Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Nad wierzchołkami drzew porastających najwyższe partie wzgórza wystawał ciężki szkielet wieży zbudowanej z bali, z szeroką platformą na samym szczycie na...— Nie zniosę tego dłużej! — zawołał cofając się, przewrócona zaś lampa zamigotała, spadła na brzeg lady sklepowej, odskoczyła, rozbiła...Pierwotny kurs, jaki obrał, nim nas wykrył, wystawiał go na trwający dwadzieścia pięć minut pojedynek rakietowy...wzdłuż, wzwyż i wszerz, korpus miał z ciemnych chmur gwiazdowych, oddychanie z mrowisk słonecznych, nogi i ręce z galaktyk, grawitacją sczepionych, głowę ze...Michaeł szedł krętą ulicą targową odchodzącą od głównego traktu niedaleko centrum Półmiasta...(93)9 Ulicą de Varennes doszli aż do rue Vaneau...Kate uśmiechnęła się pobłażliwie...Oddala się wszystkich nie habilitowanych...Rozdział IVŚMIERĆ i UMIERANIEŚMIERĆ JAKO ZJAWISKO SPOŁECZNEW 1984 r...2
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Otulona ciasno w srebrzysty szal, w zwiewnej sukni koktajlowej, z długimi nogami, które dzięki sandałom na szpilkach wydawały się jeszcze smuklejsze - wyglądała jak klasyczna filmowa dziwka gangstera. W silnym blasku bijącym od wystaw jej sylwetka zarysowała się w jego świadomości z ostrością klejnotu i wtedy Breton - czując, że coś jest nie w porządku - dostrzegł za nią na środku ulicy, dosłownie na pasach ruchu, tam gdzie nigdy nic nie rosło, trzy drzewa. Były to wiązy, niemal zupełnie ogołocone z liści, i coś w układzie ich nagich gałęzi napawało go wstrętem i niechęcią. Ponadto ich pnie, jak stwierdził, były niematerialne - reflektory samochodów prześwietlały je bowiem na wylot.
Ta kępa drzew budziła w nim lęk, a jednocześnie dziwnie go przyciągała.
I przez cały czas Kate oddalała się, a jednocześnie głos wewnętrzny mówił mu, że z takim wyglądem nie powinien jej puszczać nocą na miasto. Staczał więc tę samą walkę ze swoją dumą, aż w pewnym momencie odwrócił się i poszedł w przeciwnym kierunku, zobojętniały pod wpływem obrzydzenia do samego siebie, klnąc pod nosem...
 
Poczucie bolesnego bezmiaru, przesuwanie się płaszczyzn i paralaks, niewyobrażalne przemieszczenia, w których krzywizny czasoprzestrzeni oscylują pomiędzy negatywem a pozytywem, zaś nieskończoność zieje pośrodku - magiczna, zwodnicza, potężna...
 
Breton ujął mocno poręcze fotela i trzymał się ich kurczowo, aż do chwili, kiedy odgłos jego oddechu wtopił się w ciszę pokoju. Wtedy wstał, podszedł do kominka i nakręcił stary zegar w dębowej oprawie. Czuł w dłoni ciężki, chłodny klucz, chłodny i namacalny. Za oknami śnieg znów zaczął padać w małych, puszystych źdźbłach, a samochody na światłach jak duchy przemykały za drzewami. Dom był pełen cierpliwych brązowych cieni.
Breton poszedł do kuchni i podczas kiedy parzył kawę, jego umysł powoli budził się ze stanu uśpienia wywołanego podróżą w czasie. Następujący zwykle potem odpływ energii był kolejnym dobrze mu znanym objawem, który tym razem jednak przybrał znacznie ostrzejszą formę. Czekając, aż zagotuje się woda, Breton z opóźnieniem zdał sobie sprawę, że pod wieloma względami ta podróż była inna - chodziło przede wszystkim o element fantazji. Owe wiązy rosnące pośrodku Czternastej Ulicy zdziwiły go, ale nie tylko: w tym zaskoczeniu było coś więcej niż świadomość, że są tu zupełnie nie na miejscu; wydawały się mianowicie półprzeźroczyste, jak obraz rzucony na jakieś żywsze tło - a jednak strzępiasty luk ich koron był rzeczywisty. Już to gdzieś przedtem widział, i ten łuk coś znaczył -ale co?
Kiedy kawa zaczęła się filtrować, otworzył lodówkę i stwierdził, że nie ma tam mleka, ani śmietanki. Żołądek podjechał mu do gardła na samą myśl o czarnej kawie, ale poszukiwania w ogołoconej kuchni ujawniły fakt, że jedynym poza kawą płynem jest ocet w słoiku po piklach, gdzie, niby preparaty medyczne, pływały strzępy kopru. Breton nalał sobie czarnego napoju, nad którego powierzchnia wiły się płaskie, szare spirale pary, i wrócił do jadalni. Usiadł popijając kawę i usiłując skupić się na swoich sprawach osobistych, ale pokój zasnuł półmrok i Breton poczuł się zmęczony. Okazało się, że tygodniowe leczenie i odpoczynek to za mało, żeby wyrównać straty, jakie poniósł w czasie swojego długiego pijaństwa.
Obudził się kilka godzin później w zupełnej prawie ciemności. Przez okno sączyło się anemiczne liliowe światło latarni ulicznej, a na ścianie w głębi przesuwały się niepewnie cienie. Opanowując drżenie i przypływ rozczulenia nad sobą, Breton wyprostował się w fotelu zdecydowany wyjść na miasto, żeby coś zjeść. Kiedy wstawał, zauważył chwiejny cień gałęzi na martwej, szarej powierzchni ekranu telewizyjnego i przypomniał sobie, gdzie widział trzy wiązy.
Otóż w czasie wiadomości podawanych przez jedną z lokalnych stacji pokazywano fotografię miejsca, w którym znaleziono ciało Kate - dokładnie koło tych trzech wiązów.