Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Przecież Wintage dobrze wie, że on, Nordmann, nie był nigdy w tym rejonie wyspy. Dopił resztkę koktajlu i patrzył w ekran jak urzeczony. Wintage ciągnął dalej, tym samym solennym, ledwie kryjącym oburzenie głosem:
„Nordmann nie wiedział, że od pewnego czasu jest pod obserwacją. (A jednak! — odetchnął pisarz jakby z poczuciem ulgi. — Więc nie miałem urojeń!) Wśliznął się na najwyższy szczebel naszej wspólnoty i tak był pewny siebie, że drwił z prawa i obowiązujących norm współżycia. A przecież u nas wszyscy, powtarzam — wszyscy są wobec prawa równi. Czy wizyta Nordmanna w rejonie zakładów była turystyczną przejażdżką? Nie bądźmy naiwni, ale wstrzymajmy się z ferowaniem wyroków do czasu zakończenia śledztwa. Fakty bowiem i tylko fakty mogą być podstawą oskarżenia i fakty te są skrupulatnie...” Ekran zamigotał i zgasł. Dopiero teraz Nordmann zauważył, że jeden z siedzących najbliżej ekranu wstał i wyłączył go, mówiąc do swoich kompanów:
— Tyle hałasu o jednego faceta. Załatwiliby go po cichu i po krzyku. Po co denerwować ludzi?
Od stolika usłyszał pomruk aprobaty, a kobieta o wyglądzie fizycznej niewykwalifikowanej, siedząca najbliżej Nordmanna, westchnęła:
— Że też nie ma kary na tych szkodników!
Nordmann podszedł do dystrybutora, nabył całą fiolkę pastylek tonizujących i opuścił bar. Nadal nikt nie zwracał nań uwagi.
Ogarnęło go uczucie dojmującej samotności. Ruszył, programując pojazd na jazdę losową. Nie wiedział, co robić. Zabrakło mu teraz towarzystwa tego energicznego, zdecydowanego mężczyzny, którego obecność rozwiewała zwątpienia. Ale to przecież właśnie Daniel powiedział, że muszą się rozstać. Widocznie bał się przebywania w towarzystwie człowieka wyjętego spod prawa. Ucieczka nie miała sensu, bo nie miał nikogo, kto mógłby mu zapewnić schronienie. Oddanie się w ręce speców też nie miało sensu, łatwo bowiem mógł przewidzieć dalszy ciąg, wobec którego śmierć nie byłaby wcale alternatywą przerażającą. Śmierć, śmierć: bezlica, niecierpliwa pani, która prawie zawsze przychodzi za wcześnie. Wyjść jej naprzeciw — to jedyne sensowne rozwiązanie — pomyślał. — Ale to ja wybiorę miejsce i termin spotkania! Poczuł znów coś na kształt ulgi, jak wtedy na balkonie, gdy naszła go myśl, aby przełożyć nogi przez balustradę.
Ekwipart wjeżdżał w najuboższą dzielnicę aglomeracji.
 
XVII
Warto było,
Warto było
Dać się chłopu złapać.
Teraz jużem,
Teraz jużem
Gruba jak ta szafa.
Genetyka,
Genetyka
Cosik nie pasuje.
No a bękart,
No a bękart
Życie se fartuje.
Chłopa wzieni.
Chłopa wzieni
Jać została sama.
Ale bachor,
Ale bachor
Woła na mnie mama.
piosenka z folkloru lovittów, popularna zwłaszcza we wschodniej części aglomeracji
 
Pułkownik Vittolini prawie w ogóle nie spał tej nocy. A ściślej — nie zasnął już od chwili, gdy z pierwszego snu obudził go Nordmann. Jego autodonos był tak nieoczekiwanym darem losu, że Vittolini zaczął podejrzewać, iż kryje się tu jakaś pułapka. Nie wierzył bowiem w szczęśliwe zbiegi okoliczności. Dlatego wysłał najpierw Trenta. Dopiero, gdy okazało się, że jest tak, jak mówił pisarz, osobiście zajął się tą sprawą. Wprawdzie Nordmann nie stawił się na umówione spotkanie i Vittolini początkowo sądził, że pisarza obleciał niewczesny strach, ale to nie miało już wielkiego znaczenia. Materiał, zapisany w pamięci domowego komputera, wystarczył. Wyciągnął więc Dziennikarza z łóżka i zasugerował mu ogólny kierunek kampanii propagandowej, cytując na poparcie co celniejsze kawałki z prywatnych zapisków Nordmanna. Kampania miała być wszczęta tuż po pierwszym ogłoszeniu listu gończego i prowadzona aż do odwołania. To była okazja, której Vittolini nie mógł przegapić: Nordmann był dobrym materiałem na ofiarnego kozła.
Do miejsca obecnego zakwaterowania Czarnego Batalionu dotarł dobrze po wschodzie słońca. Tutaj miał otrzymać kolejną, ważną wiadomość. Wszedł do swojej kwatery, pilnowanej przez dwóch chłopców ubranych w charakterystyczne, czarne uniformy bojowe. Niedbałym gestem zwolnił ich z postawy poddania, którą na jego widok służbiście przyjęli, i rzucił się na łóżko. Postanowił zdrzemnąć się, bo fale senności powracały coraz częściej. Sen nie trwał jednak dłużej niż dwie godziny.
Obudził go brzęczyk wideocomu. Włączył tylko fonię. Z głośnika dobył się znajomy, nieco zachrypnięty głos:
— Zadanie numer trzy wykonane.
Vittolini oprzytomniał natychmiast. Teraz już nie było odwrotu: musiał iść naprzód aż do końcowego sukcesu lub ostatecznej klęski.
— Przyjeżdżaj bez zwłoki — rzucił do mikrofonu i rozłączył się. Spojrzał na zegar: dochodziła godzina ósma. Powieki piekły nieznośnie. Wziął prysznic, a potem jeden z koktajli orzeźwiających. Dla pewności wzmocnił koktajl pastylką. Musiał być teraz w dobrej formie.
Znów odezwał się wideocom. Na monitorze pojawiła się zaaferowana twarz Trenta.
— Co tam znowu? — odezwał się opryskliwie Vittolini. — Masz Nordmanna?
— Mam jego ślad. Uciekł z hotelu tuż przed udarem. Z niejakim Danielem Laroque’em. Sprawdzamy, kto to taki. Rzekomo była jeszcze z nimi jakaś dziewczyna, ale i to sprawdzimy.
— Po kolei, Trent. Po kolei. Co to za udar?
— Działko udarowe, kaliber UX 500, zogniskowane na pokój tego Laroque’a.
— UX 500? — upewnił się.
— Tak jest!
— I Nordmann był w tym pokoju?
— Tego jeszcze nie wiem. W każdym razie wynajmował sąsiedni pokój pod przybranym nazwiskiem.
— Chcę mieć Nordmanna, rozumiecie, sierżancie?
— Tak jest.
— To na pewno było działko UX 500? — upewnił się raz jeszcze Vittolini.
— Nie ma najmniejszych wątpliwości — odparł bez wahania Trent. — Wszystko szczegółowo przedstawię w raporcie.
— Wstrzymajcie się na razie z raportem, Trent — powiedział niecierpliwie. — Napiszecie go, jak będziecie mieli Nordmanna. To teraz najważniejsze, jasne?
— Ale regulamin...
— Do aidsa z regulaminem! — wybuchnął Vittolini. — Macie słuchać rozkazów i nie mędrkować!