Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.– Ależ pani – rzekÅ‚ po cichu Eugeniusz – zdaje mi siÄ™, że jeÅ›li zechcÄ™ być uprzejmy wobec mej kuzynki, zostanÄ™ tutaj...JeÅ›li komuÅ› wydaje siÄ™ to teoriÄ… nieco naciÄ…ganÄ…, warto sobie uzmysÅ‚owić, że u ludzi, jak też u wielu innych gatunków, matka ma silny popÄ™d do czyszczenia...jeÅ›li nie usuniemy jego otoczki (ramki) bÄ™dÄ…cej rezultatem wstawienia tego elementu w odsyÅ‚acz (znacznik <a>) albo po prostu stanowiÄ…cej część...JeÅ›li byÅ‚o coÅ› jeszcze gorszego od ohydnej wprawy, z jakÄ… skÅ‚adano ofiary, Å›wiadczÄ…cej o dÅ‚ugim doÅ›wiadczeniu, to byli to dobrze ubrani wierni,...celem jest tylko pokazaæ prawdê, nawet jeœli to mo¿liwe, tym którzy stali siê ofiarami oszustwa pocz¹tkowego,które zaprowadzi³o ich do ló¿, tj...psychiki, ograniczonej barierami Saturna, z energiami zbiorowoœci zawsze jestobarczone ryzykiem, nawet jeœli zdarza³o siê ju¿ setki razy..."JeÅ›li on jest tak szalony, by zaczynać wojnÄ™, to wyjeż­dżam, choćbym musiaÅ‚ iść na wÅ‚asnych nogach"...Otóż jeÅ›li tak jest, wspomniani zwolennicy dialogu muszÄ… to sÅ‚owo inaczej rozumieć, niż siÄ™ to zwykle czyni...- JeÅ›li tak sobie życzysz - powiedziaÅ‚ wolno - ale my­Å›laÅ‚em, że podobnie jak ja chcesz siÄ™ dowiedzieć, co siÄ™ staÅ‚o...na pustyniÄ™ czy uwiÄ™zić w Cortonie, jeÅ›li już nie potrafiÅ‚ polecić Gersendzie, by mniepo prostu otruÅ‚a...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Wręcz przeciwnie. Mówienie jest rzeczą głupców, milczenie - tchórzy, a słuchanie rzeczą mędrców.
- Kto to powiedział? Seneka?
- Nie. Mistrz masarski Braulio Recolons, właściciel sklepu mięsnego na ulicy Avińón, obdarzony niewysłowionym wprost talentem, zarówno w zakresie wędliniarstwa, jak i trafnej aforystyki. Kontynuuj, proszę. Mówiłeś o tej chwackiej dziewczynie...
- Bei. Ale to jest moja osobista sprawa i nie ma nic wspólnego z całą resztą.
Barceló śmiał się pod nosem. Przystępowałem właśnie do podjęcia przerwanego wątku mej opowieści, gdy do gabinetu zajrzał doktor Soldevila, dysząc i sapiąc.
- Panowie wybaczą. Już miałem sobie iść. Pacjent czuje się dobrze i jest pełen, dosłownie i w przenośni, energii. Ten dżentelmen wszystkich nas przeżyje. Twierdzi, ni mniej, ni więcej, że środki przeciwbólowe uderzyły mu do głowy, doprowadzając go do stanu okrutnego pobudzenia. Odmawia udania się na spoczynek i upiera się, że nieodwołalnie musi porozmawiać z panem Danielem o sprawach, których charakteru nie chciał mi zdradzić, twierdząc, że nie wierzy w przysięgę Hipokratesa czy też, jak mówi, Hipokryty.
- Już tam idziemy. I proszę wybaczyć biednemu Ferminowi. Jego słowa są niewątpliwie wynikiem wstrząsu.
- Bardzo prawdopodobne, niemniej nie usprawiedliwia to całkiem jego bezczelności, bo nie ma sposobu, by odwieść go od podszczypywania pielęgniarki w pośladek i recytowania rymowanek sławiących jędrność i krągłość jej ud.
Odprowadziliśmy pielęgniarkę i doktora do drzwi i dziękując najserdeczniej za pomoc, pożegnaliśmy się z nimi. Gdy znaleźliśmy się w pokoju, odkryliśmy, że Bernarda nie usłuchała jednak poleceń Barceló i wyciągnęła się na łóżku obok Fermina, gdzie zasnęła w końcu, znużona strachem, brandy i trudami dnia. Fermin, cały w bandażach i plastrach, tulił ją delikatnie i głaskał po głowie. Na twarz jego nie sposób było patrzeć bez bólu, bo była jedną wielką raną, w której zarysowywał się nietknięty nochal i oczka sponiewieranej myszki, po obu stronach zaś, niczym antenki, sterczała para uszu. Posłał nam bezzębny uśmiech, unosząc w górę dłoń i rozczapierzając palce w znaku zwycięstwa.
- Jak pan się czuje, Fermin? - zapytałem.
- Dwadzieścia lat młodszy - rzekł cicho, żeby nie obudzić Bernardy.
- Niech mi pan tu nie sprzedaje głodnych kawałków, bo z daleka już widać, że nie nadaje się pan do niczego. Aleśmy się strachu najedli. Jest pan pewien, że się pan dobrze czuje? Nie kręci się panu w głowie? Nie słyszy pan głosów? , ,,,
- A właśnie, skoro o tym mowa, wydawało mi się, że dochodzi mnie od czasu do czasu jakieś rzępolenie, fałszujące i bez wyczucia rytmu, jakby małpa próbowała grać na pianinie.
Barceló ściągnął brwi. W oddali Klara nieprzerwanie uderzała w klawisze.
- Proszę się nie przejmować, Danielu. Zbierałem gorsze cięgi. Ten Fumero nie umie nawet wytrzepać dywanu.
- A więc autorem pańskiej nowej facjaty jest nie kto inny jak przesławny pan inspektor Fumero - rzekł Barceló. - No cóż, jak widzę, obracacie się w wyższych sferach.
- Jeszcze nie dotarłem do tej części opowieści - powiedziałem. Fermin rzucił ku mnie spojrzenie pełne niepokoju.
- Panie Ferminie, bez paniki. Daniel zapoznaje mnie właśnie z detalami tej szczególnej farsy, którą namotaliście. Przyznać muszę, że to nader intrygująca sprawa. A mogę wiedzieć, panie Ferminie, jak u pana ze spowiedzią? Uprzedzam, że mam zaliczone dwa lata seminarium.
- A ja bym dał panu trzy co najmniej, don Gustavo.
- Wszystko można stracić, poczynając od wstydu. Składa mi pan po raz pierwszy wizytę i jakby nigdy nic od razu ląduje pan w łóżku z moją służącą.
- Ale niech pan na tę bidulę, tego mojego anioła, popatrzy tylko. Don Gustavo, moje zamiary są jak najbardziej poważne.
- Pańskie zamiary to sprawa pańska i Bernardy, która, o ile mi wiadomo, jest już pełnoletnia. A teraz do rzeczy i poważnie. W co żeście się wpakowali?
- Co pan mu opowiedział, Danielu?
- Doszliśmy do aktu drugiego: wejście femme fatale - uściślił Barceló.
- To znaczy kogo? Nurii Monfort? - zapytał Fermin. Barceló mlasnął z ukontentowaniem.
- To jest ich więcej? Nieźle, nieźle, zaczyna mi to wyglądać na uprowadzenie z seraju.
- Może pan mówić nieco ciszej, bo tak się składa, że nieopodal znajduje się moja narzeczona.
- Spokojnie, pańska narzeczona ma w żyłach pół butelki brandy z Le-panto. Salwa armatnia nie jest jej w stanie obudzić. No, proszę przekazać Danielowi, żeby łaskawie opowiedział mi resztę. Co trzy głowy to nie jedna, zwłaszcza jeśli moja głowa jest tą trzecią.
Fermin jakby usiłował wzruszyć ramionami w pancerzu bandaży i plastrów.
- Ja nie mam nic przeciwko. Danielu, pan decyduje.
Poddałem się wobec widomych oznak, że nie pozbędę się don Gustava Barceló, i wróciłem do opowieści, aż doszedłem do momentu, kiedy Fumero i jego ludzie kilka godzin temu zaskoczyli nas na ulicy Moncada. Gdy opowieść dobiegła końca, Barceló wstał i rozmyślając, zaczął chodzić po pokoju w tę i z powrotem. Fermin i ja obserwowaliśmy go nie bez pewnego chłodnego dystansu. Bernarda chrapała jak cielaczek.
- Maleństwo moje - mruczał rozanielony Fermin.
- Jest kilka rzeczy, które szczególnie mnie uderzają - rzekł antykwariusz. - Inspektor Fumero siedzi w tym aż po uszy, bez dwóch zdań, aczkolwiek nie jestem w stanie uchwycić do jakiego stopnia i dlaczego. Z jednej strony mamy do czynienia z tą kobietą...
- NuriÄ… Monfort.
- Następnie mamy temat powrotu Juliana Caraxa do Barcelony i zamordowania go na ulicach miasta po tym, jak przebywa tu przez miesiąc przez nikogo nierozpoznany. Niewiasta ewidentnie kłamie jak najęta, nawet co do czasu.
- Od samego początku tak twierdzę - wtrącił Fermin. - Ale rzecz w tym, że górę tu bierze młodzieńcza gorączka, a brak jest spójnej wizji całości.
- I kto to mówi: święty Jan od Krzyża.