Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wykonał kilka dziesiątków wstępnych szkiców. Na samej górze pergaminu znajdzie się wizerunek Boga w Trójcy Jedynego, na samym dole - herb zakonu benedyktynów, a tuż powyżej wizerunek błogosławionego.
Ale, o ile Franciszek wiedział, nie istniała żadna wierna podobizna błogosławionego. Było wiele portretów z wyobraźni, żaden jednak nie pochodził z czasów sprzed Sprostaczenia. Jak dotąd, nie było nawet portretu powszechnie akceptowanego, chociaż tradycja mówiła, że Leibowitz był raczej wysoki i odrobinę się garbił. Może, kiedy zostanie otwarty schron...
Praca brata Franciszka nad wstępnymi szkicami została pewnego popołudnia przerwana przez nagłe uczucie, że tym kimś, kto pochyla się nad nim, rzucając cień na stół do kopiowania, jest... jest... Nie! Błagam! Beatę Leibowitz, audi me![24] Litości, panie! Niech to będzie każdy, byle nie...
- No, co tu mamy? - zagrzmiał opat, patrząc na rysunki.
- Rysunek, panie mój i opacie.
- To widzÄ™, ale co przedstawia?
- OdbitkÄ™ Leibowitza.
- Tę, którąś znalazł? Co? Niezbyt ją przypomina. Dlaczego ważyłeś się dokonać zmian?
- To ma być...
- Mów głośniej!
- ...iluminowana kopia! - brat Franciszek mimowolnie wrzasnÄ…Å‚.
- Aha.
Opat Arkos wzruszył ramionami i poszedł sobie.
Kilka sekund później brat Horner, przechodząc koło stołu terminatora, ze zdumieniem zobaczył, że Franciszek osunął się, zemdlony, na ziemię.
8
Ku zdumieniu brata Franciszka opat Arkos nie sprzeciwiał się już temu, że mnich interesował się relikwiami. Odkąd dominikanie zgodzili się zbadać całą sprawę, opat uspokoił się, a odkąd sprawa kanonizacji dokonała pewnego postępu w Nowym Rzymie, miało się czasami wrażenie, że całkowicie zapomniał o tym, iż coś szczególnego wydarzyło się podczas wielkopostnego czuwania Franciszka Gerarda AOL, dawniej z Utah, a obecnie ze skryptorium i sali dla kopistów. Wszystko działo się przed jedenastu laty. Niedorzeczne szepty w nowicjacie, dotyczące tożsamości pielgrzyma, dawno już zamarły. Nowicjat w czasach brata Franciszka nie był tym, co nowicjat dzisiejszy. Najnowszy nabór młodzieńców nigdy nie słyszał o całej tej sprawie.
Sprawa zaś kosztowała brata Franciszka siedem wielkopostnych czuwań i on sam nigdy nie uważał tego tematu za bezpieczny. Kiedy tylko o nim wspomniał, zaraz w nocy śniły mu się wilki i Arkos, przy czym Arkos rzucał wilkom pożywienie, a tym pożywieniem był brat Franciszek.
Mnich doszedł jednak do wniosku, że może nadal realizować swój zamysł i że nikt nie będzie mu w tym przeszkadzał poza bratem Jerisem, który nie zaprzestał swoich drwin. Franciszek przystąpił do iluminowania skóry jagnięcej. Gmatwanina wolut i nużące swą precyzją nakładanie złota miało - ze względu na to, że mógł zaoszczędzić bardzo mało czasu - zająć mu wiele lat, ale w mrocznym morzu wieków, gdzie wydawało się, iż wszystko zastygło w bezruchu, życie stanowiło tylko krótkie zawirowanie nawet dla tego, kto je przeżywał. Nuda powtarzających się dni i powtarzających się pór roku. Potem bóle i cierpienia, ostatnie namaszczenie i chwila ciemności na koniec... czy raczej na początek. Albowiem wtedy mała, drżąca duszyczka, która przeżyła nudę, przeżyła ją dobrze lub źle, miała znaleźć się w miejscu świetlistym, znaleźć się przed palącym spojrzeniem nieskończenie miłosiernych oczu, stanie bowiem przed Sprawiedliwym. A król powie “Przyjdź" albo powie: “Odejdź" i tylko tej chwili podporządkowana jest cała nuda wszystkich lat życia. Trudno byłoby mieć inną wiarę w tym wieku, który znał Franciszek.
Brat Sari ukończył czwartą stronicę swojej matematycznej rekonstrukcji, po czym opadł na stół i kilka godzin później zmarł. To nieważne. Jego notatki pozostały w stanie nie naruszonym. Za wiek albo dwa pojawi się ktoś, kto uzna je za interesujące i być może doprowadzi jego dzieło do końca. Na razie wysoko wzbiły się modlitwy za duszę brata Sarla.
Potem był brat Fingo i rzeźbienie w drewnie. Rok lub dwa wcześniej odesłano go z powrotem do warsztatu stolarskiego i pozwolono czasami rzeźbić i szlifować na pół ukończony wizerunek męczennika. Podobnie jak Franciszek, Fingo miał tylko od czasu do czasu godzinkę na umiłowane zajęcie; postępy były więc prawie niedostrzegalne, chyba że oglądało się dzieło w odstępach wielu miesięcy. Franciszek widywał je zbyt często, żeby zauważyć zmiany. Był oczarowany wylewną serdecznością Finga - chociaż wiedział doskonale, że Fingo przybrał to miłe obejście, żeby skompensować swoją brzydotę - i lubił spędzać chwile bezczynności, kiedy tylko mu się takie trafiły, na przyglądaniu się pracy Finga.