Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Walnął stryja w plecy tak, że kubek wyleciał mu z rąk. Rafę powiedział parę odpowiednich słów na temat bezpośredniości Kane’a, a gdy skończył przeklinać, mrugnął do Houston i podążył znów do kopalni.
Kane ruszył za nim. Po chwili zobaczył wychodzącego z kopalni usmolonego Leandera.
Podał mu naczynie z wodą.
- Dużo jeszcze?
Lee pił łapczywie.
- Za dużo. - Uniósł ręce i przyjrzał im się. - Ciała są spalone, a kiedy ich dotykasz, skóra odchodzi i zostaje ci na rękach.
Kane nie potrafił nic powiedzieć, ale pomyślał o człowieku, który był za to wszystko odpowiedzialny.
- Dzięki za żywność - powiedział Lee. - Nie masz pojęcia, jak to pomogło. Jutro będzie tu więcej ludzi, prasa, krewni, inspektorzy, ludzie z rządu i ciekawscy. O jedzeniu często się zapomina. Muszę wracać - powiedział, odwrócił się i odszedł.
Kane przepchnął się przez gęstniejące zbiegowisko do żony i syna i wsadził ich do jednego z pustych wozów.
- Jedziemy zorganizować więcej jedzenia - powiedział, gdy ruszali w dół.
Houston oparła mu głowę na ramieniu i spała całą drogę do Chandler. Gdy dojechali, ona i Zach spali kilka godzin z tyłu wozu, a Edan i Kane obudzili właścicieli sklepów i skupowali towary do zabrania. Rankiem poszli do szkoły średniej i poprosili, żeby zwolniono uczniów na ten dzień do pomocy w zbieraniu potrzebnych towarów.
171
Młodzież kupowała warzywa, owoce, dżemy, namawiając też matki do gotowania. Młodzi ludzie gotowali setki jajek. Zbierali ubrania, naczynia, drewno na opał i znosili wszystko do wyznaczonych punktów zbiorczych.
Przez cały dzień dochodziły wiadomości z góry: znaleziono dotychczas dwadzieścia dwa ciała tak zwęglone i zmasakrowane, że nie dają się zidentyfikować. Przewiduje się, że ratownicy znajdą następnych dwadzieścia pięć ciał. Na razie zginął jeden ratownik.
Koło południa Kane przywiózł załadowany po brzegi wóz, a kiedy wypakowywał koce i opatrunki, zobaczył wychodzących z kopalni ratowników - wymiotowali po wyjściu.
- To ta woń - powiedział któryś zatrzymując się przy Kanie. - Ciała tak cuchną, że nie można wytrzymać.
Przez chwilę Kane stał nieruchomo, wreszcie złapał czyjegoś osiodłanego konia i pognał
w dół, najprędzej jak mógł, do domu Jakuba Fentona.
- Fenton! - ryknął, wszedłszy do domu. Zewsząd przybiegała służba, dwaj lokaje złapali go pod ręce, żeby go powstrzymać, ale strząsnął ich, jakby w ogóle nic nie ważyli. Znał
dość dobrze rozkład parteru i wkrótce znalazł jadalnię, gdzie u szczytu stołu siedział
samotnie Jakub.
Popatrzyli na siebie przez chwilę. Kane był czerwony ze złości.
Jakub ruchem ręki oddalił służbę.
- Nie przyszedłeś chyba na kolację - powiedział, spokojnie smarując masłem bułeczkę.
- Jak możesz tu siedzieć, kiedy tam, na górze, są ludzie, których zabiłeś?
- Tu się nie zgadzamy. Ja ich nie zabiłem. Prawda jest taka, że robię, co się da, żeby ich zachować przy życiu, ale oni mają skłonności samobójcze. Czy mogę ci zaproponować trochę wina? To bardzo dobry rocznik.
Kane wciąż miał przed oczami widok ostatnich dni. W uszach brzmiał mu płacz kobiet i chyba nic nie jadł już od dwóch dni. Teraz od zapachu jedzenia, czystości panującej w pokoju i ciszy, zachwiał się na nogach.
Jakub wstał, nalał kieliszek wina i podsunąwszy Kane’owi krzesło, postawił przed nim kieliszek. Kane nie zauważył, że drżała mu ręka.
- Czy jest bardzo źle? - spytał Fenton, podchodząc do bufetu i napełniając talerz.
Kane nie odpowiedział. Opadł na krzesło.
- Dlaczego? - szepnął po chwili. - Jak mogłeś ich zabić? Co jest warte śmierci tych ludzi?
Dlaczego nie wystarczyły ci pieniądze, które zabrałeś mnie? Po co ci więcej? Można je zarobić inaczej.
Jakub postawił przed Kane’em talerz z jedzeniem, ale ten go nie tknął.
- Miałem dwadzieścia cztery lata, kiedy się urodziłeś, i przez całe życie uważałem, że jestem właścicielem tego, co mnie otacza. Kochałem człowieka, o którym sądziłem, że jest moim ojcem, i myślałem, że on też mnie kocha. - Wyprostował się. - W tym wieku jest się idealistą. Tej nocy, kiedy Horacy się zabił, dowiedziałem się, że nic dla niego nie znaczę. W testamencie napisano, że mam być twoim opiekunem, dopóki nie skończysz dwudziestu jeden lat, a później mam wszystko oddać tobie. Miałem odejść z tym, co będę miał na grzbiecie, i koniec. Nie wyobrażasz sobie, jak nienawidziłem tej nocy tego wrzeszczącego niemowlaka. Chyba w ogóle nie myślałem racjonalnie, kiedy odesłałem cię na wieś do mamki, a później przekupiłem adwokatów. Ta nienawiść była we mnie 172
latami. Myślałem tylko o tym. Kiedy podpisywałem jakiś dokument, pamiętałem, że gdzieś tam jest czteroletnie dziecko, które jest właścicielem tego wszystkiego. Posłałem raz po ciebie, kiedy byłeś mały, żeby zobaczyć na własne oczy, że nie jesteś wart tego, co ci mój ojciec zostawił. - Jakub siadł naprzeciwko Kane’a. - Lekarz mówi, że mam przed osobą jakiś miesiąc życia. Nikomu o tym nie mówiłem, ale chcę, żebyś znał
prawdę, nim umrę. - Wypił trochę wina. - Przez cały czas żyłem w strachu, że dowiesz się prawdy i zabierzesz mi wszystko. Dużo później przyszło mi do głowy, że właściwie twoje małżeństwo z Pamelą rozwiązałoby sprawę, ale wtedy... - Znów upił łyk wina. - Tak, Taggert, to była spowiedź umierającego. Wszystko jest twoje. Możesz wziąć, jeśli chcesz. Dziś rano powiedziałem swojemu synowi, kto jest prawowitym właścicielem mojego majątku, bo nie mam już sił ani chęci dalej z tobą walczyć.
Kane zobaczył jego ziemistą cerę i pomyślał, że właściwie już przestał go nienawidzić.
Może Houston miała rację, że dzięki tej nienawiści osiągnął tak dużo, a zupełne wydziedziczenie Jakuba było bardzo niesprawiedliwe. Upił łyk wina i popatrzył na jedzenie.
- Ale dlaczego musiałeś głodzić górników, żeby zarobić pieniądze?