Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kochaliśmy się, znowu niemal machinalnie, i wszyscy wspólnie czuliśmy tęsknotę za życiem rodzącym się w brzuchu Lindy, czuliśmy, że symbiont, który osłaniał jej ciało dokonał tego samego spostrzeżenia i zaczął przygotowywać swoją własną mitozę. Zupełnie świadomie i z rozmysłem, Norrey i ja poczęliśmy nasze dziecko. Były to tylko zdarzenia incydentalne, ale cóż mogę wam powiedzieć o zdarzeniach zasadniczych? Na jednym głównym poziomie wymienialiśmy się swoimi pamięciami i wybaczaliśmy jedno drugiemu ich wstydliwe fragmenty, a cieszyliśmy się wspólnie tymi, z których można było być dumnym. Na drugim głównym poziomie zapoczątkowaliśmy sympozjum na temat znaczenia piękna. Na jeszcze innym zaczęliśmy planowanie ostatnich szczegółów migracji człowieka w kosmos.
Znaczna cześć nas była czysto roślinną świadomością, sześciopłatkowym kwiatem, pławiącym się w słońcu.
Znajdowaliśmy się w odległości niespełna kilometra od Gwiezdnych Siewców, a całkiem zapomnieliśmy o ich istnieniu.
Zostaliśmy przywołani do rzeczywistości, gdy Gwiezdni Siewcy znowu zapadli się w pojedynczą, płynną kule o nie dającej się znieść jasności - i bez pożegnania, czy ostatniego przesiania, zniknęli.
Ale wrócą, nie później niż za kilka stuleci czasu rzeczywistego, by się przekonać czy ktoś czuje się już gotowy zostać ćmą.
***
Unosiliśmy się tam, oniemiali ze zdumienia i kiedy nasza świadomość skupiła się wreszcie na zewnętrznym wszechświecie zobaczyliśmy to, co dotąd uchodziło naszej uwagi.
Od wielkiego Pierścienia Saturna nadlatywał ku nam karmazynowoskrzydły anioł. Na dwóch rozpostartych szeroko, cienkich i czerwonych żaglach świetlnych zbliżała się nieprawdopodobna postać.
- Halo.Norrey, Charlie - zabrzmiał w naszych czaszkach znajomy głos. - Witajcie Tom, Harry, Linda i Raoul. Nie znam was jeszcze, ale kochacie tych, których kocham ja - witajcie.
- Shara - krzyknęło bezgłośnie sześć mózgów.
- Czasami ćmy zabierają autostopowicza.
- Ale jak...
- Właściwie bardziej można mnie porównać do dziecka w inkubatorze, ale w każdym razie przenieśli mnie żywą na Tytana. To, co spłonęło na waszych oczach, było moim skafandrem i zbiornikami powietrza. Byli zdesperowani i śpieszyli się, tak jak mówili. Ale nie posądzałeś ich chyba naprawdę, że są na tyle niezgrabni, by dać mi umrzeć, prawda ? Czekałam w Pierścieniu, aż podejmiecie decyzje.. Nie chciałam mieć na nią wpływu.
“Płatek Śniegu", który był mną, szukał gorączkowo “słów".
- Wybraliście sobie dobrych partnerów na małżonków - powiedziała. - Wszyscy sześcioro.
- Wyjdź za nas - krzyknęliśmy.
- Myślałam, że już nigdy nie poprosicie.
I moja siostra wlała się we mnie i jesteśmy jednym.
***
To już właściwie cała historia.
Ja - składnik tego ,Ja" nazwiskiem Charlie Armstead - spisałem ją za jednym, trwającym pół dnia “posiedzeniem" tu, za klawiaturą terminala kostki. Ograniczała mnie tylko fizyczna szybkość reakcji sensorowych klawiszy terminala. Gdy pisze te słowa, inne części mnie dryfują przez wieczność. Kochamy się. Uwielbiamy. Śpiewamy. Tańczymy. Jesteśmy bez reszty jedno drugim, a jednak i sami sobą. Chce, żebyście wiedzieli, że Charles Armstead nie rozpuścił się ani nie rozłożył w coś obcego. Że nie umarłem w żadnym sensie. Że nigdy nie umrę. Lepiej będzie powiedzieć, że jestem Charlesem Armsteadem do siódmej potęgi. Wciąż choreografuje tańce z Norrey i Sharą, wciąż wymieniam z Raoulem słone, wielowątkowe dowcipy, wciąż delektuje się w myślach smakiem dobrej kawy, rykiem mocnego drinka, aromatem dobrej trawki. Dzielą mnie od was tylko czas - i zmiany. Kiedyś byłem zgorzkniałym, pokręconym kaleką, zatruwającym powietrze wokół siebie; teraz nie znam żadnego zła, bo nie znam strachu.