Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...- ja mógłbym pani czytać, gdyby oczywiście pani chciała - zaoferowałem się skwapliwie, żałując natychmiast własnej zuchwałości i przekonany, że dla Klary...Moss znowu jedzie? Mapa Judyty i jej dzieje, milczenie Arina, mówiące więcej, niż ktokolwiek chciałby powiedzieć na głos, wszystkie demony szalejące w myślach...sie nie dawno trefiło chodząc w jarmark lubelski miedzy kramy trzej czyści pachołcy, przą- stąpi sie żebrak do jednej zacnej wdowy, której jeden z onych...wyjątkiem dwóch tylko legionów oraz Ilirii wraz z Galią z tej strony Alp położoną, które chciał zatrzymać, dopóki nie zostanie konsulem...204nym, a nawet e odnonik taki jest denotowany w kadym jzyku przez jeden lub wicej leksemw (cho w pewnych wypadkach moe tylko na najoglniejszym poziomie...419 uważyć, że jednocześnie nie chciał mieć z nią — i z nami — nic wspólnego...Interferometr Michelsona to jeden z najczęściej stosowanych interferometrów...— Nie wygląda na dziewczynę, którą chciałbym poderwać w barze — zauważył Chavez...Prowadzący kampanie antynikotynowe popełniają jeden wielki błąd, a polega on na tym, że rzadko zadają sobie pytanie, dlaczego ludzie w ogóle chcą palić? Wydaje...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Przywódca wyprawy potężnymi szturchańcami w plecy zmusił go do dalszego marszu. Cofnąć się tak blisko celu byłoby głupotą, teraz mogli już sobie winszować, że ich plan okazał się dobry. Istniała jedna tylko niepewność -kamienne płyty między szczytową ścianą Wielkiej Galerii a wejściem do przedsionka wiodącego do komory króla mogły być opuszczone. Tej przeszkody nie zdołaliby już pokonać i musieliby wracać z niczym.
-Przejście wolne.
Rowki, w które wsuwano olbrzymie płyty, były puste. Nisko pochylając się, weszli całą piątką do komory króla. Jej strop zbudowany był z dziewięciu granitowych płyt ważących łącznie ponad czterysta ton. W tej wysokiej na blisko sześć metrów sali mieściło się serce monarchii - sarkofag faraona. Spoczywał na posadzce ze srebra, co zapewniało temu miejscu czystość.
Zawahali się. Dotychczas postępowali jak odkrywcy poszukujący nieznanego kraju. Oczywiście, popełnili trzy przestępstwa, za które będą musieli odpowiedzieć przed trybunałem zaświatów. Czyż jednak planując obalenie tyrana, nie działali dla dobra kraju i ludu? Jeśli otworzą sarkofag i zrabują kosztowności, naruszą wieczność nie ludzkiej mumii, ale samego boga w jego świetlistym ciele. Przetną ostatnią więź z tysiącletnią tradycją, aby wyłonił się z tego świat, na który Ramzes nigdy przecież nie wyrazi zgody.
Ogarnęła ich chęć ucieczki, choć doświadczali uczucia błogości. Powietrze dochodziło tu przez dwa szyby wentylacyjne wycięte po północnej i południowej stronie piramidy. Z posadzki emanowała energia i napełniała ich jakąś tajemniczą siłą.
Faraon wchłaniał w siebie tę moc zrodzoną z kamienia i z kształtu budowli i w ten właśnie sposób się odradzał.
-Czas nagli!
-Chodźmy już.
-Nie ma, co gadać.
Dwóch podeszło do sarkofagu, potem trzeci, wreszcie dwaj ostatni. Wspólnie unieśli wieko i złożyli je na posadzce.
Pokryta złotem, srebrem i lapis-lazuli świetlista mumia wyglądała tak dostojnie, że rabusie nie mogli wytrzymać jej spojrzenia. Przywódca gwałtownym ruchem zdarł z mumii złotą maskę, podwładni zerwali naszyjnik i położonego na miejscu serca skarabeusza; zabrali amulety z lapis-lazuli, ciesielską siekierkę z niebiańskiego żelaza i stolarskie dłuto, którym na tamtym świecie otwierano zmarłemu usta i oczy. Wspaniałości te wydały im się prawie niczym w porównaniu ze złotym łokciem symbolizującym odwieczne prawo, którego faraon był jedynym gwarantem, zwłaszcza zaś w zestawieniu z niewielkim puzderkiem w kształcie jaskółczego ogona.
Zawierał on testament bogów.
Na mocy tego tekstu faraon obejmował Egipt w dziedziczne władanie i był zobowiązany dbać o szczęśliwość i pomyślność kraju. Obchodząc swój jubileusz, będzie mu- siał okazać dokument dworzanom i ludowi na dowód legalności swej władzy. Jeśli tego nie dopełni, wcześniej czy później zmuszony zostanie do abdykacji.
Wkrótce na kraj zwalą się nieszczęścia i klęski. Naruszając świętość piramidy, spiskowcy rozregulowali główne centrum energii i zakłócili emisję Ka -niematerialnej siły, ożywiającej wszelką formę życia.
Zrabowali skrzynkę ze sztabkami niebiańskiego żelaza -metalu rzadkiego i cennego jak złoto. Posłuży im do zwieńczenia ich machinacji.
Stopniowo nieprawość rozejdzie się na wszystkie prowincje, a fala szemrania przeciwko faraonowi wzbierze jak niszczycielska powódź.
Teraz spiskowcom pozostawało już tylko wyjść z Wielkiej Piramidy, ukryć zdobycz i zarzucać sieci.
Zanim się rozeszli, złożyli przysięgę, że ktokolwiek stanie im na drodze, zostanie usunięty. Zdobycie władzy ma swoją cenę.
ROZDZIAŁ 1 
Po wielu latach poświęconych sztuce lekarskiej Branir zażywał wreszcie wypoczynku w swoim domostwie w Memfisie.
Krzepko zbudowany stary lekarz miał szerokie bary, elegancka siwa czupryna okalała mu oblicze, z którego wyzierały dobroć i oddanie. Jego naturalna szlachetność wzbudzała szacunek i w wielkich, i w maluczkich, nie pamiętano choćby jednego przypadku, żeby ktoś nie okazał mu szacunku.
Był synem perukarza, a dom rodzinny opuścił, żeby zostać rzeźbiarzem, malarzem i rysownikiem. Jeden z budowniczych faraona wezwał go kiedyś do świątyni w Karnaku. Podczas bankietu bractwa kamieniarzy zasłabł jeden z uczestników i wiedziony instynktem Branir namagnetyzował go i ocalił od niechybnej śmierci. Świątynna służba zdrowia nie zlekceważyła tak cennego daru i Branir kształcił się u najznakomitszych sław lekarskich, nim wreszcie otworzył własny gabinet. Nieczuły na błagania dworu nie pragnął zaszczytów; żył tylko po to, żeby leczyć.
A przecież opuszczając wielkie miasto Północy i udając się w rodzinne strony, do małej wioski w pobliżu Teb, nie kierował się względami swego zawodu. Do wypełnienia miał inną misję, tak delikatną, że zdawała się z góry skazana na niepowodzenie; nie zrezygnuje jednak, dopóki nie wyczerpie wszystkich możliwości.
Ze wzruszeniem wypatrywał znajomych zabudowań, kryjących się w palmowym gaju. Kazał zatrzymać lektykę nieopodal kępy splątanych krzewów tamaryszku, których gałęzie sięgały aż do ziemi. Powietrze i słońce były tu pełne słodyczy; obserwował wieśniaków przysłuchujących się grze flecisty.
Starzec i dwóch chłopców spulchniali motykami ziemię wśród wysokich pędów, które przed chwilą podlali. Branirowi przyszła na myśl pora zasiewu, kiedy to chłopi sypią ziarno na nilowy muł, a potem stada wieprzów i baranów wdeptują je głębiej. Przyroda obdarzyła Egipt niezmierzonymi bogactwami, a dzięki pracy ludzkiej można z nich korzystać. Na pola ukochanego przez bogi kraju dzień w dzień spływa szczęśliwa wieczność.
Ruszył dalej. Przy wjeździe do wioski minął zaprzęg złożony z dwóch wołów; jeden był czarny, drugi biały w brązowe łaty. Dźwigając na rogach drewniane jarzma, szły sobie spokojnie, noga za nogą, do przodu.
Przed jedną z lepianek przycupnął mężczyzna i doił krowę, spętawszy jej tylne nogi. Towarzyszący mu chłopiec przelewał mleko do dzbana.