Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
-Wszyscy zginiemy, jeśli go uruchomicie!
- Nie, nie - to niemożliwe! - zaskrzeczał podstarzały naukowiec. Raptem przymknął jadaczkę i spojrzał z przestrachem na Komendanta. Ten się odpłacił szyderczym
uśmiechem.
- Durnie z was. Masz powiedzieć temu z Zewnątrz, coście narozrabiali - rozkazał. - Tylko on zna możliwości
tego urządzenia.
- Dzięki ci, dzięki! Oczywiście, jak sobie życzysz. -Pomarszczony odwrócił się do mnie z drżącymi rękoma i wyciągnął dygoczący palec. - Prześwietliliśmy go tylko promieniami rentgenowskimi i zidentyfikowaliśmy zespół obwodów. Bardzo skomplikowany, jak pan wie. Nastąpiła jednakże... - Zaczął się pocić i przewracać oczami z miną nieszczęśnika. - Pewna reakcja w czasie badań obwodu.
- Reakcja? Jeśli popełniliście błąd, to świat się już skończył. Pokaż pan.
- Nie, niewielka reakcja. Artefakt po prostu wchłonął elektryczność z naszego obwodu testującego. Nie wiedzieliśmy o tym początkowo - ale widząc, co się dzieje, natychmiast przerwaliśmy badania.
- I co właściwie zobaczyliście? - zapytał Komendant głosem przypominającym szlifowanie stali narzędziowej.
- To, panie. Zobaczyliśmy to. Odskoczyła jakaś pokrywka i odsłoniła się ta wnęka. I światełka. To wszystko. Zwykłe światełka...
Zafascynowani pochyliliśmy się do przodu, zaglądając do środka. Tak, była wnęka. A w środku cztery małe kropelki światła. Zielona, czerwona, pomarańczowa i biała.
- Jaką rolę spełniają? - zapytał mój inkwizytor, przebierając palcami po kolbie pistoletu.
- Mało ważną - odparłem powstrzymując się od ziewnięcia nad błahością tego wszystkiego. - Po prostu obwód testowy testuje obwody waszego obwodu testowego.
Obojętnie wyciągnąłem palec w stronę rozjarzonych lampek i poczułem, że jego spluwa wdziera mi się w biodro.
- To jakieś brednie. Prawda, natychmiast, albo nie żyjesz.
Bywają sekundy, które zdają się rozciągać przez czas graniczący z wiecznością. To była jedna z takich okazji. Komendant przebijał mnie wzrokiem. Starałem się przybrać minę niewiniątka. Naukowcy z rozdziawionymi gębami patrzyli na swego guru. Śmierciobot czekał w wejściu i szczękał sam do siebie, sycząc dymem i rozglądając się pewnie za kimś, kogo można by ukatrupić. Czas stanął w miejscu i zaczynała nadciągać wieczność.
Otwierało się przede mną bardzo niewiele możliwości.
Na przykład żadna.
- Prawdę mówiąc... - powiedziałem. I zapomniałem języka w gębie. Co ja w końcu mogłem powiedzieć, by zrobić wrażenie na tym maniaku? Nagle rozległa się straszna eksplozja i przez drzwi wpadły ze szczękiem i grzechotem odłamki Śmierciobota.
Jak możecie sobie wyobrazić, to naprawdę przykuło ogólną uwagę. Tak samo jak głos, który zabrzmiał chwilę później.
- Jim... padnij!
Na progu stał Floyd wywijający jakąś bronią. Fido wykonał swoje zadanie i uwolnił go. Załatwił Śmierciobota, a teraz podejmował dalsze kroki.
Komendant wyszarpnął z pochwy spluwę i uniósł ją gotową do strzału.
Nie padłem, jak mi przykazano, bo owładnęła mną halucynacyjna chwila szaleństwa. Ostatnio za bardzo dawałem sobą pomiatać i poczułem nagle przemożną chęć drobnej zemsty.
Światełka w artefakcie jarzyły się zachęcająco i mój palec wyciągał się ku nim.
Po co?
By dotknąć jednego z kuszących światełek, rzecz jasna. ; Którego?
Co oznaczał który kolor dla starożytnych obcych, konstruktorów tej machiny?
Nie miałem pojęcia.
Ale zielony zawsze kojarzył mi się z „idź".
Zanosząc się histerycznym rechotem, nacisnąłem zielone światełko...
ROZDZIAŁ 26Na pozór nic się nie stało. Cofnąłem palec i spoglądałem na światełka. Potem na Komendanta i jego wyciągniętą spluwę, zastanawiając się, czemu z niej nie korzysta.
Później znowu na niego. Zauważyłem, że się nie porusza. To znaczy, stał w absolutnym bezruchu. Jak sparaliżowany. Skamieniały. Zamroczony i odrętwiały.
Jak wszyscy na tej sali. Floyd stał w drzwiach z podniesioną bronią i ustami otwartymi w nie kończącym się krzyku. Za nim spostrzegłem, po raz pierwszy, nieruchomego Fida.
Świat był zakrzepłym kadrem filmowym i tylko ja nie znajdowałem się w tej pułapce. Otaczali mnie ludzie zatrzymani w trakcie mówienia, chodzenia, poruszania się. Odchyleni ze stanu równowagi, z podniesionymi rękoma, rozdziawionymi gębami. Znieruchomiali, milczący - martwi?
Ruszyłem w stronę Komendanta, by uwolnić go od pukawki - palec miał zaciśnięty na spuście! Ale z każdym krokiem czułem coraz silniejszy opór powietrza; było coraz twardsze, aż miałem wrażenie wbijania się w litą ścianę. Nie mogłem już oddychać - powietrze zamieniło się w gęstą ciecz, której nie byłem w stanie wtłoczyć w płuca.
Nagle ogarnął mnie paniczny lęk - po czym równie szybko ustąpił, gdy zrobiłem krok do tyłu. Znowu czułem się normalnie. Powietrze było powietrzem, wdychało się je i wydychało zupełnie łatwo.
- Puść w ruch mózgownicę, Jim! - krzyknąłem na siebie. Słowa odbiły się głośnym echem w zalegającej ciszy. - Coś się dzieje - tylko co? Coś się stało, kiedy dotknąłeś zielonego światełka. To się łączy z artefaktem.
Wbiłem w niego wzrok. Opukałem go kostkami dłoni. Szukałem na ślepo natchnienia. Przyszło!
- Tachjony! Ten drobiazg emituje tachjony - wiemy o tym, bo przecież dzięki temu namierzyła go Aida. Tachjony -jednostki czasu...
Artefakt zaczął działać - włączyłem go przyciskając światełko. Zielone oznacza „idź". Dokąd?
Bezruch albo szybkość. Albo ja przyspieszyłem, albo świat zwolnił. Jak mogłem to rozróżnić? Z mego punktu widzenia wszystko wydawało się spowolnione i nieruchome. Artefakt coś zrobił, stworzył projekcję pola temporalnego lub wstrzymał ruch cząsteczek. Albo wywołał zjawisko zastygnięcia otaczającego świata w pojedynczej jednostce czasu. Czas stanął wszędzie w polu mojego widzenia -oprócz bezpośredniego sąsiedztwa aparatu. Przysunąłem się jeszcze bliżej i poklepałem go.
- Mała, dobra maszynko czasu. Siło napędowa, spowalniaczu, hamulcu, blokado czasu - czymkolwiek jesteś. Zgrabna sztuczka. Tylko co mam dalej robić?