Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
W getcie czekajÄ… już na mój powrót. BÅ‚azen Rubinstein wita mnie uciesznymi grymasami, zbiegajÄ… siÄ™ dzieci w Å‚achmanach, w nÄ™dznych okryciach pospinanych agrafkami na goÅ‚ym cieÂle. DajÄ™ i dajÄ™, ale to nic nie pomoże: jutro, za tydzieÅ„ lub miesiÄ…c nie bÄ™dÄ… już żyć. WidzÄ™ Å›mierć w ich oczach, a gdyÂbym nawet uratowaÅ‚ tych kilkoro, zostaÅ‚oby mnóstwo innych, tÅ‚oczÄ…cych siÄ™ w punktach rozdawnictwa darmowej zupy, skulonych na trotuarach, zostaÅ‚yby te dziesiÄ…tki tysiÄ™cy gÅ‚oÂdujÄ…cych w getcie. Cóż wiÄ™cej mogÄ™ zrobić? Gdy po powrocie z aryjskiej Warszawy idÄ™ ulicÄ… Zamenhofa, a potem MilÄ…, mam ochotÄ™ wyć z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci i rozpaczy. Tyle nÄ™dzy, te dzieÂci, caÅ‚a ta haÅ„ba, a ja miaÅ‚bym zrezygnować? Gdybym mógÅ‚, pracowaÅ‚bym również w nocy. WycofujÄ…c siÄ™ teraz, popeÅ‚niÅ‚Âbym zbrodniÄ™, to by byÅ‚a moja Å›mierć.
Zrzucam worki coraz prÄ™dzej, moje ruchy sÄ… coraz sprawÂniejsze. W tramwajach, niby to rozluźniony, zastanawiam siÄ™, jak udoskonalić swój system, organizacjÄ™. Ryzykuj, Marcinie! Przeprawiaj siÄ™, ObciÄ™ty Mietku! I jeszcze, i jeszcze! Wydaje mi siÄ™, że nikt nie jest dość szybki, że kilku tragarzy jest nieÂzrÄ™cznych. Niekiedy upuszczajÄ… worek, który pÄ™ka; ziarno rozÂsypuje siÄ™, przechodnie co prÄ™dzej napeÅ‚niajÄ… sobie kieszenie. ZÅ‚orzeczÄ™ PawÅ‚owi, Chaimowi-MaÅ‚pie, Åšlepemu Jankielowi, Triskowi i DÅ‚ugiemu Kiwie. Nie chodzi mi o stracony towar, parÄ™ zÅ‚otych mniej czy wiÄ™cej nie odgrywa roli; wiem, że ani jedno ziarnko nie ujdzie oczom dzieci i żebraków, którzy, wbiÂjajÄ…c wzrok w ziemiÄ™, bÄ™dÄ… po sto razy wracać do tego cudowÂnego miejsca, gdzie pÄ™kÅ‚ worek. Jestem wÅ›ciekÅ‚y na tragarzy, którzy mogÄ… wszystko popsuć, gdyż Niemcy zawsze sÄ… blisko.
Parę dni temu alarm podnieśli weseli urlopowicze z frontu, którzy między dwiema rundami po warszawskich burdelach przyszli zobaczyć, jak umieramy za murem. Jadąc w pierw-
szym wagonie zauważyli, jak zrzucam worki; rozlegÅ‚y siÄ™ krzyÂki, padÅ‚o kilka strzałów. Tragarze uciekli, zostawiajÄ…c towar. ChciaÅ‚em wyskoczyć, lecz zawahaÅ‚em siÄ™: o sekundÄ™ za dÅ‚ugo. Tramwaj zatrzymaÅ‚ siÄ™ i już staÅ‚o przede mnÄ… dwóch żoÅ‚nierzy z rewolwerami w dÅ‚oniach. Chwycili mnie za ramiona, zaciÄ…ÂgnÄ™li na przedniÄ… platformÄ™ i tramwaj ruszyÅ‚. ByliÅ›my niedaÂleko bramy przy ulicy Dzikiej. Motorniczy na naszym żoÅ‚dzie jechaÅ‚ wolno, jakby chciaÅ‚ umożliwić mi ucieczkÄ™. Ale jak? PilÂnowaÅ‚o mnie czterech drabów, którzy nie szczÄ™dzili ordynarÂnych wyzwisk. Nagle rozlegÅ‚y siÄ™ krzyki i motorniczy zwolniÅ‚ jeszcze bardziej. ZobaczyÅ‚em, że Mokotów bije siÄ™ w wagonie z Mietkiem-Olbrzymem. Do bójki przyÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™ Dziobaty, RuÂdy oraz PiÅ‚a i Wacek-WieÅ›niak, polscy pasażerowie cofali siÄ™ w popÅ‚ochu w stronÄ™ platformy, jakaÅ› kobieta krzyczaÅ‚a przeÂraźliwie, motorniczy jeszcze trochÄ™ zwolniÅ‚, zdezorientowani Niemcy wrzasnÄ™li raz i drugi, ale bójka trwaÅ‚a nadal. KtoÅ› stÅ‚ukÅ‚ szybÄ™, czuÅ‚em, że żoÅ‚nierze na chwilÄ™ spuÅ›cili mnie z oka. Tym razem to oni spóźnili siÄ™ o sekundÄ™, a ja wmieszaÂÅ‚em siÄ™ w tÅ‚um i pÄ™dziÅ‚em już ulicÄ… NiskÄ…. OdczekaÅ‚em parÄ™ godzin, odnalazÅ‚em PawÅ‚a, któremu udaÅ‚o siÄ™ uratować kilka worków, a potem poszedÅ‚em na nasz punkt zborny na DÅ‚uÂgiej. ZastaÅ‚em tam wszystkich przy butelce. Powitali mnie raÂdosnymi okrzykami. PiliÅ›my palÄ…cÄ… gardÅ‚o warszawskÄ… wódÂkÄ™; Å‚Ä…czyÅ‚y nas teraz tygodnie wspólnej pracy, różne incydenÂty, caÅ‚a przeszÅ‚ość, a dzisiaj uratowali mi życie.
Mokotów powiedziaÅ‚ mi na osobnoÅ›ci, że zwerbowaÅ‚ dwóch nowych czÅ‚onków. MiaÅ‚em do niego zaufanie. W dwa dni późÂniej poznaÅ‚em Gutka i Brygitki. Ze swÄ… ksztaÅ‚tnÄ… gÅ‚owÄ… i krótÂko obciÄ™tymi, jasnymi wÅ‚osami Gutek wyglÄ…daÅ‚ jak prawdziwy yolksdeutsch; na prawym rÄ™kawie nosiÅ‚ czerwonÄ… opaskÄ™ ze swastykÄ…, chociaż urodziÅ‚ siÄ™ w Warszawie, a dorastaÅ‚ wÅ›ród żydowskich Å‚obuziaków z okolicy Smoczej i znaÅ‚ jidysz. ByÅ‚ to ulicznik o wyglÄ…dzie poczciwego dziecka, piÄ™kny mÅ‚ody aryj-czyk, który nienawidziÅ‚ Niemców. ByÅ‚ to jeden z genialnych pomysłów Mokotowa. CzarujÄ…c swÄ… hitlerowskÄ… fizjonomiÄ… i opaskÄ… okupanta, Gutek jeździÅ‚ na przedniej platformie w roli przewodnika żoÅ‚nierzy przebywajÄ…cych na urlopie. ZÅ‚oÂrzeczyÅ‚ tÅ‚umowi Å»ydów, wyÅ›miewaÅ‚ nabożnych, brodatych starców w myckach, a żoÅ‚nierze cisnÄ™li siÄ™ wokół niego. WyÂmieniaÅ‚ nazwy ulic, wskazywaÅ‚ kobiety, sypaÅ‚ plugawymi dowÂcipami, a podczas gdy rozbawieni żoÅ‚nierze wychylali siÄ™, paÂtrzÄ…c w jednÄ… stronÄ™, ja zrzucaÅ‚em na drugÄ… worki z tylnej platformy. Gutek pozwalaÅ‚ siÄ™ czasem zapraszać do naszej meliny na DÅ‚ugiej i, pijÄ…c z nami, pluÅ‚ nienawiÅ›ciÄ… i obrzydzeÂniem, a my pocieszaliÅ›my go.
Brygitki byÅ‚ drugim genialnym odkryciem Mokotowa. To wÄ…tÅ‚e, drobne stworzonko o dÅ‚ugich dÅ‚oniach z wysmukÅ‚ymi palcami niemal ginęło przy Mietku-Olbrzymie i Pile. ZdoÅ‚aÅ‚ jednak uciec z wiÄ™zienia we Lwowie, którego nazwÄ™ przejÄ…Å‚ jaÂko przezwisko, a już po paru dniach odkryÅ‚em zasiÄ™g jego taÂlentów i stosunków. DziÄ™ki niemu posiadÅ‚em, za grube pieÂniÄ…dze, caÅ‚y asortyment dokumentów i opasek. Aż do czasu przystÄ…pienia do wojny Stanów Zjednoczonych miaÅ‚em paszÂport amerykaÅ„ski, potem zaÅ› paszporty rozmaitych republik Ameryki PoÅ‚udniowej, a oprócz tego oczywiÅ›cie papiery stwierdzajÄ…ce, że jestem Polakiem, aryjczykiem. Ale za najÂwiÄ™kszy triumf Brygitki uznaÅ‚em dostarczenie mi opaski yolksdeutscha oraz papierów na nazwisko Schmidt.