Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Felek pił wódkę i palił
papierosy, a jak Maciusia chciał kto poczęstować, zaraz mówił:
— Jemu nie dawajcie, on maÅ‚y.
MaciuÅ› nie lubiÅ‚ pić ani palić, ale chciaÅ‚ sam powiedzieć, że dziÄ™kuje, a nie —
żeby Felek mówił za niego.
Jak wychodzili z okopów w nocy na zwiady, zawsze tak Felek kierował, że
jego zabierali żołnierze.
— Nie bierzcie Tomka. Co on wam pomoże?
Zwiady były niebezpieczne i ciężkie. Trzeba było cicho czołgać się na
brzuchu aż do nieprzyjacielskich drutów kolczastych, przecinać je nożycami
albo szukać ukrytej warty nieprzyjacielskiej. Czasem godzinę leżeć trzeba
było cichutko, bo jak usłyszeli szmer, zaraz puszczali rakiety i strzelali do
śmiałków. Więc żołnierze żałowali Maciusia, bo młodszy i delikatniejszy, i
częściej brali Felka. A Maciusiowi było przykro.
Teraz został sam jeden i duże usługi oddawał oddziałowi: to warcie zanosił
patrony, to wśliznął się pod drutami do nieprzyjacielskich okopów, a dwa
razy w przebraniu zakradł się aż na ich stronę.
Przebrał się Maciuś za pastuszka, przekradł się przez druty, uszedł ze dwie
wiorsty, usiadł przed rozwaloną chałupą i niby to płacze.
— Czego pÅ‚aczesz? — dostrzegÅ‚ go jakiÅ› żoÅ‚nierz.
— Co nie mam pÅ‚akać, jak nam chaÅ‚upÄ™ spalili, a mama gdzieÅ› poszÅ‚a, nie
wiem gdzie.
Wzięli Maciusia do sztabu, kawą napoili. Przykro było Maciusiowi.
Ot, dobrzy ludzie, nakarmili, jeszcze mu jakiś stary kaftan dali, bo drżał z
zimna, bo go dla niepoznaki w biedne szmaty na drogÄ™ ubrali. Ot, dobrzy
ludzie, a on, MaciuÅ›, ich oszukuje — szpiegować przyszedÅ‚.
I już Maciuś układał sobie w głowie, że nic nie powie, kiedy tak. Niech sobie
mówią na niego, że głupi, że nic nie wie, i niech go więcej nie posyłają. Nie
chce być szpiegiem. Ale zawołali go do sztabowego oficera.
— SÅ‚uchaj, maÅ‚y, jak ty siÄ™ nazywasz?
— Tomek siÄ™ nazywam.
— WiÄ™c sÅ‚uchaj, Tomek. Możesz zostać przy wojsku, jak chcesz, póki twoja
mama nie wróci. Dostaniesz ubranie, kociołek żołnierski, zupę i pieniądze.
Ale musisz się do nich przekraść i zobaczyć, gdzie mają prochownię.
— Co to jest prochownia? — udaÅ‚ MaciuÅ›, że nie wie. WiÄ™c go zaprowadzili,
pokazali mu, gdzie sÄ… kule armatnie, gdzie bomby i granaty, gdzie proch i
patrony.
— Wiesz teraz?
— Wiem.
— No to pójdziesz, zobaczysz u nich, gdzie to wszystko majÄ… schowane, a
potem wrócisz tu i opowiesz.
— Dobrze — zgodziÅ‚ siÄ™ MaciuÅ›.
A oficer nieprzyjacielski kontent, że mu się tak łatwo udało. Aż dał
Maciusiowi całą tabliczkę czekolady.
„To tak? — pomyÅ›laÅ‚ z ulgÄ… MaciuÅ›. — Już jak mam być wywiadowcÄ…, wolÄ™
dla swoich".
Odesłali go do okopów i puścili w drogę. A żeby nie było słychać, * idzie, dla
niepoznaki trochę strzelali, ale w górę.
Wraca Maciuś, ale taki zadowolony, zagryza, czekoladę, to pełznie na
czworakach, to czołga się na brzuchu.
Aż tu — bać — bać — swoi do niego strzelajÄ…. I mogli go zabić nawet, bo
zauważyli, że ktoś się skrada, a nie wiedzieli kto.
— Puśćcie tam trzy rakiety! — krzyknÄ…Å‚ porucznik. WziÄ…Å‚ lornetÄ™ — patrzy — i
aż się zatrząsł ze strachu:
— Nie strzelać. Zdaje siÄ™, WyrwidÄ…b wraca.
I bez przeszkód wrócił już Maciuś, wszystko opowiedział, co i jak. Zaraz
porucznik zatelefonował do artylerii. Zaraz zaczęli strzelać do
nieprzyjacielskiej prochowni. Dwanaście razy nie trafili, a trzynasty raz
widocznie trafili w nieprzyjacielską prochownię. Bo jak nie huknie, aż całe
niebo zrobiÅ‚o siÄ™ czerwone — taki dym, aż dusi. ZakotÅ‚owaÅ‚o siÄ™ tam w
nieprzyjacielskich okopach. Porucznik podniósł w górę Maciusia i trzy razy
powiedział:
— Zuch chÅ‚opak, zuch chÅ‚opak, zuch chÅ‚opak.
Ano dobrze. Jeszcze więcej go kochają. Bo w nagrodę dano oddziałowi całą
butelkÄ™ wódki — a że nieprzyjaciel nie miaÅ‚ teraz prochu, wiÄ™c przez trzy dni
spać mogli spokojnie. I porucznik nie zabraniał nawet wyjść trochę z
okopów, wyprostować plecy. A tamci siedzą i tak się złoszczą, że nic nie mogą poradzić.
I znów wszystko poszło po staremu. W dzień Maciuś uczy się u porucznika,
a czasem kopie trochę, bo deszcz ciągle psuje okopy, to go wyślą na wartę,
to postrzela. I dużo razy myślał Maciuś:
„Jakie dziwne. Tak bardzo chciałem wynaleźć szkło palące, żeby wysadzać
w powietrze nieprzyjacielskie prochownie. I chociaż niezupełnie, ale trochę
się spełniło moje życzenie".
I tak skoÅ„czyÅ‚a siÄ™ jesieÅ„ — i nadeszÅ‚a zima. Åšnieg upadÅ‚. PrzysÅ‚ano im
ciepłe odzienie. Biało było i cicho.