Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Wyczuła bliżej nieokreślone podobieństwo — uczucie wcze­śniejszej znajomości - kiedy nawiązany został kontakt i prze­szył ją dreszcz grozy...oraz trzy aksamitne woreczki — jeden z suszonymi liśćmi laurowymi, drugi z kłującymi igłami cedrowymi oraz trzeci pełen ciężkiej soli...Tego samego wieczora wędrowny rękopis Szaleństwa Almayera został wypakowany i położony bez ostentacji na biurku w moim pokoju, w gościnnym pokoju, który —...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Kiedy T’lion wrócił, przytrzymał Tai żeby mogła oprzeć dłonie na boku Golantha, unikając śladów po pazurach na prawej łopatce, które — gdyby były...— I ja, proszę pana, i moja żona mamy takie same odczucia, ale, mówiąc szczerze, byliśmy oboje bardzo przywiązani do sir Karola, a jego śmierć była dla nas...piknikiem nad Bugiem, który doprawdy nie miał nic wspólnego ani z dekoratorstwem, ani z anestezjologią — no, może o tyle miał, że za jego pomocą Idzia...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...Więc sarenka zaczęła opowiadać o sobie:— Mieszkałam sobie spokojnie w wielkim lesie z tamtej strony...„To tylko założenie, że on tam jest, tylko taka możliwość — mówił do siebie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

..humanizmu...
— Vogonizmu — syknął do niego Ford.
— O tak, vogonizmu, przepraszam, współczującej duszy poety — Artur poczuł się w swoim żywiole która przebija poprzez medium struktury wiersza, aby wysublimować to, przetranscendentować tamto i osiągnąć porozumienie z zasadniczymi dydrotamiami tego drugiego — dochodził do triumfalnego crescendo — a odbiorca pozostaje z głębokim i wnikliwym wglądem w istotę... istotę... — które nagle go zwiodło.
Ford wyskoczył, zadając ostateczny cios:
— W istotę problemu, cokolwiek nim było! — wrzasnął. I dodał cicho: — Świetnie, Artur, to było pierwsza klasa.
Vogon przyjrzał im się uważnie. Przez chwilę jego zgorzkniała, rasistowska dusza została poruszona, ale nie, pomyślał. Za mało i za późno. Jego głos zabrzmiał jak odgłos kocich pazurów na szkle.
— A więc mówicie, że piszę poezję, ponieważ tak naprawdę pod powłoką nieczułości, nikczemności i braku serca chcę po prostu, żeby mnie kochano — stwierdził. Zrobił pauzę. — Zgadza się?
Ford zaśmiał się nerwowo.
— No, właściwie tak — powiedział. — Czyż nie jest tak, że my wszyscy, w głębi duszy, wie pan... eee...
Vogon wstał.
— Nie, nie jest tak. Mylicie się całkowicie rzekł. — Piszę poezję po to, aby dostarczyć mojej powłoce nieczułości, nikczemności i braku serca chwilowej ulgi. Tak czy inaczej, i tak zamierzam wyrzucić was ze statku. Straż! Zabrać więźniów do komory powietrznej numer trzy i wyrzucić!
— Co? — krzyknął Ford.
Olbrzymi, młody vogoński strażnik wystąpił naprzód i wyszarpnął ich z więzów potężnymi, gumowatymi ramionami.
— Nie możecie wyrzucić nas w przestrzeń — wrzasnął Ford. — Piszemy książkę!
— Opór nie ma sensu! — odwrzasnął mu vogoński strażnik. Było to pierwsze zdanie, jakiego nauczył się po wstąpieniu do Vogońskiego Korpusu Straży.
Kapitan popatrzył na to z obojętnym rozbawieniem, a potem odwrócił się.
Artur rozejrzał się dzikim wzrokiem.
— Nie chcę teraz umierać! — krzyknął. — Ciągle boli mnie głowa! Nie chcę iść do nieba z bólem głowy, będę miał zły humor i nie spodoba mi się tam!
Strażnik twardo chwycił ich obu za szyję i z pełnym szacunku ukłonem w stronę pleców kapitana wywlókł ich z mostka, nie zważając na gwałtowne protesty. Stalowe drwi zamknęły się i kapitan znowu został sam. Zamyślił się głęboko, mrucząc coś do siebie i stukając lekko palcami w notatnik z wierszami.
— Hmmm — powiedział. — Kontrapunktować surrealizm fundamentalnej metafory... — rozważał to przez chwilę, a potem zamknął notatnik z ponurym uśmiechem. — Śmierć jest dla nich za dobra — stwierdził.
Długi stalowy korytarz odbijał nikłym echem słabą szamotaninę dwóch istot ludzkich ściśniętych pod pachami Vogona.
— To jest świetne — bełkotał Artur. — To jest naprawdę fantastyczne. Puszczaj mnie, ty brutalu!
Vogoński strażnik wlókł ich dalej.
— Nie przejmuj się — powiedział Ford. Wymyślę coś.
Nie zabrzmiało to specjalnie pocieszająco.
— Opór nie ma sensu! — ryknął strażnik.
— Może przestałbyś mówić takie rzeczy — rzekł z trudem Ford. — Jak można w ogóle zachować pozytywny stosunek do rzeczywistości, jeżeli bez przerwy słyszy się coś takiego?
— O Boże — powiedział płaczliwie Artur. — Mówisz o pozytywnym stosunku do rzeczywistości, a twoja planeta nawet nie została dzisiaj zniszczona. Obudziłem się dziś rano i myślałem, że spędzę miły, relaksujący dzień, trochę poczytam, wykąpię psa... Minęła dopiero czwarta po południu, a mnie wyrzucają ze statku kosmicznego obcej rasy sześć lat świetlnych od dymiących szczątków Ziemi! — zaczął bełkotać i charczeć, gdy Vogon wzmocnił swój uchwyt.
— No dobra — rzekł Ford. — Tylko nie panikuj!
— Kto tu mówi o panikowaniu? — warknął Artur. To ciągle jeszcze tylko szok kulturowy. Poczekaj, aż przyzwyczaję się do tego wszystkiego i zorientuję w sytuacji! Wtedy zacznę panikować!
— Artur, wpadasz w histerię. Zamknij się! — Ford rozpaczliwie próbował się skupić, ale znów przerwał mu ryk strażnika.
— Opór nie ma sensu!
— Ty też możesz się zamknąć! — warknął.
— Opór nie ma sensu!