Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Widzisz, taki jest efekt długich lat praktykowania z
dziewicami... – skomentował autoironicznie i wyciągnął do niej rękę.
76
Udała, że jej nie widzi, i sama się podniosła.
– Jakoś mi się nie wydaje, żeby miały przy tobie pozostać dziewicami,
to tylko ja mam najwyraźniej taki przywilej... – stwierdziła zgryźliwie.
– To kwestia silnej woli...
– Ale gdybyś nie przestał...
– Tyle że przestałem – uciął i włożył kapelusz. – Przynajmniej na razie
zapomnij o powrocie do Georgii. Lillian przecież cię potrzebuje, niewyklu-
czone, że ja też. Poddałaś mi nowe spojrzenie na pewne sprawy...
– Masz na myśli, że się tu wprosiłam, by zrobić z siebie pośmiewisko?
– Gdybym miał to na myśli, powiedziałbym ci o tym. Jesteś podmuchem
świeżego wiatru w moim życiu, Marianne, w moim nikczemnym,
bezdusznym życiu. Wiesz, że być może miałaś rację, jeśli chodzi o mój
stosunek do pieniędzy? Czemu więc nie zostaniesz i nie spróbujesz tego
zmienić?
– Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł to zmienić. I jakim
prawem wypowiedziałeś za mnie pracę?
– Po prostu nie powinnaś pracować w warsztacie pełnym mężczyzn po
TL R
tym, co cię spotkało. W końcu zaatakował cię mężczyzna, nie pamiętasz?
– Tamci są niegroźni, mają żony i dzieci.
– Przykro mi, ale przecież jestem bardzo chory –powiedział z
uśmiechem. – Poza tym nie każda panna dostaje na tacy bogatego,
przystojnego kawalera...
– Pieniądze to twoja miłość, nie moja, i niczego nie mam zamiaru
wyłudzać.
– Wiem, Marianne, już to wiem. Wybacz, ale zadziałał mechanizm
obronny, spróbuj to zrozumieć. Za bardzo na mnie działasz. Rybka walczy na
haczyku aż do końca...
77
– Tak to ujmujesz... – Nie przekonał jej, w każdym razie nie całkiem, no
i wprawił w zażenowanie takim dosadnym w swej treści sformułowaniem.
– Nieważne, Marianne, wracajmy, muszę załatwić kilka spraw. – Wziął
ją za rękę i pociągnął za sobą. – Lubisz jeździć konno?
– Raczej tak.
– Więc następnym razem będziesz miała własnego konia, a teraz
chodźmy na piechotę, bo nie wiem, czy poradziłbym sobie z twoją bliskością.
Znów poczuła się zażenowana, zarazem jednak schlebiały jej te słowa.
Objął ją wpół i ruszyli w drogę powrotną, rozmawiając o błahostkach. Jednak
Marianne cały czas miała bolesną świadomość, że ręka Warda spoczywa na
jej biodrze.
Gdy dotarli do domu, Ward zniknął, by załatwić służbowe sprawy, a
Lillian, spojrzawszy na bratanicę, zaczęła nucić pod nosem miłosne piosenki.
Marianne poszła się odświeżyć i zadzwonić do Atlanty. Szef się bardzo
ucieszył, nie mógł się jej nachwalić, jaka była pomocna i jak dobrze się z nią
pracowało. Na koniec dodał, że na szczęście znalazł już kogoś na jej miejsce,
więc wszystko dobrze się ułożyło, jak to ujął. Zapytał na koniec, jak jej się
TL R
podoba w Teksasie oraz jak czuje się ciocia i biedny pan Jessup, więc
powiedziała, że jest cudowna pogoda, że wszystko jest w porządku, a potem
podziękowała i się rozłączyła. Faktycznie strasznie biedny ten pan Jessup,
pomyślała ze złością.
Ward nie wrócił na kolację, więc zjadły z ciocią same. Potem Marianne
pomogła w kuchni, ucałowała Lillian na dobranoc i poszła na górę. Nie
widziała Warda od ich rozkosznego interludium i czuła się rozerwana
pomiędzy rozczarowaniem a ulgą. Było tak bosko, że pragnęła powtórki, lecz
zwiastowało to poważne kłopoty. Za każdym kolejnym razem było im trudniej
przestać. Pragnęła podążyć za Wardem tam, gdzie ją prowadził, jak ktoś, kto
78
jest odurzony alkoholem i traci nad sobą kontrolę. Nie mogła się nim nasycić i
nie wiedziała już, co robić. Nagle życie wydało się jej bardzo zawiłe. Położyła
na łóżku nocną koszulkę w kolorze delikatnego różu i czule przejechała po
niej palcami. Był to jeden z tych impulsywnych zakupów, którym chce się
poprawić sobie humor, a stało się to w tę deprymującą sobotę, kiedy została