Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.Tego samego wieczora wÄ™drowny rÄ™kopis SzaleÅ„stwa Almayera zostaÅ‚ wypakowany i poÅ‚ożony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w goÅ›cinnym pokoju, który —...Co wieczór podczas wyznaczania zadaÅ„ na nastÄ™pny dzieÅ„ Hiroko dziÄ™ki swoim magicznym sztuczkom zbieraÅ‚a licznÄ… ekipÄ™, wiÄ™c farma szybko siÄ™ rozrastaÅ‚a:...KiedyÅ› miaÅ‚em sposobność obserwować go przez caÅ‚y wieczór podczas koncertu symfonicznego; ku memu zdziwieniu, siedziaÅ‚ w pobliżu, wcale mnie jednak nie...PamiÄ™tam, że owego wieczoru, gdy Zorba plótÅ‚ swoje filozoficzne bzdury, uÅ›miaÅ‚em siÄ™ serdecznie, ale ta wiel­kość Boga, współczujÄ…ca, szlachetna i...Tego wieczoru wÅ‚Ä…czyli polaryzatory, wiÄ™c widok biaÅ‚ej pustyni za oknami moduÅ‚u byÅ‚ bardzo zaciemniony...- DziÄ™kujÄ™ - powiedziaÅ‚a, szczerze poruszona jego troskÄ… - ale obawiam siÄ™, że obiecaÅ‚am ten wieczór Yvonowi de Margeau...Wieczorem, chociaż pielÄ™gniarka powiedziaÅ‚a, że godziny wizyt siÄ™ skoÅ„czyÅ‚y, nie chciaÅ‚ odejść...c im, jak mÄ… drze zrobili przychodzÄ… c tu tego wieczoru, "Zakotwiczysz" w ich umysÅ‚ ach skojarzenie wszystkiego, co dobre i wspaniaÅ‚ e, z...- Ty draniu! Gdzieœ ty by³ wczoraj wieczorem? Nigdy w ¿yciu nie czu³am siê tak upokorzona...postanowiÅ‚am uratować sobie wieczór dobrÄ… książkÄ…...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Daj Pan Bóg wieczór, noc wesoÅ‚Ä…. Najprzód panu gospodarzowi. Najprzód panu gospodarzowi. Potem też takiej gospodyni. Potem też takiej gospodyni. I czeladce wszechmiÅ‚ej jego. I czeladce wszechmiÅ‚ej jego.
PopijaÅ‚ z butelki, a jego piÄ™kny gÅ‚os niósÅ‚ siÄ™ nad dolinami. Ojciec też próbowaÅ‚ Å›piewać, ale strach silniejszy od trzydziestostopniowego mrozu przenikaÅ‚ go na wskroÅ› – cieÅ„ tego strachu miaÅ‚ w nim zostać na zawsze. Wtedy, w wigilijnÄ… noc roku 1932 albo 1933, mój dziewiÄ™cio- albo dziesiÄ™cioletni ojciec baÅ‚ siÄ™, że zza wÄ™gÅ‚a wynurzy siÄ™ spieszÄ…cy do Betlejem anioÅ‚. BaÅ‚ siÄ™, że gdzieÅ› bardzo blisko jest anioÅ‚, co pomyliÅ‚ drogÄ™ albo postanowiÅ‚ na chwilÄ™ odpocząć od lotu. w wigilijnÄ… noc niebo peÅ‚ne byÅ‚o aniołów lecÄ…cych koszÄ…cym jak jaskółki lotem, anioÅ‚owie w tÄ™ noc stali na polach, przelatywali nad dachami, nieraz byÅ‚o sÅ‚ychać szum skrzydeÅ‚ i chóralny Å›piew. Ojciec baÅ‚ siÄ™, bo byÅ‚ pewien, że Stary Kubica strzeli do anioÅ‚a. Zaraz wyjdÄ… za róg domu, tam pokaże im siÄ™ stojÄ…ca pod oÅ›nieżonÄ… jabÅ‚oniÄ… biaÅ‚oskrzydÅ‚a istota i mój dziadek bez namysÅ‚u zerwie z ramienia broÅ„, i prawie bez celowania wystrzeli, i trafi. i na skrzydle anioÅ‚a pokaże siÄ™ jedna, tylko jedna kropla krwi, i ta jedna kropla mieć bÄ™dzie takÄ… moc, że jak spadnie na ziemiÄ™, wszystko siÄ™ zapali i wszystko spÅ‚onie. Wszystko siÄ™ zapali, nawet Å›nieg. Ale przeszli caÅ‚y plac i caÅ‚y sad za domem i nic siÄ™ nie zdarzyÅ‚o, strach powoli ustÄ™powaÅ‚, ruchy Starego Kubicy robiÅ‚y siÄ™ coraz ospalsze, już nie Å›piewaÅ‚, już nie szukaÅ‚ sprawcy zÅ‚a, którego należy zabić. WracaÅ‚ do swojej lodowatej izby, stawiaÅ‚ na podÅ‚odze przy żelaznym łóżku butelkÄ™, zasypiaÅ‚.
– Trzeba coÅ› zrobić, ale co? – myÅ›li mój dziadek, patrzy na opartÄ… o Å›cianÄ™ choinkÄ™ i przypomina mu siÄ™ weksel, który podpisaÅ‚ zaraz po Å›wiÄ™tach, i przypomina sobie chwilÄ™ wahania, zanim zÅ‚ożyÅ‚ podpis. On! On, co siÄ™ nigdy nie wahaÅ‚, co nie miaÅ‚ żadnych wÄ…tpliwoÅ›ci, przed zÅ‚ożeniem straceÅ„czego podpisu nie tylko miaÅ‚ chwilÄ™ zwÄ…tpienia, ale w dodatku nie zatrzymaÅ‚ siÄ™, nie wyciÄ…gnÄ…Å‚ ze swego zwÄ…tpienia żadnych wniosków. Nic – tylko diabeÅ‚ zaćmiÅ‚ mu mózg, nic – tylko Pan Bóg go pokaraÅ‚, że zamiast przy wigilijnym stole modlić siÄ™ i Å›piewać, cisnÄ…Å‚ o Å›cianÄ™ garnkiem z ledwo ciepÅ‚Ä… kapustÄ…. CaÅ‚e gospodarstwo za jeden garnek kapusty, i to zimnej? Jak rachujecie, Panie Boże? – pytaÅ‚ bez przekonania, Bóg z caÅ‚ym przekonaniem nie odpowiadaÅ‚ i Stary Kubica w gÅ‚Ä™bi duszy godziÅ‚ siÄ™ z Bożym rachowaniem, widocznie garnek zimnej kapusty byÅ‚ przysÅ‚owiowÄ… kroplÄ…, co przebraÅ‚a czarÄ™ jego popÄ™dliwoÅ›ci.
Idzie do drewutni i w obie rÄ™ce ujmuje trzonek siekiery, którÄ… być może jutro nad ranem zabije ustroÅ„skiego kupca. Jak go Å›ciÅ›le zabije – jeszcze nie wie, ale wie, że go zabije. Szczegóły go nigdy nie ciekawiÅ‚y, teraz nie ciekawiÄ… go tym bardziej. Nie myÅ›li, czy użyje flinty, siekiery, mÅ‚otka, co bÄ™dzie pod rÄ™kÄ…, tego użyje, bo zawsze używaÅ‚ tego, co byÅ‚o pod rÄ™kÄ…, a jak niczego nie bÄ™dzie pod rÄ™kÄ…, zrobi to goÅ‚ymi rÄ™kami. Co zrobi z ciaÅ‚em zabitego kupca? Jak to zrobi? Nic nie zrobi. Zostawi truchÅ‚o na miejscu i pójdzie do gospody. BÄ™dzie siedziaÅ‚ w gospodzie jak każdego ranka, choć tego wyjÄ…tkowego dnia bÄ™dzie czekaÅ‚, aż przyjdÄ… po niego żandarmi. Gdy przyjdÄ…, pójdzie z nimi. Stary Kubica trzyma w rÄ™ku siekierÄ™ i na myÅ›l, że jutro koÅ‚o poÅ‚udnia zabiorÄ… go żandarmi, czuje wreszcie ulgÄ™.
– Tak, żandarmi – szepce do siebie i nieÅ›wiadom, że parafrazuje nieznany jeszcze wiersz, dodaje: – żandarmi to zawsze jest jakieÅ› rozwiÄ…zanie.
Mój dziadek obcina teraz z grubsza gaÅ‚Ä™zie jodÅ‚y i już wie, co bÄ™dzie robiÅ‚ tego przedpoÅ‚udnia. Szykuje kawaÅ‚ek szkÅ‚a, papier Å›cierny i maÅ‚Ä… rÄ™cznÄ… piÅ‚Ä™ – bÄ™dzie wycinaÅ‚ z jodÅ‚y rozmaite przedmioty, wytnie przede wszystkim co najmniej cztery rogule. JodÅ‚a jest piÄ™knie i gwiaździÅ›cie rozgaÅ‚Ä™ziona i przypominajÄ…ce miniaturowe kijki narciarskie, sÅ‚użące babce Zofii do mieszania w pokrytych bÅ‚Ä™kitnÄ… emaliÄ… garnkach rogule bÄ™dÄ… jak siÄ™ patrzy. Przez godzinÄ™, a może przez dwie godziny dziadek pracuje z upodobaniem, dotyka żywicznego drewna, zapach jedliny koi skoÅ‚atane nerwy, rÄ™ce ma spokojne. Delikatnie zdejmuje korÄ™ z jodÅ‚owego prÄ™ta i wpierw nieskÅ‚adnie, niczym orkiestra strojÄ…ca instrumenty, potem coraz skÅ‚adniej, niczym muzykanci grajÄ…cy uwerturÄ™ festynu, zaczyna Å›piewać. Po dwóch tygodniach milczenia mój dziadek znów zaczyna Å›piewać i teraz jest tak, jakby swym Å›piewem doÅ‚Ä…czaÅ‚ do naszego chóru, do chóru deliryków.
Na korytarzach oddziaÅ‚u wszystkie gÅ‚osy i wszystkie melodie Å›wiata Å‚Ä…czÄ… siÄ™ ze sobÄ…, i niekiedy wyraźnie sÅ‚yszÄ™ w tÄ™sknym wielogÅ‚osie starÄ… góralskÄ… melodiÄ™, którÄ… kilkadziesiÄ…t lat temu Stary Kubica Å›piewaÅ‚ na oÅ›nieżonym placu. Melodia jest ta sama, ale sÅ‚owa inne, on pochyla siÄ™ nad okorowanym, nagim i Å›liskim pniem jodÅ‚y i chyba w natchnieniu wyÅ›piewuje to, co przychodzi mu do gÅ‚owy:
Nie ma ciÄ™, nie ma ciÄ™ – i nigdy nie bÄ™dzie. Po stawie, po stawie – pÅ‚ywajÄ… Å‚abÄ™dzie.
Czy mój dziadek Å›piewa pieśń na Å›mierć ustroÅ„skiego kupca, którego nazajutrz zabije? Czy na odejÅ›cie kasztanki Fuchs? Czy na wÅ‚asne odejÅ›cie w asyÅ›cie żandarmów? Czy Å›piewa o mnie? Czy Å›piewa o tobie? Nie ma ciÄ™, nie ma ciÄ™ i nigdy nie bÄ™dzie. Nie, ty jesteÅ›. Ja jestem. Jestem, bo nie wybieram Å›mierci. Stary Kubica, majÄ…c do wyboru brak flaszki u wezgÅ‚owia albo Å›mierć, wybraÅ‚by Å›mierć. Ja wybieram życie i Stary Kubica w niebiaÅ„skiej gospodzie (anioÅ‚ mu nalewa) pije moje zdrowie. Dziadku – mówiÄ™ do niego – pijany ojcze mego pijanego ojca, dziadku, byÅ‚em na tym samym oÅ›nieżonym placu, flaszka staÅ‚a u mego wezgÅ‚owia, ten sam czarny pot spÅ‚ywaÅ‚ ze mnie, dygotaÅ‚o moje serce i trzÄ™sÅ‚y siÄ™ moje rÄ™ce. Ale wybieram życie, jest przy mnie miÅ‚ość silna jak twój Å›piew, ona daje mi ocalenie. Nasz nałóg, który ciebie zabiÅ‚, ze mnie schodzi tak jak z węża schodzi skóra węża; zwyciężyÅ‚em, z tobÄ… siÄ™ dzielÄ™ moim zwyciÄ™stwem, piszÄ™ o tobie i piszÄ™ o sobie nie tylko po to, by pokazać, że prawdziwa deliryczna proza nie koÅ„czy siÄ™ Å›mierciÄ…: koÅ„czy siÄ™ życiem, które nie wiadomo, jak siÄ™ skoÅ„czy.