Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Nie tyle ryknął, co zawył. Gniew, wściekłość, rozpacz, wszystko to złączyło się w jeden potężny ton, rozbrzmiewający przy akompaniamencie chrapania i poświstywania śpiącego oberfeldkurata.
Po tym wybuchu kapral popadł w depresję. Usiadł na ławce, a jego wodniste oczy, pozbawione wszelkiego wyrazu, zapatrzyły się na dalekie lasy i góry.
— Panie kapralu — rzekł jednoroczny ochotnik — gdy obserwuję pana, zapatrzonego na wysokie góry i szumiące gaje, przypomina mi się postać Dantego. Takie samo oblicze poety, męża o sercu delikatnym i duchu subtelnym, wrażliwym na wszystko, co piękne i wzniosłe. Proszę pana, niech pan się nie rusza! Tak panu w tej zadumie do twarzy. Z jakimże uduchowieniem wytrzeszcza pan oczy na krajobraz unikając wszelkiej pozy i afektacji. Jestem pewien, iż myśli pan o tym, jak pięknie będzie tu na wiosnę, gdy zamiast pustki dzisiejszej zazielenieją i rozkwiecą się kobierce łąk rozległych...
— Po których to kobiercach płynie szemrzący strumyczek — wtrącił Szwejk. — I zdaje mi się, że nad tym strumyczkiem siedzi pan kapral, ślini ołówek i pisze wierszyki do „Małego Czytelnika”.
Kapral stał zobojętniały na wszystko, a tymczasem jednoroczny ochotnik dowodził z całą pewnością, że widział głowę kaprala wśród wystawionych prac pewnego rzeźbiarza.
— Przepraszam pana kaprala, czy nie pozował pan rzeźbiarzowi Sztursowi?
Kapral spojrzał na jednorocznego ochotnika ze smutkiem i odpowiedział:
— Nie.
Jednoroczny ochotnik zamilkł i wyciągnął się na ławce.
Szeregowcy eskorty grali w karty ze Szwejkiem, zrozpaczony kapral kibicował i nawet pozwolił sobie zaznaczyć, że Szwejk popełnił błąd wychodząc w asa winnego. Nie należało przebijać, a siódemka wzięłaby ostatnią lewę.
— Dawniej po szynkach bywały takie ładne napisy przeciw kibicom — mówił Szwejk. — Zapamiętałem sobie taki jeden napis.”Stul, kibicu, paszczę, bo ci w nią naszczę.”
Pociąg wojskowy wjeżdżał na stację, na której inspekcja wojskowa miała przeglądać wagony. Pociąg zatrzymał się.
— Naturalnie — rzekł nieubłagany jednoroczny ochotnik, wymownie spoglądając na kaprala — inspekcja depcze nam po piętach...
Do wagonu istotnie wkroczyła inspekcja.
Dowódcą pociągu wojskowego był oficer rezerwy doktor Mraz, wyznaczony przez sztab.
Do takich głupich czynności wyznaczano zawsze oficerów rezerwy. Doktor Mraz zgłupiał z tego wszystkiego. Ciągłe nie mógł doliczyć się jednego wagonu, aczkolwiek był w cywilu profesorem matematyki w gimnazjum realnym. Prócz tego liczebny stan wojska meldowany na ostatniej stacji nie zgadzał się z liczbami podanymi po zawagonowaniu pułku na stacji w Budziejowicach. Wydawało mu się przy przeglądaniu papierów, że ma o dwie kuchnie polowe więcej, niż mieć powinien. Po krzyżach przeszły mu jakieś dziwne dreszczyki, gdy stwierdził, że konie rozmnożyły mu się w drodze, diabli wiedzą jakim sposobem. Natomiast w żaden sposób nie mógł się doszukać dwóch kadetów, którzy gdzieś się zapodzieli. W kancelarii pułkowej w jednym z pierwszych wagonów szukano bezustannie jakiejś maszyny do pisania. Z tego zamętu rozbolała go głowa, połknął już trzy proszki aspiryny i teraz rewidował pociąg z bolesnym wyrazem twarzy. Wszedłszy do wagonu aresztanckiego razem ze swoim pomocnikiem, zajrzał w papiery i odebrawszy raport od zgnębionego kaprala, który meldował, że wiezie dwóch aresztantów i że ma tylu a tylu szeregowców, porównał meldunek z notatkami w papierach i rozejrzał się dokoła.
— A kogóż to macie tutaj? — zapytał surowo, wskazując na oberfeldkurata, który leżał na brzuchu i zadnie policzki wystawił prowokacyjnie na inspekcję.
— Posłusznie melduję, panie lejtnant — jąkał się kapral — że my tego ten...
— Co za tego ten? — warknął doktor Mraz. — Mówcie jasno!
— Posłusznie melduję, panie lejtnant — odezwał się zamiast kaprala Szwejk — że ten pan, który tu śpi na brzuchu, to jakiś pijany oberfeldkurat. Przyłączył się do nas i sam wlazł do wagonu, a ponieważ jest on naszym przełożonym, przeto nie mogliśmy go wyrzucić, gdyż byłoby to naruszenie subordynacji. On się niezawodnie pomylił i zamiast do sztabowego wagonu wlazł do aresztanckiego.
Doktor Mraz westchnął i zajrzał w swoje papiery. O jakimkolwiek oberfeldkuracie, który pociągiem wojskowym miałby jechać do Brucku, nie było w spisie ani wzmianeczki. Zamrugał nerwowo i rozglądał się bezradnie dokoła. Na ostatniej stacji przybyło mu raptem koni, a tu ni stąd, ni zowąd w wagonie aresztanckim znalazł się niespodziewany oberfeldkurat.
Nie zdobył się na nic innego, tylko wezwał kaprala, aby śpiącego na brzuchu oberfeldkurata obrócił, ponieważ w inny sposób trudno sprawdzić jego tożsamość.
Po długim wysiłku udało się kapralowi obrócić oberfeldkurata na wznak, który obudził się przy tej sposobności, a widząc oficera, rzekł:
— Eh, serwus, Fredy, was gibt's neues? Abendessen schon fertig?[130] — Zamknął oczy i obróciwszy się ku ścianie, spał dalej.