Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Regularnie dwa razy w ty-
godniu. Widzi pan, nie mogłabym być sł uż ąc ą. Gdy moja herbaciarnia upadła... taka
klęska... to wszystko przez wojnę. Wspaniałe miejsce. Nazywała się ta herbaciarnia „Pod
Wierzbą” i cała zastawa miała niebieski wzorek z gałązek wierzby... naprawdę śliczna.
Miałam naprawdę dobre ciasta. Zresztą zawsze dobrze piekłam... Powodziło mi się cał-
kiem nieźle aż do wojny, dopóki nie zaczęły się kłopoty z zaopatrzeniem. Wtedy zban-
24
25
krutowałam. Straciłam zainwestowane pieniądze, które ojciec zostawił mi w testamen-
cie, i musiałam rozejrzeć się za jakimś zajęciem. Nigdy nie nauczyłam się żadnego za-
wodu, więc było to dość trudne. Najpierw poszłam do jednej pani, ale ona okazała się
niegrzeczna i apodyktyczna, potem pracowałam trochę w biurze, ale nie lubiłam tej
pracy, i w końcu spotkałam panią Lansquenet. Od początku pasowałyśmy do siebie
— a na dodatek jej mąż był artystą i w ogóle. — Panna Gilchrist przerwała zadyszana
i po chwili dorzuciła: — Tak mi brakuje mojej herbaciarni. Przychodzili tam tacy mili
ludzie!
Patrząc na pannę Gilchrist, pan Entwhistle nagle doświadczył uczucia, jak gdyby
już ją gdzieś spotkał. Przypomniał sobie niezliczone szacowne kobiety spotykane
w „Bursztynowych Kotach” „Niebieskich Papugach”, „Pod Wierzbami” i w „Zacisznych
Zakątkach”, wszystkie skromnie odziane w niebieskie, różowe lub pomarańczowe fartu-
chy, przyjmujące zamówienia na herbatę i ciastka. To był świat panny Gilchrist — szy-
kowna herbaciarnia w starym stylu i odpowiednia do lokalu klientela zaliczająca się do
„lepszego towarzystwa”. Pan Entwhistle pomyślał, że w tym kraju muszą być setki pa-
nien Gilchrist o łagodnych twarzach, rzadkich szarych włosach i ustach wyrażających
upór.
Panna Gilchrist mówiła dalej:
— Nie powinnam się tyle rozwodzić nad sobą. Policjanci byli naprawdę mili i wy-
rozumiali. Naprawdę mili. Z kwatery głównej przyjechał inspektor Morton, bardzo
rozsądny człowiek. Znalazł mi nawet nocleg u pani Lake w dole ulicy, ale powiedzia-
łam „nie”. Uważałam za swój obowiązek zostać w domu i przypilnować rzeczy pani
Lansquenet. Zabrali — panna Gilchrist przełknęła ślinę — ciało, pokój zamknęli i in-
spektor powiedział, że przez całą noc w kuchni będzie pełnił dyżur policjant z powodu
tego wybitego okna. Na szczęście dziś rano wstawiono szybę. Co to ja mówiłam? Ach
tak, więc powiedziałam, że nic mi się nie stanie we własnym pokoju... ale muszę się
przyznać, że drzwi zabarykadowałam komodą, a na oknie postawiłam duży słój z wodą.
Nigdy nic nie wiadomo, to mógł być maniak... w końcu się słyszy o takich rzeczach...
Panna Gilchrist zatrzymała się na chwilę i prawnik natychmiast to wykorzystał.
— Znam już główne fakty — rzekł. — Inspektor Morton już mi je przedstawił. Ale
czy nie mogłaby pani sama opowiedzieć mi o tym?
— Oczywiście, panie Entwhistle. Wiem, co pan czuje. Informacja policyjna jest tak
bezosobowa, prawda? Oczywiście, ma to swój sens.
— Przedwczoraj pani Lansquenet wróciła z pogrzebu — podpowiedział pan
Entwhistle.
— Tak, pociąg przyjechał dość późno. Zamówiłam jej taksówkę, jak mnie o to pro-
siła. Biedactwo, była bardzo zmęczona, to całkiem naturalne, ale ogólnie biorąc miała
dobry humor.
26
27
— Rozumiem. Czy mówiła coś o pogrzebie?
— Tylko trochę. Podałam jej filiżankę gorącego mleka... nic więcej nie chciała, a ona
powiedziała, że kościół był pełen, że było mnóstwo kwiatów... aha, i że żałuje, że nie spo-
tkała swojego drugiego brata... Timothy’ego, nie mylę się?
— Tak, ma na imię Timothy.
— Więc mówiła, że nie widziała go od dwudziestu lat i miała nadzieję, że go tam
spotka, ale rozumie, że w tych okolicznościach nie mógł przyjechać, ale była tam jego
żona, i że nigdy nie znosiła Maude... Przepraszam, panie Entwhistle... wymknęło mi się,
nie chciałam...
— Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi — pocieszył ją prawnik. — Nie jestem z rodziny.
Tak mi się wydawało, że Cora i jej szwagierka nigdy się za bardzo nie lubiły.
— Powiedziała, o ile pamiętam: „Zawsze wiedziałam, że Maude stanie się apodyk-
tyczna i wścibska”. A potem poczuła się bardzo zmęczona i postanowiła od razu iść do
łóżka. Przyniosłam jej termofor i od razu poszła do sypialni.
— Nic więcej nie powiedziała?
— Nie miała przeczucia, jeśli o to panu chodzi. Jestem tego pewna. Była w bardzo
dobrym nastroju, pomimo zmęczenia i... tego nieszczęścia w rodzinie. Spytała mnie,
czy nie chciałabym pojechać” na Capri. Oczywiście powiedziałam, że byłoby to cu-
downe, że nigdy o tym nawet nie marzyłam, a ona na to: „Pojedziemy tam”. Po prostu.
Zrozumiałam, że brat musiał jej zapisać coś w testamencie, chociaż nic o tym nie wspo-
mniała.
Pan Entwhistle skinął głową.
— Biedactwo. Dobrze przynajmniej, że miała przyjemność robienia planów.
— Panna Gilchrist westchnęła i mruknęła zawiedziona: — Teraz już chyba nigdy nie
pojadę na Capri...