Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
„Lively" nie naleŜała do
niego, zastępował jedynie kapitana Hammonda do czasu, kiedy ten powróci z obrad w
Westminsterze, gdzie reprezentował Coldbath Fields w interesie wigów. Oczywiście Jack
cenił wdzięk okrętu i podziwiał sprawność załogi, której postawienie wszystkich Ŝagli
zabierało trzy minuty i czterdzieści dwie sekundy, licząc od pojedynczej, cichej komendy:
„śagle staw!", lecz wciąŜ nie mógł się do „Lively" przyzwyczaić. Atmosfera na fregacie była
bowiem doskonałym przykładem ducha wigów, podczas gdy sam Jack był torysem. Podziwiał
ten okręt, lecz był to zachwyt chłodny, wywaŜony, przypominający odrobinę stosunek, jaki
miałby do pozostającej pod jego opieką Ŝony innego oficera - wytwornej, cnotliwej damy,
opierającej swój światopogląd na przesłankach naukowych.
Pozostawili przylÄ…dek Cepet daleko za burtÄ…. Jack zatknÄ…Å‚ lunetÄ™ za pasek, po czym wspiÄ…Å‚ siÄ™
na drabinkę wantową. Wyblinki ugięły się pod jego cięŜarem, ale sapiąc cięŜko, parł
niestrudzenie w górę. Na marsie juŜ go oczekiwano - marynarze urządzili dlań wygodne
siedzenie z płótna Ŝagla bocznego.
- Dzięki, Rowland - powiedział i sapnąwszy po raz ostatni, opadł na wskazane mu miejsce. -
Ździebko chłodnawo dzisiaj, nie?
Oparł lunetę na tylnym górnym jufersie grotwanty i skierował na przylądek Cepet - wyraźnie
widział teraz stację sygnałową i znajdującą się na prawo od niej wschodnią część Grande
Rade wraz z zakotwiczonymi w niej pięcioma siedemdziesięcioczterodziałowymi okrętami
wojennymi. Trzy z nich, „Hannibal", „Swiftsure" i „Berwick", pływały niegdyś pod banderą
Marynarki Królewskiej - na pokładzie „Hannibala" właśnie przeprowadzano ćwiczenia w
refowaniu Ŝagli, a na „Swiftsure" dziesiątki mikroskopijnych postaci ludzkich pełzały w górę
i w dół po takielunku, przypuszczalnie świeŜy nabór podczas ćwiczeń bosmańskich. Francuzi
niemal zawsze kotwiczyli te okręty w nurcie zewnętrznej Rade, jakby samym ich widokiem
chcąc upokorzyć Anglików. Zawsze im się to udawało. Eskadra przybrzeŜna mijała bowiem
ujście Rade dwa razy dziennie, po południu i wieczorem, i Jack dwa razy dziennie wspinał się
na grotmars i tłumił rozdraŜnienie, wpatrując się przez lunetę we francuskie okręty. Tak czy
owak, były to rutynowe obserwacje i dokonywał ich raczej dla spokoju sumienia aniŜeli z
rzeczywistej potrzeby. Prawdopodobieństwo wyjścia francuskiej floty na morze było bowiem
doprawdy znikome i właściwie moŜliwe dopiero wtedy, gdyby dziki sztorm wygonił
angielskie okręty daleko w morze. Innym powodem jego codziennych wspinaczek były
ćwiczenia fizyczne - Jack znowu tył w zastraszającym tempie, a choć nie miał zamiaru
pozbywać się tuszy przez szaleńcze wspinaczki po takielunku, co praktykowali inni otyli
kapitanowie, czerpał sporo przyjemności z wędrówek na mars. Szorstki dotyk want, opór
14
tańczącego z wiatrem olinowania i kołysanie okrętu na tej wysokości były balsamem na jego
duszÄ™.
Teraz juŜ widział resztę kotwicowiska i marszcząc brwi, przesunął lunetę, by obejrzeć fregaty
wroga. Siedem z nich stało na kotwicy, tylko jedna zmieniła połoŜenie od wczoraj. Bez
wątpienia były to piękne okręty, choć uwaŜał, Ŝe miały zbytnio wychylone maszty.
Właściwy moment nadchodził. WieŜa kościelna była juŜ niemal w jednej linii z błękitną
kopułą, dlatego teŜ skupił się ze zdwojoną siłą. Rzeźba terenu nie zmieniała się, lecz ramiona
delty Petite Rade z wolna otwierały się, ukazując wewnętrzny port oraz gęsty las masztów.
Na kaŜdym z nich załoŜone były reje. Okręty czuwały więc w gotowości do opuszczenia
kotwicowiska. Dostrzegł powiewającą flagę wiceadmiralską i kontradmiralską oraz
proporczyk komodora - nie było zatem Ŝadnych zmian. Fregata sunęła jednak dalej i wkrótce
ramiona ujścia naszły jedno na drugie, zamykając widok przed oczyma Jacka.
Kapitan przeniósł obserwację na wzgórze Faro, potem na wzgórze za nim i w końcu
zlustrował drogę w poszukiwaniu niewielkiej gospody, gdzie całkiem niedawno jadł
wyśmienity obiad wraz ze Stephenem, kapitanem Christy-Palliere oraz jeszcze jednym
francuskim oficerem marynarki, którego nazwiska juŜ nie pamiętał. Wtedy jeszcze
przygrzewało słońce, teraz juŜ panował chłód. Wtedy teŜ moŜna było porządnie się najeść, na
Boga, ale się wtedy objedli! Teraz pozostały im ledwie skąpe racje codziennego prowiantu.
Na samo wspomnienie zaburczało mu w brzuchu - załoga „Lively" uwaŜała swój okręt za
najbogatszy we flocie i odnosiła się z odpowiednią rezerwą do reszty flotylli, lecz ich fregata