Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Mówiłeś coś, Ben?
- Muszę wiedzieć.
- Doprawdy?
- Tak.
- Ben mówi, że musi wiedzieć, co zrobiliśmy Elaine - zawołał do żony.
Nie odezwała się.
- Wiesz co, Ben - odezwał się pan Robinson, odwzajemniając jego spojrzenie. - Przyjdź może za parę tygodni.
- Słucham?
- Przyjdź gdzieś tak za tydzień - uściślił pan Robinson. - Wtedy dowiesz się wszystkiego.
Benjamin wyrwał mu gazetę z rąk.
- Ona chyba nie... - zaczął i pokręcił głową. - Ona chyba nie wychodzi za...
Nie było syreny, ale Benjamin usłyszał, jak samochód staje z piskiem przed domem i jak po chwili otwierają się i trzaskają drzwiczki. Podniósł głowę, rzucił gazetę i ruszył sprintem przez jadalnię i ciemną kuchnię, uderzając po drodze biodrem w stół. Wypadł bocznymi drzwiami na dwór. Chwycił buty. Chwilę potem rozległy się kroki na betonowym podjeździe. Rzucił się w stronę płotu po drugiej stronie podjazdu, wskoczył na niego i zwalił się do ogrodu sąsiada. Podniósł się i zaczął uciekać.
Rozdział ósmy
Następnego dnia była sobota. Tuż przed świtem Benjamin wylądował na lotnisku w San Francisco i po wyjściu z samolotu popędził do pierwszej budki telefonicznej. W książce figurował tylko jeden Carl Smith. Benjamin zadzwonił do niego, ale nikt nie podniósł słuchawki. Wyrwał kartkę z książki i pojechał taksówką pod podany adres. Drzwi wejściowe do bloku nie były zamknięte na klucz. Benjamin pchnął je i wbiegł po schodach na drugie piętro. Długim ciemnym korytarzem dotarł do mieszkania Carla. Już miał zapukać, gdy dostrzegł przypiętą do drzwi obok klamki białą kopertę. Chwycił ją i podbiegł do okna na końcu korytarza. Na kopercie napisano imię “Bob". Benjamin rozerwał kopertę, wyciągnął kartkę papieru i przeczytał ją szybko przy szarym świetle przebijającym przez brudną szybę.
Bob,
Przyszykuj się na prawdziwy wstrząs, stary. Możesz wierzyć albo nie, ale porzucam stan kawalerski. Elaine Robinson - dziewczyna, z którą byłem u Ciebie na imprezie w zeszłym miesiącu - przyjęła moje oświadczyny i w gruncie rzeczy nalega, abyśmy wzięli ślub jeszcze w czasie tego weekendu. Nie mogę uwierzyć swojemu szczęściu i, czego nie trzeba dodawać, jestem zupełnie oszołomiony. Wiem, że w związku z tym wybaczysz mi, jeżeli się wycofam z naszych planów.
Wszystko zostało omówione w trakcie nocnej wizyty Elaine i jej ojca. Wokół całej sprawy jest wiele dziwnych i niejasnych okoliczności, w które nie mam w tej chwili czasu się zagłębiać. Elaine jest teraz w Santa Barbara u moich rodziców i tam właśnie wyjeżdżam. Ślub odbędzie się w Pierwszym Kościele Prezbiteriańskim na Allen Street w Santa Barbara w sobotę o jedenastej rano. Gdybyś przypadkiem przeczytał tę wiadomość dostatecznie wcześnie, to postaraj się koniecznie przyjechać. Myślę, że mogę Ci obiecać niezłe widowisko. Janie gorączkowo próbuje wytrzasnąć druhny, a mama wysyła telegramy do wszystkich możliwych znajomych. Tata jest zbyt oszołomiony, by w ogóle zająć się czymkolwiek.
Wrócę na początku tygodnia, holując pannę młodą. Więc do zobaczenia wtedy, jeżeli nie wcześniej. Alleluja!
Carl
Samolot osiadł na małym lotnisku na przedmieściu Santa Barbara dokładnie o jedenastej. Benjamin pierwszy zbiegł po schodach na płytę. Parę minut później jego taksówka zatrzymała się przed Pierwszym Kościołem Prezbiteriańskim na Allen Street. Benjamin wyskoczył i podał kierowcy banknot przez okno.
Kościół stał w bogatej dzielnicy z dużymi domami i schludnie utrzymanymi trawnikami. Był to okazały budynek z dużymi witrażami od frontu i z szerokimi betonowymi schodami prowadzącymi do szeregu drzwi, które obecnie były zamknięte. Benjamin przecisnął się między zderzakami zaparkowanych przed kościołem dwóch limuzyn i popędził po schodach. Chwycił za obie klamki jednych z drzwi i pociągnął. Były zamknięte na klucz. Rzucił się do następnych i pociągnął. Również były zamknięte. Zaczął walić w nie pięściami, potem odwrócił się i ruszył w dół po stopniach. Zaczął obiegać kościół. Przy końcu bocznej ściany znajdowały się schodki prowadzące do jakiegoś wejścia na górze. Benjamin popędził w ich stronę i wbiegł na samą górę, przeskakując po dwa stopnie na raz. Nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się. Na dwór popłynęły przytłumione dźwięki organów. Benjamin pogalopował korytarzem, pchnął znajdujące się na końcu drzwi, przeskoczył próg i przystanął.
W dole ujrzał gości. Stali. Prawie wszyscy byli częściowo odwróceni i kierowali wzrok na tyły kościoła, w jakiś punkt poniżej galerii, na którą trafił Benjamin. Większość kobiet miała białe rękawiczki. Jedna trzymała przy oku chusteczkę. W przedniej części kościoła stał jakiś mężczyzna o czerwonej twarzy i uśmiechał się szeroko. Carl Smith i inny młodzieniec stali za nim, najbliżej ołtarza. Obaj włożyli czarne smokingi z białymi goździkami w klapie. Benjamin dostrzegł panią Robinson. Stała w pierwszej ławce w małym kapeluszu na głowie. Patrzył na nią przez chwilę. Nawą w kierunku ołtarza przeszła wolno pod Benjaminem dziewczynka w jasnozielonej sukience. Za nią pojawiła się jeszcze jedna, w takim samym stroju, po niej jeszcze jedna i jeszcze jedna. Nagle wyłoniła się Elaine. Benjamin rzucił się do balustrady i spojrzał na biały welon na jej głowie. Zaczął zaciskać i rozwierać pięści. Szła, prowadzona pod rękę przez ojca, ubrana w białą suknię, której długi tren ciągnął się za nią powoli w kierunku ołtarza, po gęstym czerwonym kobiercu. Benjamin zaczął kręcić głową, wciąż zaciskając i rozwierając dłonie, wciąż wbijając wzrok w Elaine. Goście podążali za nią wzrokiem, gdy ich mijała. Dziewczynki w zielonych sukienkach utworzyły szpaler po obu stronach ołtarza. W tym momencie Benjamin trzasnął dłońmi w balustradę galerii i wrzasnął:
- Elaine!!!
Organy umilkły.
Benjamin jeszcze raz grzmotnął w balustradę.
- Elaine!!! Elaine!!! Elaine!!! - ryknął.