Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Następnie przyjrzał się wiszącej lampie z brązu, bogato rzeźbionej, na mrocznym tle sufitu świeciły ozdabiające ją łańcuszki. Wreszcie ogarnęła go beznadziejna nuda; zwrócił nawet uwagę na książki, które stały w zwartych rzędach na półkach i sięgały aż hen powyżej jego głowy.
Ale umysł Cabrilla nie mógł się długo skupić na czytaniu, potrzebował do tego czegoś więcej niż czarnych znaczków na białym tle. Ziewał i kiwał się, aż w końcu odrzuciwszy książkę na bok, popadł w stan półdrzemki. Budził się od czasu do czasu dzięki gwałtownemu pragnieniu: szczytem jego marzeń byłby łyk ulubionego napoju: tequili.
W końcu zasnął tak głęboko, że ciche kroki Małego z trudem wyrwały go ze snu. Przez chwilę przedstawiło mu się wszystko w formie sennego widziadła, na które ciało jego nie reagowało. Ale kiedy Mały zamknął delikatnie drzwi za sobą, metaliczny dźwięk wystarczył, by wyrwać Cabrilla ze snu. Był już całkowicie obudzony i gotowy do czynu.
Mały przeszedł przez pokój i przytrzymał dłoń Cabrilla w długim uścisku. Cabrilla ogarnęło obrzydliwe uczucie: dotknięcie to odkryło w nim jakąś utajoną niemoc i napełniło go poczuciem, że cała jego siła jest rzeczą drobną i godną pogardy. Mały uśmiechał się do niego, tak jak olbrzym uśmiecha się do karła, choć z potężnej postaci Cabrilla wykroić można było dwóch takich młodzieniaszków. Świadomość własnej przewagi fizycznej pocieszyła go trochę, nie mógł jednak patrzeć na okrutny uśmiech nie schodzący z ust Małego. Uśmiech ten trafiał bezlitośnie do wszystkich zakamarków jego prostaczej duszy i mówił mu, że skazany jest na zagładę.
- Przyszedłem tu porozmawiać z panem o pewnej ugodzie, którą moglibyśmy zawrzeć.
- Doskonale - odparł Mały.
Siadł na brzegu kwadratowego stołu zajmującego środek pokoju; stół ten wypolerowały pięknie zamszowe, safianowe i welinowe oprawy grubych tomów. Mały opierał się jedną nogą o posadzkę, drugą kiwał w powietrzu i patrzył na Cabrilla błyszczącymi, ironicznymi oczami.
Cabrillo walczył w życiu niejednokrotnie i miał mocne nerwy, do dzisiejszego dnia nie przyszłoby mu nawet do głowy, że może się bać kogokolwiek, teraz jednak zwątpił w swoją odwagę. Miał w potężnych łapach wielką, druzgocącą siłę, ale patrząc na przeciwnika miał niemiłe uczucie, że niezmiernie trudno byłoby chwycić tę wysmukłą postać w żelazną obręcz ramion. Cabrillo zwątpił w siebie; przyglądał się Małemu z nienawiścią i trwogą, tak jak potężny brytan, który nie waha się napaść na pokojowego psa, ale z niepokojem przygląda się zwinnemu, sprężystemu ciału wilka.
Ten chłopak swymi delikatnymi rękami potrafi nabić strzelbę w mgnieniu oka, a jego spokojny i bystry wzrok umie dojrzeć cel. Wystarczy mu jedna kula.
- Jakaż to ugoda? - spytał Mały.
- Pan jest człowiekiem śmiałym, a ja odwagę podziwiam. Od czasu kiedy straciłem posiadłość Verealów, zastanawiam się oczywiście nad tym, jak znów wejść w jej władanie - mówił zupełnie szczerze Cabrillo.
- Oczywiście - potwierdził Mały.
- Przede wszystkim dlatego, że sam powrót do tego majątku ma dla mnie o wiele większe znaczenie niż pieniądze.
Stanęła mu przed oczyma słodka jak sen twarzyczka Alicji. Westchnął.
Mały poruszył się. Cabrillo podniósł na niego oczy; wstrząsnął nim dreszcz, dojrzał bowiem w twarzy przeciwnika bezmiar nienawiści i wzgardy.
- Mogę odebrać panu cały majątek.
- Doprawdy?
- Ale gdybym go panu odebrał w wiadomy sposób, jednocześnie odebrałbym go i sobie.
Mały milczał. Szał gniewu minął i zastąpiła go chłodna, spokojna czujność. Cokolwiek by los przyniósł, gotów był wytężyć wszystkie siły w tej grze.
- Krótko mówiąc, mogę każdej chwili sprowadzić tu prawdziwego don Josego.
Piorun spadł na głowę Małego; ani jednym mrugnięciem powiek nie dał jednak znać po sobie, że czuje się nieswojo.
- To bardzo zabawna historia - powiedział tylko i czekał.
- Naturalnie ta rzecz musi być należycie wyjaśniona - mówił ostrożnie Cabrillo jak gdyby bojąc się wywołać gniew w niebezpiecznym przeciwniku. - Panu będę to mógł wytłumaczyć z łatwością, bo panu tak jak mnie chodzi o zdobycie ostatecznego celu, mniejsza o to, jakimi środkami.
Mrugnął porozumiewawczo i uśmiechnął się. Mały uporczywie milczał. Siedział nieruchomo i nie spuszczał oczu z Cabrilla, w ręku trzymał zapalonego papierosa, na końcu którego gromadził się popiół i opadał pomału na podłogę.
- Musimy powrócić do dnia - mówił Cabrillo - kiedy na San Triste spadła burza rewolucji, która zabiła Vereala i zagarnęła pałac. Wkrótce potem przekonano się, że mały Jose znikł wraz z francuskim nauczycielem Ludwikiem Gaspardem. Z początku myślano, że ciała ich spłonęły wraz z kilkoma budynkami podpalonymi przez rewolucjonistów.