Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Więc wraca smutny do domu.
Idzie gaikiem niewielkim, krzakami niskimi. A spośród tych krzaków brzoza białokora o gałązkach długich, o listkach drobnych w górę wiotkością swą wystrzela. I słyszy Vejno — brzoza płacze, nad dolą swą się urzewnia.
Więc podchodzi i pyta:
— Czemu płaczesz, drzewino, drobnym liściem osypana, białym pasem przepasana?
260
A brzoza na to szumi, tak zielona odpowiada:
O, nieszczęsna ja drzewina! Wiatr do ziemi mnie przygina, bój z nim toczę nieustanny w dzień i w noc, i w świt przedranny.
A w czas wiosny, wiosny porą zaraz się tu dzieci zbiorą, zaraz się tu zbiegną z krzykiem, aby krajać mnie kozikiem, aby spijać smużkę małą, ściekającą krewkę białą. Nigdy im tej krewki zadość... Ginie ma wiosenna radość.
I dziewczęta tu siadają, piosnki, pieśni tu śpiewają i rwą, rwą listeczki młode
na równianki
i na wianki. Zniszczą całą mą urodę.
Piękną, białą mą sukienkę skotak tnie na paski cienkie. Pasek długi, pasek krótki
plecie króbki
i kozubki na borówki, na jagódki.
Każdy ze mną tak poczyna. Biedna, biedna ja drzewina. Kukułeczka kuka z dala, nad brzeziną się użala. Kukułeczka na kalinie pożałuje mnie jedynie.
261
Mówi wiekowieczny:
— Nie plącz, drzewino. Nie smuć się dłużej, zielona. Dobra dola się uśmiechnie. Jeśli zapłaczesz — to ze szczęścia. Śpiewać będziesz teraz nieustannie, śpiew twój będzie dla wszystkich radością.
Cały dzień Vejno pracował, zrobił z brzozy zielonej nową gęślę-kantelę.
Wygib smukły i zgrabny, pudło pięknie głos oddające, pudło całe wzorami słojów drzewnych ozdobne.
— A skąd wezmę teraz drzewa na kołki do strun? Żeby były dobre, żeby strunę mocno trzymały...
Rósł tam dąb na wzgórzu. Wszystkie gałęzie miał jednakowe.
Na każdej gałęzi po trzy żołędzie rosną, na każdej żołędnej kulce kukułka siedzi.
Pięciu tonami kukułki zakukały, gałązeczki ośpiewały. Taką gałązkę ośpiewaną wziął wiekowieczny czarodziej na kołki do nowej kanteli.
Jeszcze gęśla niegotowa, jeszcze pięciu strun do niej potrzeba.
— Gdzie znajdę do niej struny, żeby były mocne, żeby dźwięczne były?
Idzie pieśniarz lasem, idzie polem, doliną idzie. Tam w dolinie na skałce dziewczyna siedzi, na miłego czeka, piosenki śpiewa. Biegnie ku niej Vejno i prosi:
— Masz ty, dziewczyno, włosy piękne, złote i długie. Daj mi jeden splot warkocza na struny, nie pożałuj dla czarodziejskiej kanteli, na uciechę wieczną.
Dała dziewczyna ochotnie długi splot swego warkocza na wieczną radość. I Vejno zaraz z włosów struny naciągnął.
Już kantela gotowa.
Wrócił do swego dworzyszcza stary Vejnemejnen, usiadł na kamiennej ławie przede drzwiami. Wziął gęśle na kolana, struny nastroił i bystro pobiegły po tych strunach palce wiekowiecznego pieśniarza.
Zadźwięczała brzoza, zadzwoniła zielona, odezwał się głos kukułki, zadrgała nuta złotych włosów dziewczyny.
Poszedł głos kanteli-gęśli na pola szerokie, na moczary dalekie, na góry skaliste, na lasy drzemiące, na potoki srebrne.
I zatańczyła fala na wodzie, i zaczęły kołysać się tanecznie drzewa, zapląsały kamienie, zadrżały skały i pagóry.
Wszystkie kobiety porzuciły wrzeciona i pranie bielizny u potoków zostawiły; mężczyźni porzucili pługi i kosy, dzieci swe zabawy i wszyscy jak rzeka wezbrana do dworu Vejno biegli, aby czarodziejskiej pieśni posłuchać.
Słuchali. Mężczyźni odkryli głowy, kobiety zasłoniły twarze rękoma, starzy padli na kolana.
I odezwali się wszyscy naraz, cichym głosem naraz wszyscy takie słowa zaszeptali:
Odkąd księżyc tutaj świeci, odkąd wrosła tutaj skała — jeszcze ziemia Kalewali takiej pieśni nie słyszała.
Daleko się niesie dźwięk kanteli. Do szóstego pola doszedł, do siódmej wsi przeniknął.
Powychodziły zwierzęta z lasów, z moczarów, z zarośli. Zleciało się na drzewa przy dworze starca ptactwo, robactwo wypełzło spod kamieni.
A Vejno siedzi na ławie w koszuli długiej, pasem przepasanej, i gra, i gra bez przestanku — dzień jeden, i drugi jeszcze dzień gra...
I całe dworzyszcze pieśniarza grze tej się radowało: dźwię-czał dach, trzęsły się powały, śpiewały drzwi i okna, kołysała się podłoga, chwiały się na boki piece, przytupywały pod ścianami ławy.
262
iĄ
ii
263
Mówi wiekowieczny:
— Nie płacz, drzewino. Nie smuć się dłużej, zielona. Dobra dola się uśmiechnie. Jeśli zapłaczesz — to ze szczęścia. Śpiewać będziesz teraz nieustannie, śpiew twój będzie dla wszystkich radością.
Cały dzień Vejno pracował, zrobił z brzozy zielonej nową gęślę-kantelę.