Chcesz mnie sprawdzić? Chcesz się przekonać, czy nie blefuję? W porządku. Znam nazwisko, hasło i numer konta.
- Miałeś racje - powiedział szef do Adama. - To ona.
- Dla jasności - wtrąciłam - dowiedziałam się przypadkiem, a potem zaczęłam się tym sama interesować.
Szef spojrzał na mnie życzliwiej.
- No to po kolei. Mów, co wiesz.
- Nic z tego. Milczenie jest moją gwarancją życia.
- Możemy cię zmusić.
- Łamanie kołem czy przypalanie boczków? - zakpiłam. - Jak wykituję, to nigdy niczego się nie dowiecie, a rosyjska mafia dobierze się wam do tyłków.
- Ale najpierw my dobierzemy się do ciebie.
- Spróbuj - zachęciłam go.
Szef przymknął oczy.
- Ona mnie wpędzi do grobu... Ale dobrze - wyprostował się - na początek głodóweczka. Jeden posiłek dziennie, a rano i wieczorem kawa. Po tygodniu zostanie ci tylko kawa, a po dwóch porozmawiamy inaczej.
- Wspaniale, zawsze dbałam o linię.
Wróciłam do pokoju i położyłam się na kanapie. Nie złamią mnie głodówką. Należałam do osób, które jadły z rozsądku; właściwie nigdy nie odczuwałam głodu, a jedynie uczucie łakomstwa na widok słodyczy. Wytrzymam te dwa tygodnie bez problemu, gorzej będzie potem. Musiałam ten czas wykorzystać na znalezienie drogi ucieczki. Przeanalizowałam jeszcze raz rozkład domu. Na górze był mój pokój i łazienka. Widziałam jeszcze troje drzwi, które musiałam sprawdzić. Na dół prowadziły schody, ale na moim piętrze już ich nie było. Pomieszczenie, w którym rozmawialiśmy, mogło mieć ze czterdzieści metrów, to był ogromny salon, wyłożony piękną kolorową tapetą. Tylko dlaczego tam nie było drzwi i okien? Przecież musieli jakoś wychodzić na zewnątrz. Oprócz barku, dużego stołu i chyba z dziesięciu foteli nic w nim nie było. Musiałam dowiedzieć się, czy nie ma tam jakichś ukrytych drzwi. Brakowało mi jedynie koncepcji, jak to zrobić.
Tak upłynęły trzy dni. Codziennie proszona byłam na rozmowę, która doprowadzała ich nieodmiennie do szału i niemalże na kolanach prosili, żebym już sobie poszła do swojego pokoju.
Czwartego dnia zorientowałam się, że coś jest nie tak. Po wieczornej kawie zwykle natychmiast zasypiałam i spałam jak niemowlę do rana. Budziłam się regularnie o dziewiątej. Nie miałam wątpliwości, że szprycują mnie środkiem nasennym i dzięki temu nie muszą mnie w nocy pilnować. Postanowiłam to sprawdzić.
Tego wieczoru nie wypiłam kawy. Wylałam ją do jakiejś opróżnionej do połowy butelki po koniaku, a filiżankę oddałam blondynowi.
- Jak zwykle kawa była doskonała - pochwaliłam go.
- Jeszcze nie masz dosyć? - spytał.
- Wiesz, Migdałowy - uśmiechnęłam się - ja jestem twarda sztuka. Przekonasz się.
No i oczywiście tej nocy za chińskiego boga nie mogłam zasnąć.
Poczekałam do północy i na paluszkach opuściłam pokój. Drzwi na moim piętrze były pozamykane. Zeszłam na dół. Nikogo. Swoją drogą, naprawdę byłam ciekawa, gdzie oni się podziali. Przyświecając sobie zapalniczką krążyłam po salonie. Dobrze, że wtedy upomniałam się o papierosy. Zapalniczkę zostawili mi na zawsze, a nową paczkę dostarczali codziennie do porannej kawy. Bałam się zapalić światło, otworzyłam za to barek i udało mi się nim oświetlić niewielką część pomieszczenia. Okrążyłam pokój kilkakrotnie niemal z nosem przy ziemi, ale nic nie znalazłam. Wróciłam do siebie i położyłam się spać.