Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Idą tak kilka metrów, potem Jakub mówi:
«To odnosi się do Eliasza czy do mojej przyszłości?»
«Oczywiście do twojej przyszłości...»
Jakub rozmyśla jeszcze, a potem szepcze:
«Czy będę przeznaczony do tego, by zapraszać Izraela do podążania w prawdzie jedną drogą? Czy zostanę powołany do tego, by jako jedyny pozostać w Izraelu? Jeśli tak, chcesz powiedzieć, że inni będą prześladowani i rozproszeni i że... i że... będę Ciebie prosił o nawrócenie tego ludu... jakbym był kapłanem... jakbym był... ofiarą... Jednak jeśli to tak jest, rozpal mnie już teraz, Jezu...»
«Już jesteś [rozpalony ogniem]. Zostaniesz uniesiony Ogniem, jak Eliasz. To dlatego pójdziemy Ja i ty, sami, pomówić na górę Karmel.»
«Kiedy? Po święcie Paschy?»
«Po pewnym święcie Paschy, tak, a wtedy powiem ci bardzo wiele...»
Piękny strumyk – szybko zdążający ku morzu, napełniony wiosennymi deszczami i topniejącym śniegiem – zatrzymuje ich marsz. Piotr dobiega i mówi:
«Most jest bardziej w górze, tam gdzie prowadzi droga z Ptolemaidy do En-Gannim...»
Jezus posłusznie zawraca i przechodzi przez wodę po solidnym kamiennym moście. Zaraz potem ukazują się inne małe góry i wzniesienia, lecz niewiele znaczące.
«Czy przybędziemy wieczorem do En-Gannim?» – pyta Filip.
«Z pewnością. Lecz... teraz mamy małego. Czy jesteś zmęczony, Jabesie? – pyta z miłością Jezus – Bądź szczery jak anioł.»
«Trochę, Panie, ale zrobię wysiłek, by iść dalej.»
«To dziecko jest osłabione» – mówi mąż z Endor swym gardłowym głosem.
«Oczywiście! – wykrzykuje Piotr – Z powodu formy życia, które prowadzi od kilku miesięcy! Chodź, wezmę cię na ręce.»
«O, nie, panie! Nie trudź się. Jeszcze mogę iść.»
«Chodź, chodź. Z pewnością nie jesteś ciężki. Wydajesz się źle odżywionym ptaszkiem» – Piotr bierze go “na barana” na swe barczyste ramiona i podtrzymuje za nogi.
Idą teraz szybko, bo słońce pali i zachęca do przyspieszenia kroku w kierunku zacienionych wzgórz. Zatrzymują się w wiosce, którą nazywają – jak słyszę – Mageddo. Pragną coś zjeść i odpocząć przy orzeźwiającym źródle, bardzo hałaśliwym z powodu ilości wody, jaka wlewa się do zbiornika z ciemnego kamienia. Nikt z wioski nie zajmuje się podróżnymi, nieznanymi pośród wielu innych pielgrzymów bardziej lub mniej zamożnych, którzy zdążają pieszo, na ośle albo na mule ku Jerozolimie na Paschę. Nastrój jest już świąteczny. Wiele dzieci znajduje się pomiędzy podróżnymi – bardzo radosne na myśl o ceremonii ich dojrzałości.
Dwóch małych chłopców, bogatych z wyglądu, przychodzi pobawić się przy studni, podczas gdy Jabes znajduje się tam z Piotrem, który zabiera go wszędzie ze sobą, przyciągając go tysiącem drobnych rzeczy. Pytają go:
«Ty też idziesz tam, by zostać synem Prawa?»
Jabes odpowiada nieśmiało: «Tak.»
Kryje się prawie cały za Piotrem.
«To twój ojciec? Jesteś biedny, prawda?»
«Tak, jestem biedny.»
Dwaj chłopcy, być może synowie faryzeuszów, stwierdzają z ironią i zaciekawieniem: «To widać.»
Rzeczywiście, to widać... Jego małe ubranko jest bardzo nędzne! Być może dziecko urosło, ale choć podwinięcie jego szaty w kolorze kasztanowym – który wypłowiał z powodu zmienności pogody – zostało już sprute, to jednak dochodzi ona zaledwie do połowy jego małych, opalonych nóg. Nie osłania więc stóp mizernie obutych w parę zdeformowanych sandałów związanych sznurowadłami, które muszą zadawać mu ból.
Chłopcy – bezlitośni z powodu egoizmu właściwego licznym dzieciom i z powodu okrucieństwa cechującego dzieci, które nie są zbyt dobre – mówią:
«O! Zatem nie będziesz miał nowego ubrania na twoje święto! My, przeciwnie!... Prawda, Joachimie? Ja będę miał całe czerwone i taki sam płaszcz. On – w kolorze niebieskim i będziemy mieć sandały ze srebrnymi zapinkami i kosztowny pas i talet, podtrzymywany złotą blaszką...»
«...i serce z kamienia. Mówię to wam! – wykrzykuje Piotr, który właśnie skończył myć sobie nogi i napełnia wodą wszystkie manierki. – Nie jesteście dobrzy! Ceremonia i strój nic nie są warte, jeśli serce nie jest dobre. Ja wolę moje dziecko. Zejdźcie z drogi, pyszałki! Idźcie do bogatych, a szanujcie tych, którzy są biedni i uczciwi. Chodź, Jabesie! Ta woda jest dobra dla utrudzonych nóg. Chodź, umyję ci je. Potem lepiej ci się pomaszeruje. O! Te sznurowadła, jak cię pokaleczyły! Nie możesz już dalej iść. Poniosę cię na rękach aż do En-Gannim. Tam znajdę sprzedawcę i kupię ci parę nowych sandałów.»
I Piotr myje i ociera małe nóżki, które od dawna nie doświadczyły podobnych pieszczot. Chłopiec patrzy na niego, waha się, lecz potem pochyla się nad człowiekiem, który zakłada mu sandały. Obejmuje go wychudzonymi ramionami i mówi, całując siwe włosy:
«Jaki ty jesteś dobry!»
Piotr jest wzruszony. Siada na wilgotnej ziemi. Bierze dziecko na kolana i mówi:
«W takim razie mów do mnie: “ojcze”.»
To urzekający widok. Jezus podchodzi z innymi, lecz przedtem dwóch małych ciekawskich pyszałków, stojących tam jeszcze, pyta:
«Więc to nie jest twój ojciec?»
«On jest dla mnie ojcem i matką» – mówi Jabes pewnym głosem.
«Tak, kochany! Dobrze powiedziałeś: ojcem i matką. I, moi drodzy mali panowie, zapewniam was, że nie pójdzie źle odziany na ceremonię. On także będzie miał szatę jak król, tak czerwoną jak płomień i pas zielony jak trawa, i talet biały jak śnieg.»
Choć ten zestaw nie jest zbyt harmonijny, zaskakuje dwóch pyszałków. Rzucają się do ucieczki.