Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Jak to nie obchodzi?! — krzyknął kapitan Giles nie kryjąc już oburzenia, które zresztą przejawiało się u niego w sposób opanowany i spokojny...Pani Wanda dziwnie jakoś popatrzyła na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zował całą robotę w domu...Nikogo nie spotkałem na schodach, tylko między szóstym i siódmym piętrem siedział skulony na stopniach jakiś maleńki, żałosny człowieczek, obok niego...— … i pola do nadużyć i naginania interpretacji — skończył za niego Iantine...realnego życia; to wszakże, co istotne - bardzo jest od niego dalekie, gdyż nikt nigdy niewidział, aby cała ludność jakiegoś miasteczka porzucała swe...Odzyskawszy mój normalny ton, wiedząc, że on tu jest, że nie śpi, że otwiera być może swoje lubieżne oczy psa za każdym razem, gdy z kantoru dochodzi do niego...do Skana, wyglądając jak półtora nieszczęścia: miał zaczerwienione i podkrążone oczy, potargane włosy, a luźna szata chyba nie należała do niego;...- Uważaj, co mówisz - skarciła ją szeptem Siuan, ob­rzuciwszy znaczącym spojrzeniem drzwi z nieheblowanych de­sek, za którymi stał strażnik...Spojrzenie na system sowotwrczy w caoci pozwala zobaczy kategorie sowotwrcze w zderzeniu z klasami semantycznymi, ktre intuicyjnie skonni bylibymy uwaa za...Tak się pogrążył we wspomnieniach, które wypływały z niego bez żadnej kontroli, a jednak w cudownie subtelnym porządku, że Kyaren również zaczęła...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Dlaczego najwłaściwsza?
- Znajduje się daleko od tego skrzydła, nie przylega też bezpośrednio do wioski. Poza tym łatwo stamtąd dostać się do Wieży Korony, która z pewnością jest opuszczona.
- Dobrze. Odprowadźcie zatem panią Leonor, skoro nie musicie iść przez zabudowania. Potem wrócicie, aby zdać mi relację.
Tymczasem zbliżył się Rodriguez de Sanabria, nadal ironicznie uśmiechnięty. Musiał usłyszeć ostatnie słowa, gdyż rzekł:
- Nie tak szybko, ojcze Eymerichu.
Potem zwrócił się do Leonor:
- Estrello, masz czekać na rozkazy króla Piotra. Kiedy tylko skończy się proces, z pewnością będzie chciał cię jeszcze raz wychłostać. Niepięknie mu się sprzeciwiać.
Słysząc o procesie, Eymerich się wzdrygnął. Rzekł cicho, wymawiając dobitnie każde słowo:
- Pani Leonor nie stanie się żadna krzywda. I nie nazy wajcie jej więcej Estrellą, kawalerze. Farsa skończona.
Z ust rico hombre znikł uśmiech.
- Teraz przebraliście miarę. Nie wiecie, że od wczoraj wszystko się zmieniło i że wasze zdanie nic tu już nie znaczy. - Dał znak strażnikom, którzy podbiegli z dłońmi na rękojeściach. - Na waszym miejscu, miły bracie, zacząłbym się bać.
Tym razem to Eymerich zaśmiał się pogardliwie. Jego źrenice zwęziły się, oczy stały się złośliwe i złe.
- Wczoraj widzieliście, jak pokonałem demona, panie de Sanabria. Naprawdę myślicie, że mógłbym bać się was?
Zawołał do żołnierzy:
- Saraceni! Na pewno pamiętacie wielkiego byka z ludzką głową! To ja go zwyciężyłem. Tknijcie mnie, a staniecie oko w oko z diabłem, Iblisem!
Choć zapewne zrozumieli go tylko oficerowie, imię Iblisa wystarczyło. Żołnierze zatrzymali się i oszołomieni oglądali się bezradnie jeden na drugiego.
Eymerich wykorzystał tę chwilę wahania, aby nakazać Jusafowi:
- Szybko, zabierzcie stąd panią Leonor!
- Jak każecie, magister - odparł spiesznie rachmistrz. Chwycił dziewczynę za rękę i oddalili się w stronę wschodnich wieżyc.
Dopiero wtedy Rodriguez de Sanabria odzyskał rezon. Wycelował palec w Eymericha.
- Myślicie, że jesteście jedynym inkwizytorem w tym zamku! - wrzasnął głosem dygoczącym ze złości. - Mylicie się, nie jesteście tu już nikim! Prawdziwy inkwizytor jest teraz przy pracy i to on uwolni nas raz na zawsze od tych wszystkich koszmarów i demonów!
Eymerich nie przejął się tym, co usłyszał. Jak zawsze w najcięższych chwilach, miał nerwy ze stali.
- Przypuszczam, że macie na myśli Gallusa z Neuhaus - powiedział spokojnie. - Cuchnącego starca, który z dnia na dzień coraz bardziej popada w otępienie. Jakiż to proces mógł by prowadzić?
Pan de Sanabria również odzyskał spokój, ale był to spokój pełen utajonej furii.
- Proces waszej kochanki i jej wspólników. Znalazłem córkę Ha-Leviego całkiem przypadkowo, w tunelach pod Wieżą Miłosierdzia. Chciała dołączyć do ojca, który wciąż się gdzieś ukrywa. Za kilka godzin ujrzycie, jak się smaży, przywiązana do jednego z tych słupów, razem z innymi Żydami. Wtedy wszystkie czary ustaną.
Mimo swego opanowania Eymerich poczuł ukłucie niepokoju. Strzegł się jednak, by nie dać po sobie nic poznać.
- Macie coś przeciw, abym pojawił się na rozprawie?
- Skądże znowu. To może być nawet zabawne. Chodźcie ze mną.
Men Rodriguez de Sanabria ruszył do Wieży Chwały pod galerią łączącą basztę z Wieżą Zwycięstwa. Idąc za nim, Eymerich zauważył, że zniszczenia dokonane przez potwornego Moraxa nie zostały usunięte i że nikt nie uprzątnął gór gruzu. Łudził się, że zwycięstwo nad demonem wystarczy, by zjednać mu wdzięczność i szacunek. Tymczasem znów, mimo skuteczności jego egzorcyzmów, podważano jego autorytet.
To było niepojęte, chyba żeby przyjąć dwa wyjaśnienia. Pierwsze, że zamek i wszyscy jego mieszkańcy są w niewoli czaru zniekształcającego myśli i uczynki. Leonor zresztą kilka razy mówiła mu, że nie czuje się panią samej siebie. Dziedzińce, teraz opustoszałe, nieustanny wiatr, niebo bez ptaków, czarne skupiska chmur, z których nigdy nie spadła kropla deszczu... Inkwizytor miał wrażenie, że ten pejzaż jest ułudą, że nie istnieje naprawdę. Ze to miraż stworzony przez najbardziej przebiegłego z nieprzyjaciół Boga. Zresztą Eymerich znajdował się w samym sercu budowli, która miała ożywiać mroczne, irracjonalne siły nienawistne każdemu chrześcijaninowi.
Drugie wyjaśnienie było bardziej oczywiste i może nawet bardziej niepokojące. Aby odzyskać utracony szacunek, Gallus z Neuhaus musiał udowodnić, że jest egzorcystą równie biegłym jak on, Nicolas Eymerich, a może nawet bieglejszym. Jak tego dokonał i kiedy? Pamiętał Gallusa jako bezlitosnego, nieustępliwego inkwizytora i nieustraszonego egzorcystę, przynajmniej za takiego go miał, gdy ruszali razem do zamku. Ale zawsze oceniał go niżej od prawdziwych mistrzów tej sztuki, takich jak nieżyjący Szymon z Paryża czy nawet on sam. Jak więc stary inkwizytor zdołał zdobyć sobie takie poważanie przez jedną noc?
- Przejście - nakazał Rodriguez de Sanabria żołnierzom stojącym przy wejściu do Wieży Chwały. - Proces jeszcze trwa?
Saraceński oficer złożył wyszukany ukłon.
- Tak, panie. Toczy się na drugim piętrze.
- Dobrze. Ojcze Eymerichu, chodźcie ze mną. - Rico hombre przyjrzał się inkwizytorowi z sarkazmem. - Choć raz będziecie musieli zadowolić się miejscem wśród publiczności.
- Procesy inkwizycji nie przewidują publiczności. Przynajmniej te prawdziwe.
- Może i nie jest to proces zgodny z waszymi regułami, ale cóż z tego? Przygląda mu się król. To wystarczy, aby wyrok został natychmiast wykonany.
Rozprawa toczyła się w okrągłej sali wypełnionej ludźmi i dymem z pochodni. Wszechobecny zapach stęchlizny wydobywał się z każdej chyba szczeliny, toteż w pomieszczeniu było bardzo duszno. Eymerich, zdjęty grozą, zatrzymał się na progu.