Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— A niech pana cholera weźmie! — odparł Graczow, uśmiechając się jednak przyjaźnie...- Dodger! - głos Teresy był odpowiednio karcący, ale Dodger dostrzegł aluzję w jej tłumionym uśmiechu...Kiedy mówiła „wujku” na jego twarz wypłynął najszerszy uśmiech, jaki do tej pory u niego widziałam...Souza skrzyżował ramiona na beczkowatej piersi, spojrzał na mnie chłodno, pozwolił sobie na dobroduszny uśmiech...Marin zwróciła swój obezwładniający uśmiech w stronę Perrina, ignorując całkowicie jego groźne spojrzenie...uśmiechnięci, bo spotkali się razem, łączy ich wspólny cel, mają wspólne osiągnięcia...Stara kobieta, która obserwowała bacznie Centaine, natychmiast odpowiedziała jej uśmiechem...- Ojciec uznał, że nie powinny tu zostać - odparła, a po chwili uśmiechnęła się pocieszająco...Jakub zastanawia się z pochyloną głową, a Jezus patrzy na niego z uśmiechem...- Co jej zrobiliście?Pan Robinson uśmiechnął się i podniósł wzrok znad gazety...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Nie znaleźli żadnych dowodów, aby król kiedykolwiek odwiedził La Roque. Zamek został zbudowany w jedenastym wieku przez niejakiego Armanda de Clery. Przebudowano go na początku czternastego stulecia. Dodano wówczas zewnętrzny mur i kolejne zwodzone mosty. Prace te zlecił w roku tysiąc trzysta drugim książę Francois le Gros, Franciszek Gruby.
Mimo francuskiego przezwiska Franciszek był księciem angielskim. Zmodernizował La Roque według nowej angielskiej mody, zainicjowanej przez Edwarda I. Zamki edwardiańskie były przestronne, z wielkimi dziedzińcami i wytwornie urządzonymi komnatami mieszkalnymi. Ten styl bardzo odpowiadał Franciszkowi, który miał artystyczną duszę i skłonności do kłopotów finansowych. Ostatecznie książę musiał zastawić, a później sprzedać zamek. W czasie wojny stuletniej Beyzac przechodziło z rąk do rąk, ale zamek nigdy nie został zdobyty. Zmieniał właścicieli jedynie na drodze transakcji handlowych.
Wielka sala, znajdująca się dalej z lewej strony, była teraz w bardzo złym stanie. Po resztkach murów można było jednak ocenić jej wielkość: miała prawie trzydzieści metrów długości. Zachowały się fragmenty gigantycznego paleniska, wysokiego na trzy metry i szerokiego na cztery. Tak olbrzymie pomieszczenie o kamiennych ścianach musiało być przykryte drewnianym dachem. W ruinach zewnętrznego muru widać było otwory po masywnych nośnych belkach stropowych. Nad nimi były niegdyś krzyżulce podtrzymujące dach.
Po wąskim nasypie szańca szła grupa angielskich turystów. Przewodnik opowiadał:
- Te wały zostały usypane przez Franciszka Okrutnego w roku tysiąc trzysta sześćdziesiątym trzecim. Był to wyjątkowo brutalny władca. Uwielbiał torturować mężczyzn i kobiety, a nawet dzieci. Po lewej widać pozostałości Wieży Kochanków, z której w roku tysiąc dwieście dziewięćdziesiątym drugim rzuciła się madame de Renaud, zhańbiona zajściem w ciążę z chłopcem stajennym. Historycy do dziś nie są zgodni, czy rzuciła się z wieży z własnej woli, czy też została zepchnięta przez rozwścieczonego małżonka...
Kate westchnęła głośno. Skąd się biorą takie bzdury? - pomyślała. Odwróciła kartkę szkicownika, w którym utrwalała wygląd ocalałych resztek murów. W tym zamku również znajdowały się tajemne przejścia. Franciszek Gruby był wytrawnym architektem i porozmieszczał je tak, by zapewnić drogę odwrotu obrońcom zamku. Jeden z ukrytych korytarzy prowadził spod szańca w dole aż do głównego holu; przebiegał za gigantycznym paleniskiem. Inne przejście wiodło pod nasypem wzdłuż południowego muru zewnętrznego.
Wciąż nie mogła odgadnąć biegu najważniejszych ukrytych przejść. Według czternastowiecznego kronikarza, Froissarta, zamek w Beyzac nigdy nie został zdobyty, bo wojskom oblężniczym nie udało się odnaleźć sekretnych korytarzy, którymi dostarczano obrońcom żywność i wodę. Plotki głosiły, że przejście prowadziło do ciągu jaskiń w wapiennych skałach pod zamkiem, a z nich można się było wydostać zamaskowanym otworem u podnóża nadrzecznej skarpy.
Warto by go odnaleźć.
Zdaniem Kate łatwiej było jednak odszukać wylot korytarza od strony zamku i posuwając się nim, dotrzeć do zespołu jaskiń. Ale do tego potrzebna jej była pomoc techniczna. Chciała jeszcze skorzystać z radaru. Gdyby nie ci turyści... Zamek był zamknięty w poniedziałki, może więc na początku przyszłego tygodnia...
- Kate? - rozległo się z głośnika krótkofalówki. Poznała głos Marka. Wcisnęła klawisz nadawania.
- Słucham, tu Erickson - powiedziała.
- Natychmiast wracaj do bazy. Sytuacja alarmowa.
 
* * *
Chris Hughes skrócił linkę utrzymującą go w miejscu w nurcie Dordogne. Tego dnia woda była dość przejrzysta, widoczność sięgała czterech metrów, mógł więc ogarnąć wzrokiem całą podstawę filaru ufortyfikowanego mostu młyna. Od jej skraju ku środkowi koryta leżał w prostej linii szereg skalnych odłamów, będących pozostałością dawnego filaru.
Przesuwał się powoli wzdłuż niego, oglądając kamienie. Wypatrywał wcięć wpustowych bądź innych śladów, które by świadczyły, że most miał częściowo drewnianą konstrukcję. Od czasu do czasu obracał któryś kamień. Szło mu to z trudem, bo pod wodą nie miał żadnego punktu podparcia.
Ponad nim na powierzchni unosiła się plastikowa boja z czerwonym proporczykiem, znak pracującego płetwonurka. Chris miał nadzieję, że proporczyk odstraszy amatorów kajakowych wycieczek.