Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
i jego autorem był Johannes Yalentinus Andrea.
Rzecz
jest
godna
uwagi:
w
kilka
lat
później
odnalazłem
nieoczekiwanie to nazwisko na pewnej stronie u De Quin-
ceya
(Writings,
tom
XIII)
i
dowiedziałem
się,
że
należało
do
teologa
niemieckiego,
który,
w
początkach
wieku
XVII,
opisał wyimaginowaną gminę Różokrzyżowców; wspólno-
*
Haslam
jest
również
autorem
dzieła
Ge neral
History
of
Labyrinths.
10
MM^M-sm.mmlíliülgiapiiipi .... .......................... mmmmmmoi
tę:
którą
kto
inny,
później,
rzeczywiście
założył,
kierowa-
ny przykładem tego, co sobie wyobraził Andrea.
Tego
samego
popołudnia
udaliśmy
się
do
Biblioteki
Na-
rodowej;
na
próżno
jednak
niepokoiliśmy
atlasy,
katalogi,
roczniki
towarzystw
geograficznych,
pamiętniki
podróżni-
ków
i
historyków:
żaden
z
nich
nie
był
nigdy
w
Uqbarze.
Nawet
indeks
główny
encyklopedii
Bioya
nie
podawał
tej
nazwy.
Następnego
dnia
Carlos
Mastronardi
(któremu
opowiedziałem
o
tym
wypadku)
dostrzegł
w
jakiejś
księ-
garni
czarno-złote
grzbiety
Anglo-American
Cyclopaedia...
Wszedł
i
zajrzał
do
tomu
XLVI.
Oczywiście
nie
znalazł
najmniejszego śladu Uqbaru.
II
W
hotelu
w
Adrogué,
wśród
bujnych
wiciokrzewów
i
złudnych
głębi
luster,
trwa
jeszcze
jakieś
ograniczone
i
zacierające
się
wspomnienie
Herberta
Ashe,
inżyniera
Ferrocarriles
del
Sur.
Za
życia,
jak
wielu
Anglików,
cierpiał
na
„nierealność";
gdy
umarł,
nie
jest
nawet
tym
duchem,
jakim
był
już
wówczas.
Był
wysoki,
zawiedzio-
ny
i
jego
zmęczona
prostokątna
broda
była
ruda.
Wydaje
mi
się,
że
był
wdowcem,
bezdzietnym.
Co
parę
lat
jeździł
do
Anglii:
aby
odwiedzić
(jak
sądzę
z
fotografii,
którą
nam
pokazywał)
jakiś
zegar
słoneczny
i
jakieś
dęby.
Mój
ojciec
zaprzyjaźnił
się
z
nim
(choć
wyrażenie
to
jest
zbyt
mocne)
jedną
z
tych
angielskich
przyjaźni,
które
zaczy-
nają,
się
od
wykluczenia
szczerości
i
natychmiast
unikają
rozmów;
wymieniali
zwykle
ze
sobą
książki
i
czasopisma;
zazwyczaj
spotykali
się
w
milczeniu
przy
szachach...
Pamiętam
go
w
hallu
hotelu,
z
książką
matematyczną
w
ręku,
jak
patrzał
od
czasu
do
czasu
na
niepowtarzalne
barwy
nieba.
Pewnego
wieczoru
rozmawialiśmy
o
dwu-
nastkowym
systemie
liczbowym
(w
którym
dwanaście
pi-
sze
się
10);
Ashe
powiedział
mi,
że
pracuje
właśnie
nad
tłumaczeniem
nie
wiem
już
jakich
tablic
dwunastkowych
na
sześćdziesiątkowe
(w
których
sześćdziesiąt
pisze
się
10).
Dodał,
że
praca
ta
została
mu
zlecona
przez
pewnego
Norwega w Rio Grande do Sul. Znaliśmy go od ośmiu
lat i nigdy nam nie wspomniał, że tam był... Mówiliśmy
0 życiu
pasterzy,
o
capangas,
o
brazylijskiej
etymologii
słowa
gaucho
(które
niektórzy
starzy
ludzie
na
wscho-
dzie wymawiają jeszcze gaucho) i nie było już mowy —
niech
mi
Bóg
wybaczy
;—
o
funkcjach
dwunastkowych.
We wrześniu 1937 r. (nie było nasi wówczas w hotelu) Her-
bert Ashe umarł na pęknięcie tętniaka. Kilka dni przedtem
otrzymał
z
Brazylii
zapieczętowaną
poleconą
przesyłkę.
Była to książka in octavo. Ashe zostawił ją w barze, gdzie
ją — po miesiącach — odnalazłem. Zacząłem ją kartkować
1 poczułem
dziwny
zawrót
głowy,
którego
nie
opiszę,
bo
nie
jest
to historia
moich
wzruszeń,
lecz
historia Uqbaru,
Tlonu i Orbis Tertius. W pewnej nocy Islamu, która zwie
się Nocą Nocy, otwierają się na oścież tajemne wrota nie-
ba
i
woda
w
dzbanach
staje
się
słodsza;
gdyby
wrota
te otwarły się wówczas, nie poczułbym tego, co poczułem.
Książka
napisana
była
po
angielsku
i
miała
1001
stron.
Na
jej
żółtym
skórzanym
grzbiecie
przeczytałem
te
dziw-
ne' słowa, które powtarzała karta tytułowa:
A First Ency-
clopaedia of Tlbn. Vol. XI. Hlaer to Jangr. Nie było daty
ani
miejsca
wydania.
Pierwsza
strona
i
bibułka
jednej
z kolorowych tablic nosiły owalną niebieską pieczęć z na-
pisem:
Orbis
Tertius.
Dwa
lata
wcześniej,
ná
stronicach
pewnej
encyklopedii-plagiatu,
odkryłem
zwięzły
opis
fik-
cyjnego
kraju;
obecnie
przypadek
dostarczał
mi
czegoś
bardziej jeszcze cennego i trudnego. Miałem teraz w ręku
obszerny
i
metodyczny
fragment
całkowitej
historii
nie-
znanej
planety,
z
jej
budowlami
i
wojnami,
z
przeraże-
niem jej mitologii i zgiełkiem jej języków, z jej cesarza-
mi i morzami, z jej minerałami, z jej ptakami i rybami,
z
jej
algebrą
i
ogniem,
z
jej
kontrowersjami
teologiczny-
mi i metafizycznymi. I wszystko to na piśmie, spoiste, bez
widocznej intencji doktrynalnej czy parodystycznej.
„Jedenasty
tom",
o
którym
mówię,
zawierał
odsyłacze
do
tomów
następnych
i
poprzednich.
Nestor
Ibarra,
w
pewnym
klasycznym
już
artykule
zamieszczonym
w
nou-
velle
Revue
Française",
przeczy
istnieniu
tych
tomów;
Ezequiel
Martínez
Estrada
i
Drieu
La
Rochelle
odparli,
być może zwycięsko, tę wątpliwość. Faktem jest jednak,
łS
że
dotychczas
najbardziej
skwapliwe
poszukiwania
pozo-
stały
bez
rezultatu.
Na
próżno
przerzuciliśmy
biblioteki
obu
Ameryk
i
Europy.
Alfonso
Reyes,
zmęczony
tymi
niskimi
i
policyjnymi