Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...Dwudziestego Trzeciego Dnia spostrzegł coś dziwnego — oto kombinezon, który otrzymał od Strażników ciasno opinał jego ciało, a przecież z początku był...Rann przysunął się blisko i szepnął:— Tak naprawdę, to wolałbym tu nie być, tylko bawić się z moim wilczurem Bramblem i moją nianią Gevianną...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Pozostają zatem miotacze, tak?
— To nie są żadne miotacze — z odcieniem irytacji po­wiedział Inżynier. — Nie wprowadzajmy samych siebie w błąd. Doktor podniósł koło nich taki szum, jakbyśmy właśnie zamierzali rozpocząć tu wojnę atomową. Oczywi­ście, można z nich wyrzucać wzbogacony roztwór, ale zasięg nie przekracza nawet siedmiuset metrów. To polewaczki ręczne, nic więcej, a do tego niebezpieczne dla strzelają­cego, jeśli nie ma na sobie pancerza. A pancerz waży sto trzydzieści kilogramów.
— Rzeczywiście, mamy same ciężkie rzeczy na pokła­dzie — powiedział Koordynator takim tonem, że nikt nie wiedział, czy drwi. — Zrobiłeś to obliczenie, prawda? — spytał Fizyka.
— Zrobiłem. Jest jeszcze taki wariant: dwa miotacze, oddalone od siebie co najmniej o sto metrów, strzelają tak, aby obie wyrzucone strugi przecięły się w celu. Powstaje wtedy z obu podkrytycznych strumieni objętość nadkry­tyczna i zachodzi reakcja łańcuchowa.
— To dobre do zabawy, na poligonie — zauważył Che­mik. — Nie wyobrażam sobie takiej precyzji w warunkach polowych.
— Czyli że żadnych atomowych miotaczy w ogóle nie mamy? — zdziwił się Cybernetyk. Pochylił się do przodu. Ogarniała go złość. — Więc po co była ta cała dyskusja — spór — sprzeczka — czy mamy wyruszać, straszliwie uzbro­jeni, czy nie? Gonimy po prostu w piętkę!
— Zgadzam się, że sporo robimy bez głowy — powie­dział wciąż jednakowo spokojny Koordynator. — Że robi­liśmy dotąd — dodał. — Ale na taki luksus nie możemy sobie dalej pozwolić. Nie jest całkiem tak, jak mówisz — patrzał na Cybernetyka — bo istnieje pierwszy wariant użycia miotaczy, wyrzucanie połowy pojemności zbiornika, a wtedy w celu nastąpi wybuch. Tylko trzeba strzelać z możliwie dobrego ukrycia i zawsze na maksymalną od­ległość.
— To znaczy, że przed otwarciem ognia trzeba wleźć na metr w ziemię, tak?
— Co najmniej na półtora metra — z dwumetrowym przedpiersiem — wtrącił Fizyk.
— No, to dobre w wojnie pozycyjnej. Na wyprawach jest bezprzedmiotowe — powiedział wzgardliwie Chemik.
— Zapominasz o naszej sytuacji — odparował Koordy­nator. — Jeżeli zajdzie konieczność, jeden człowiek z mio­taczem osłoni reszcie odwrót.
— A! Bez kopania metrowych nasypów?
— Jeżeli nie będzie na to czasu — bez.
Milczeli przez chwilę.
— Ile mamy jeszcze zdatnej do użycia wody? — spytał Cybernetyk.
— Niespełna tysiąc dwieście litrów.
— To bardzo mało.
— Bardzo mało.
— Proszę teraz o konkretne propozycje — odezwał się Koordynator. Na białym czepcu jego bandaża ukazała się czerwona plamka. — Celem naszym jest uratować siebie i... mieszkańców planety.
Zapadła cisza. Naraz wszystkie głowy zwróciły się w jedną stronę. Zza ściany dochodziła stłumiona muzyka. Powolne takty melodii, którą wszyscy znali.
— Aparat ocalał?... — szepnął ze zdziwieniem Cyberne­tyk. Nikt mu nie odpowiedział.
— Czekam — powtórzył Koordynator. — Nikt? — Wo­bec tego postanawiam: wyprawy będą kontynuowane. Je­żeli uda się doprowadzić do kontaktu w sprzyjających wa­runkach — zrobimy wszystko, co będzie możliwe, aby urze­czywistnić porozumienie. Nasz zapas wody jest niezwykle mały. Dla braku środków transportowych nie możemy go powiększyć natychmiast. Musimy się zatem rozdzielić. Po­łowa załogi będzie stale pracować w rakiecie, druga po­łowa — badać teren. Jutro przystąpimy do naprawy łazika i zmontowania miotaczy. Jeżeli zdążymy — już wieczorem podejmiemy wypad na kołach. Kto chce coś powiedzieć?
— Ja — powiedział Inżynier. Skulony, z twarzą w dło­niach, zdawał się patrzeć przez szpary między palcami w podłogę.
— Niech Doktor zostanie przy rakiecie...
— Dlaczego? — zdziwił się Cybernetyk. Wszyscy inni zrozumieli.
— On... nie podejmie nic przeciw nam... jeżeli to masz na myśli — powoli, ostrożnie dobierając słowa, powiedział Koordynator. Czerwona plama na bandażu nieco urosła. — Mylisz się, sądząc...
— On — czy nie można by go zawołać? Nie chcę tak.
— Mów — powiedział Cybernetyk.
— Wiecie, co zrobił pod tą — fabryką. Mógł zginąć.
— Tak. Ale — on jeden pomógł mi... rozdeptać... — Ko­ordynator nie dokończył.
— To prawda — zgodził się Inżynier. Nie odrywał rąk od twarzy. — Wobec tego nic nie powiedziałem.
— Kto chce zabrać głos? — Koordynator wyprostował się lekko, podniósł rękę do głowy, dotknął bandaża i po­patrzał na palce. Muzyka za ścianą wciąż grała.
— Tu czy tam, w terenie — nie wiadomo, gdzie pierwej ich się spotka — przyciszonym głosem rzucił Fizyk do In­żyniera.
— Czy będziemy losować? — spytał Chemik.