Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kupili za niego szydeł, knypów, dratwy i ćwieków, kopyt, smoły, szczeci i wszystkiego, co porządny szewc powinien mieć, i jeszcze jakiś ten garnek na gospodarstwo. Znaleźli sobie izbę w miasteczku, gdzie królewny Jaśnieny nikt nie znał, Jura szył buty do tańca i do roboty, dopóki tylko starczało mu skóry, a Jaśniena chodziła na targ je sprzedawać. Jaśnience to wspólnie dzielone z szewczykiem życie zadziwiająco służyło, bardziej od samotności na wieży, a jeśli i przedtem była piękna, to teraz rozkwitała różowiutko jak młoda jabłoneczka.
— Ze świecą szukać by drugiej takiej krasawicy po świecie, jak ta żonka naszego szewca! — mawiali sąsiedzi w miasteczku i była to szczera prawda.
Wkrótce ta wieść o pięknej szewcowej rozniosła się za góry i doliny i doszła również do uszu tej złej ksieni czarownicy, co kiedyś królowi przepowiedziała z zemsty, że jego jedyna córa wyjdzie za szewca. Przepowiednia się spełniła — przekonała się czarownica, ledwo spojrzała w swoje czarodziejskie zwierciadło. Ale czemu ta szewcowa z królewskiego rodu zamiast trapić się i usychać z żalu jest taka kwitnąca? Czemu jej oczy jarzą się tak rezolutnie zamiast płakać i puchnąć?
Zatrwożyło to wiedźmę i zgniewało. Zawołała swoją córę Czerniawę,, dawno już dojrzałą do zamęścia, dosiadły pomiotła
132
i w te pędy poleciały ciemną nocką do tego miasteczka, gdzie żyli Jura z Jeśnienką. Przyleciały przed świtaniem, ukradkiem zajrzały do izby szewcostwa, jak raz gdy Jura całował Jaś-nienkę na dzień dobry. Czerniawa ze wściekłości aż tupać zaczęła, kiedy zobaczyła, jaki ten młody szewc jest ładny i pełen życia, a jej twarz szkaradnie wykrzywiła się gniewem. Ofuknęła zaraz starą czarownicę:
— Ładnie się zemściłaś! Ta królewska pannica jest z tym szewcem szczęśliwsza niż z nie wiem jakim księciem. Gdybyś mnie naraiła takiego dorodnego oblubieńca, skakałabym w górę z radości!
Starej czarownicy też nie było w smak, że z jej zemsty nic nie wyszło. Próbowała jednak pocieszyć swoją córę:
— Czy to ważne, że jest ładny? Mimo wszystko to szewc, od którego jedzie smołą i smrodem upaćkanych w gnoju wiejskich skórzni!
Ale Czerniawy rozdrażnionej jak smoczyca nie udobruchała, póki jej nie przyrzekła, że migiem ukręci łeb temu szczęściu szewcowskiemu, a królewską córkę uczyni tak nieszczęśliwą, że do śmierci będzie przeklinała ten dzień, w którym na świat przyszła.
W parę dni potem był w miasteczku jarmark. Jura naszył wiejskich butów i babskich pantofelków, a z czerwono farbowanej skórki koźlęcej uszył jedną parę na drobną dziewczęcą nóżkę, w sam raz dla Jaśnienki. Myślał sobie:
— Jeśli je sprzeda, w porządku. Każdy grosz w domu się przyda. A nie sprzeda, też dobrze. Podaruję je Jaśnience, będą dla niej jak ulał, niech wie, że ją kocham.
Rano rozłożyli na rynku towar na straganie, Jura życzył Jeśnience szczęścia, umówił się z nią, że przyjdzie w południe pomóc jej zwinąć kram i poszedł do domu szewcować. Jaśnienka siadła przy straganie czekając jak zawsze na klientów z wiosek. Długo nikt nie przychodził, aż tu ni stąd, ni zowąd zaszeleściły przed nią jedwabne spódnice jakiejś wyniosłej pani, która podeszła z czarnowłosą i czarnooką córą, nabzdyczoną jak pawica. Pani od razu wyciągnęła rękę do tych czerwonych
133
pantofelków pytając, ile kosztują i czy są starannie wykończone, bo niby chciałaby je kupić dla swojej córy. Była to czarownica z Czerniawą.
— Są to najpiękniejsze pantofelki, jakie w tej krainie kiedykolwiek wystawiono na sprzedaż, szanowna pani ¦— powiedziała grzecznie Jaśnienka, bo zależało jej na tym, żeby ją mąż pochwalił za dobry utarg.
— Cicho, nie chwał z góry! Kto wie, jaki usmolony partacz je wyszewcował — oburzyła się Czerniawą, ale już się niecierpliwie pchała do czerwonych pantofelków.
— Szył je mój mąż! — zarumieniła się powściągliwym gniewem Jaśnienka.
Ale czarownica nie dała jej dokończyć:
— No co, szewcowo, rusz tyłek! Nie widzisz, że moja có-runia chce te buciki przymierzyć?
Czerniawą zezuła swój trzewik, Jaśnienka musiała przed nią przyklęknąć i zmierzyć klientce ten piękny czerwony bucik. Ale Czerniawą miała stopę szeroką, niekształtną, a do tego wystającą kostkę u nasady wielkiego palca. Wsunąć jej zgrabny pantofelek na nogę było niepodobna, choć Jaśnienka próbowała, jak mogła.
— Kiepsko uszyty! Jeden tłumok sknocił pantofel, a drugi chce mi nogę złamać przy obuwaniu! — Czerniawą odepchnęła z wściekłością Jaśnienkę.
Czerwony pantofelek zrzuciła z nogi.
— Uszyty jest pięknie! — broniła się Jaśnienka. — Spójrzcie tylko, jak leży na nodze.
Lekko wsunęła w pantofelek swoją drobną stopę. Ale zanim zdążyła się wyprostować, czarownica smagnęła ją różdżką czarodziejską. Jaśnienka przemieniła się w synogarlicę, czarownica wetknęła ją do torby i razem z Czerniawą spłynęły od szewcowskiego straganu. Próżno ludzie się rozglądali, gdzież to podziała się piękna szewcowa...
W południe przyszedł Jura zwijać kram. Serce w nim zamarło, gdy nie zobaczył Jaśnienki przy straganie. Na ziemi leżał jeden czerwony pantofelek, a po Jaśnience ani widu. Darmo
134
rozpytywał się między ludźmi. Nikt nie umiał mu nic pewnego powiedzieć. Co do jednego tylko nie było dwóch zdań, przy kramie była jakaś nabzdyczona pani z czarnowłosą córą, z nimi po raz ostatni Jaśnienkę widziano.