Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Pan Rudecki przetrwawszy bezsennie pierwszą noc w swym pokoju wstał wcześnie następnego dnia – mimo upomnień i protestów żony – ubrał się w...Wszystkich pracowników przytrzymywała w pracy jedynie nadzieja otrzymania nowego, lub w miarę nowego sprzętu, który pozwoliłby na prowadzenie normalnej...Mimo ekumeniczno[ci synodu trullaDskiego, jego postanowienia nie byBy W caBo[ci uznawane na Zachodzie, poniewa| negowaBy one niektre zachodnie praktyki tagime i tamcine2Tuzenbach (do Wierszynina) Cierpienia, które wciąż obserwujemy – a tak ich dużo! – mimo wszystko świadczą o pewnym moralnym...Żołnierze nabili działo i zasłonili uszy przed hukiem wystrzału, ale byli oni jedynie iluzją dla prawdziwych legionów, które szlochały, klęcząc, a olbrzym z...Na skutek upolitycznienia kultury, sprowadzenia dziaBaD Ko[cioBa do poziomu doraznych interwencji, staB si on mimo woli uczestnikiem gry o adap-38 Tam|e, sPrzeważająca większość tych strat to n i e zabici i ranni, lecz jedynie zaginieni lub dezerterzy: żołnierze, którzy na skutek szybkiego tempa marszu pozostawali...Jeeli postpowanie pojednawcze zakoczy si jedynie sporzdzeniem protokou rozbienoci, zwizek zawodowy, nie korzystajc z prawa do strajku, moe podj prb...Boże, jakież to cudowne, że ma jeszcze ojca! Jest wprawdzie najzwyklejszym wieśniakiem, ale na pewno mimo skromnych warunków życia cechują go uczciwość oraz...– A czymże właściwie jest świat zewnętrzny? Ponieważ doświadczamy go jedynie poprzez nasze zmysły, nigdy nie widzimy go praktycznie w czystej formie,...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


— Ten pojawi się później — mówiła dalej. — Jego przyjście zapowie upadek
kamienia, który nigdy nie upada. Będzie pochodził z krwi, ale nie wychowa go
krew, wyjdzie z Rhuidean o świcie i zwiąże was więzami, których nie będziecie
w stanie rozerwać. On zabierze was z powrotem i on was zniszczy.
Niektórzy z wodzów poruszyli się, jakby chcieli opuścić to miejsce, ale żaden
nie przeszedł więcej niż kilka kroków. Każdy z nich pamiętał, co powiedziała
Mądra jego szczepu: „Zgódźcie się albo zostaniemy zniszczeni, jakbyśmy nigdy
nie istnieli. Zgódźcie się albo zniszczycie samych siebie”.
— To jest jakiś podstęp — krzyknął Charendin. Czując na sobie spojrzenie
Aes Sedai, zniżył głos, ale wciąż wrzał w nim gniew. — Macie zamiar zdobyć
kontrolę nad szczepami. Aielowie nie ugną kolan przed żadnym mężczyzną ani
przed żadną kobietą.
Poderwał głowę do góry, unikając wzroku Aes Sedai.
— Przed nikim — wymamrotał.
— Nie dążymy do zdobycia nad wami kontroli — oznajmiła im Narisse.
— Nasze dni dobiegają końca — powiedziała Mordaine. — Nadejdzie dzień,
kiedy już nie będzie Jenn i zostaniecie tylko wy, aby podtrzymać pamięć o Aie-
lach. Musicie więc pamiętać albo wszystko będzie na nic, wszystko zostanie stra-
cone.
Stanowczość w jej głosie i niewzruszona pewność zamknęły usta Charendino-
wi, ale Mandein miał jeszcze jedno pytanie.
— Dlaczego? Jeżeli znacie swoje przeznaczenie, po co to wszystko? — Ge-
stem objął budowle wznoszące się w oddali.
— To jest nasz cel — odrzekł spokojnie Dermon. — Przez długie lata szu-
kaliśmy tego miejsca, a teraz przygotowujemy je, niezależnie od intencji, jakie
onegdaj mieliśmy. Robimy, co do nas należy, i trwamy w wierze.
Mandein badawczo wpatrzył się w twarz tamtego. Nie było w niej śladu stra-
chu.
— Jesteście Aielami — powiedział, a kiedy usłyszał ciche parsknięcia ze stro-
ny kilku wodzów, podniósł głos: — Pójdę do Jenn Aiel.
— Nie możesz wejść do Rhuidean uzbrojony — poinformował go Dermon.
Mandein zaśmiał się w głos z zuchwałości tamtego. Żądać od Aiela, żeby
zostawił swoją broń. Pozbył się jednak włóczni, łuku oraz noża i ruszył naprzód.
— Zabierz mnie do Rhuidean, Aielu. Sprawdzę twoją odwagę.
369
* * *
Rand zamrugał, kiedy migotliwe światła uraziły jego oczy. Naprawdę był
Mandeinem, wciąż czuł pogardę dla Jenn, która ustępowała miejsca podziwowi.
Czy Jenn byli Aielami czy nie? Wyglądali tak samo, wysocy, z jasnymi oczyma
w spalonych słońcem twarzach, ubrani w podobne rzeczy, wyjąwszy brak zasłon.
Nie nosili jednak żadnej broni prócz prostych noży przy pasie, stosownych raczej do pracy niźli walki. A coś takiego jak Aiel bez broni, nie istniało.
Znajdował się znacznie głębiej pośród kolumn, niżby to można wytłumaczyć
tym jednym krokiem, który zrobił świadomie i dużo bliżej Muradina niż poprzed-
nio. Nieruchome spojrzenie tamtego zmieniło się w przeraźliwy grymas.
Gruboziarnisty pył zachrzęścił pod podeszwami jego butów, kiedy dał drugi
krok.

* * *
Nazywał się Rhoderic, miał wkrótce skończyć dwadzieścia lat. Słońce lało
z nieba złoty żar, ale zasłonę miał zaciągniętą na twarz, a jego oczy rozglądały się wokół czujnie. Włócznie trzymał gotowe do walki — jedną w prawej dłoni,
pozostałe trzy w drugiej razem z małą tarczą z byczej skóry — i sam również był
gotów. Jeordam znajdował się w dole na zbrązowiałej płaskiej łące, na południe
od wzgórz, gdzie większość krzaków była karłowata i uschnięta. Włosy starego
mężczyzny były całkiem białe, niczym ta rzecz nazywana śniegiem, o której opo-
wiadali starsi, ale oczy bystre, toteż obserwacja, jak kopacze studni wyciągają
worki wypełnione wodą, nie pochłaniała całej jego uwagi.
Na północy i wschodzie wznosiły się góry, północne pasmo było wysokie, je-
go granie o szczytach pokrytych bielą ostro wcinały się w niebo, ale wydawały
się skarlałe w porównaniu ze wschodnimi gigantami. Tamte nasuwały nieodparte
wrażenie, że oto ziemia postanowiła dotknąć niebios i być może właśnie jej się
udało. Może ta biel to był właśnie śnieg? Nigdy się nie dowie. Wobec takiej przeszkody Jenn musieli zdecydować się na podróż w kierunku wschodnim. Od wielu
już miesięcy podążali na północ, wzdłuż tego górskiego muru, boleśnie ciągnąc