Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Teraz idźcie spędzić razem chwilkę na łące. Pojeźdźcie sobie, jeśli macie ochotę, spacerujcie, jeśli wolicie. Bądźcie razem, to najważniejsze. Początki wzajemnej więzi były dobre, lecz wymaga ona pielęgnacji. Talio, nie próbuj robić niczego, po prostu cieszcie się, że jesteście razem. To wystarczy.
Talia posłuchała z radością, przelazła przez płot i szła teraz obok Rolana, pozwalając błądzić myślom bez celu. Nie mogłaby wyjaśnić dlaczego, lecz opadły z niej napięcie i bojaźń, które, jak sięgała pamięcią, zawsze były częścią jej osoby. Przynajmniej na razie znalazła dla siebie miejsce, gdzie otaczano ją opieką, i to także dodawało jej pewności siebie. Obecność Towarzysza rozpraszała wątpliwości i łagodziła jej lęki. Ocknęła się dopiero, gdy przez murawę przetoczyło się podwójne uderzenie w dzwon, którym Kucharz wzywał swych pomocników do kuchni.
Wskoczyła na grzbiet Rolana i pokłusowali do olbrzymiej masztalarni pośrodku Łąki. Wcześniej Keren pokazała jej, gdzie tutaj złożono uprząż Rolana. Wyczyściła go w pośpiechu - ale troskliwie - zgrzebłem i pomknęła do swojej izdebki, mając niewiele czasu na umycie, zmianę ubrania i zajęcie swojego miejsca przy kolacji.
Myślała, że z podniecenia nie zaśnie, a tymczasem ku swemu zaskoczeniu przyłapała się, że zasypia już nad talerzem. Zaledwie starczyło jej sił, by wziąć przepisową kąpiel, ucieszona, że wczesnym wieczorem tak niewielu współzawodniczy o miejsce w baliach, bo gdyby przyszło jej czekać w kłębach pary na swoją kolejkę, spałaby na stojąco. Tym razem nie opadły jej w łóżku żadne natrętne myśli, bo twardo zasnęła, ledwo przyłożywszy głowę do poduszki.
szósty
Przez następny tydzień Talia miała codziennie ten sam rozkład zajęć. Budziła się tuż po wschodzie słońca na dźwięk dzwonu, który jakoś za pierwszym razem przespała. I wtedy na zmianę: albo wrzucała byle co na siebie i pędziła na dół do kuchni - pomóc przy śniadaniu, albo spokojniej doprowadzała siebie i swoją izbę do porządku, przed udaniem się na śniadanie, po którym przychodziła pora na zajęcia z orientacji. Co drugi dzień, stopniowo przybywało coraz więcej zajęć, w miarę jak każde z nich zaczynało zabierać jej coraz mniej czasu. Wszystkie popołudnia miała wypełnione ćwiczeniami z Mistrzem Alberichem, nauką jazdy u Herolda Keren i naturalnie umacnianiem więzi z Rolanem. W dni, kiedy nie pomagała przy kolacji czy obiedzie, siedziała długie godziny w szwalni, wespół z innymi cerując pozornie nie kończące się góry szarych uniformów.
Z nadejściem końca tygodnia Herold Teren, po skończonych zajęciach, gdy inni opuszczali klasę, poprosił, by Talia została z nim jeszcze chwilkę. Zdenerwowała się, z czego nawet nie zdała sobie sprawy. Skubiąc skórkę na palcu czekała, by usłyszeć, dlaczego chce z nią rozmawiać, a im dłużej to trwało, tym bardziej opuszczały ją zewnętrzne pozory spokoju. Obserwowała go ukradkiem, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy, chyba że przypadkiem. Wsparł się ciężko o blat swojego biurka. Wydawał się przejęty i czymś zmartwiony, a wiedziała z doświadczenia, że taki wyraz twarzy dorosłego oznacza dla niej kłopoty.
Teren czuł się źle w sytuacji, w jakiej się znalazł. Temu biednemu, zagubionemu dziecku, próbującemu dojść do ładu ze swoją nową rolą, wystarczało kłopotów, a tu trzeba jeszcze dorzucić kłopoty związane z jej rodziną. W myślach przeklął okrucieństwo tego, który przesłał tak na zimno obliczoną wiadomość, której zadaniem było zatruć tę odrobinę spokoju osiągniętego przez dziecko.
- Talio... - rozpoczął i zawahał się, widząc jak drgnęła nerwowo. - Dziecko, nie masz się czego obawiać... Ja tylko muszę przekazać ci raczej nieprzyjemną wiadomość, którą, sądziłem, wolałabyś odebrać w samotności. To słowo od twojej rodziny.
- Mojej rodziny? - powtórzyła z wyrazem zaskoczenia i zaintrygowania na twarzy.
- Wysłaliśmy do nich posłańca, tak jak w przypadku każdego Wybranego dziecka, z wiadomością, co ci się przytrafiło. Tak zwykle bywa, że rodzice, zapominając o gniewie, skłonni są przebaczyć wszelkie nieposłuszeństwa w obliczu zaszczytu, jakim jest Wybór. Myśleliśmy, że tak właśnie będzie i z tobą.
Teraz, w końcu, spojrzała wprost na niego, poczuł się tym skrępowany i o dziwo zabrakło mu słów.
- Talio, doprawdy żałuję, że sprawy nie potoczyły się tak, jak tego spodziewaliśmy się. Brakuje mi słów, by wyrazić, jak mi jest przykro, lecz oto odpowiedź, której nam udzielili - krótko dokończył.
Pogrzebał w kieszeni tuniki, wydobył ciasno złożony skrawek papieru i wręczył go jej.
Rozprostowała go, bezwiednie gładząc załamania, a Teren czekał, z góry obawiając się, co ona zrobi po jej przeczytaniu.
“Gród Senów nie ma córki imieniem Talia” - stało tam napisane. W bazgrołach półanalfabety znać było rękę ojca.
Nie wiedziała nawet, że płacze, dopóki gorąca kropla nie upadła na papier, rozmazując atrament. Przełknąwszy łzy, natychmiast odzyskała panowanie nad sobą. Aż do tej chwili nie uzmysławiała sobie, jak wielką żyła nadzieją, że z powodu swej nowej posady rodzina kiedyś przyjmie ją ponownie do siebie. Nie przyszło jej jednakże do głowy, że Heroldowie ich o tym powiadomią - miała nadzieję, iż sama obwieści im tę nowinę, może nawet wjeżdżając do Grodu w pełnym stroju Herolda. Wtedy, gdy po raz pierwszy poczuła, iż jest naprawdę Heroldem, obudziła się w niej nadzieja, że nagrodą za ten sukces będzie przebaczenie, a nawet, być może, pochwała. Lud Grodów nie potępiał wszystkiego, czym zajmowali się Heroldowie ani czemu dochowywali wierności. Nawet najwięksi krytycy spośród nich przyznawali, że rola Heroldów jest istotna i oczywiście chętnie witali ich, gdy najeźdźcy przekraczali Granice lub trzeba było położyć kres waśni. Może i jej krewni zrozumieliby teraz, dlaczego pozwalała sobie na gorszące zachowanie; zrozumieliby, że odpowiadała tylko na głos własnej natury. Na pewno teraz mogliby to pojąć i powitać jej powrót, być może nawet pozwolić odnaleźć miejsce dla siebie.
To dziwne, lecz kiedy wybierała ucieczkę, groźba klątwy z ich strony nie wydawała się tak wygórowaną ceną za wolność, jak teraz gdy wszelkie nadzieje na przebaczenie legły w gruzy przez tę jedną wiadomość...