Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, ĹĽeby mĂłc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.Przekonania Jak juĹĽ mĂłwiliĹ›my, dzieci prĂłbujÄ… sobie radzić ksztaĹ‚tujÄ…c bardzo gĹ‚Ä™bokie, podstawowe przekonania na temat wĹ‚asnej osoby i innych ludzi -...Jest jeszcze rodzaj jeden autorĂłw, wcale przeciwny tym, o ktĂłrycheĹ›my dopiero mĂłwili...31Wypowiedz dra Wiktora Poliszczuka - prawosBawnegoUkraiDca na temat przyczyn i skutkĂłw politycznegozatajania prawdy o zbrodniach11 lipca 2003 roku w Porycku (obecnie Pawliwka) odbyBy si obchody 60ZawarĹ‚a transakcjÄ™ z przywĂłdcÄ… karawany...– Jak ci na imiÄ™, piÄ™knotko?OdpowiedziaĹ‚a mi niskim gĹ‚osem:– Na imiÄ™ mi Merit i nie jest tu w zwyczaju nazywać mnie piÄ™knotkÄ…, jak to robiÄ…...Linia frontu zatrzymaĹ‚a siÄ™ tuĹĽ przed granicami naszego miasta, dziÄ™ki temu Armia Czerwona bez przeszkĂłd zajęła Ĺšwiebodzice...- AleĹĽ nieobecność dowodĂłw...Victoria Guzman ze swej strony kategorycznie zaprzeczyĹ‚a, jakoby ona i jej cĂłrka wiedziaĹ‚y, ĹĽe na Santiago Nasara czekano, by go zabić...– Poza pewnymi przywarami osobistymi niczym siÄ™ nie różniÄ™ od pozostaĹ‚ych ludzi...- Nie jestem...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Lecz inni mówili, że nie może to być burmistrzowa,
bo burmistrzowa miała włosy ciemne i tuż po karku ostrzyżone, jakby co dopiero
od fryzjera wyszła. A włosy kobiety na tym grobie były białe, długie, przez cały
cokół się wiły w nieładzie czy może tak z bólu rozrzucone, a ręce, którymi ten
cokół obejmowała, nie z ramion wyciągała, lecz spod tych włosów. A wśród tych
włosów, między obejmującymi cokół rękami, jakby to z jej szyi zwisał nieduży
biały krzyżyk. Bez żadnego łańcuszka, jakby zza jej zgrzebnej szaty się wysunął,
gdy padła omdlała, żeby powierzyć Bogu swoją rozpacz i wstawić się za
burmistrzem.
Bo też miał burmistrz grzechów, o, miał. I sprać potrafił, i skląć od
najgorszych, a nawet zamknąć na dzień, dwa
511
i więcej w gminnym areszcie. Chociaż i uratować, niejednego uratował przed
wysłaniem na roboty czy do obozu. I od kontyngentu nieraz odjął, jak ktoś
przyszedł i poprosił, że nie ma z czego, czy na świnię, jak ktoś zabić chciał,
przymknął oko, gdy ktoś przyznał mu się uczciwie, że chce zabić, a nawet
doradził, żeby na różycę padła czy kolczyk żeby z zabitej przełożyć na prosię.
Więc nie był tak całkiem dla nieba stracony i było o co do Boga się wstawić.
Zresztą chodzili oboje z burmistrzową co niedziela do kościoła, a często i w dni
powszednie. W pierwszym rzędzie z lewej strony mieli swoją ławkę. Zawsze
zasłuchani w słowa księdza, zapatrzeni w ołtarz, choć mówiono, że ona jest innej
wiary, bo Niemka, ale nie widać było tego po niej. Tak samo się żegnała,
klękała, wstawała, a nawet przyjmowała komunię, on za to nigdy, więc to może on
był innej wiary? A gdyby nawet były to dwie wiary, jak mówili ludzie, musiały
się widocznie w nich obojgu łączyć w jakąś jedną wspólną.
Zawsze pod rękę ją prowadził. Ona zwykle wyprostowana, choć łagodna w oczach ni
to z lekka zdziwionych, ni spłoszonych, on za to przytulony do niej, nieomal
uwisły u jej ręki jakby miał kłopoty z kręgosłupem, przez to i trochę zmalały,
prawie głowa w głowę z nią równy, choć za biurkiem czy na koniu wydawał się na
schwał. A co najdziwniejsze, jakby z nieśmiałością odpowiadał na ukłony ludzi
tak samo zdążających do kościoła. Zupełnie niepodobny do tego za biurkiem, a
zwłaszcza na koniu. Na koniu zawsze w kapeluszu nadgiętym nad oczyma, w
bryczesach, w butach z cholewami, ze szpicrutą w ręku budził strach, choćby
przez wieś jechał stępa, zamyślony i nie zwracający uwagi, czy ktoś mu się
ukłonił. Bo gdy stępa i zamyślony jechał, wiadomo było, że wypuścił się jedynie
ot, tak na wieś. Co innego, gdy gnał cwałem, wzbijając za sobą tuman kurzu, o,
wtedy już ofiary
512
szukał, choćby takiej, która mu się nie ukłoni lub uczyni to niedbale albo, nie
daj Boże, zacznie przed nim uciekać. Krzyk już od gminy niósł się przez wieś,
gdy gnał cwałem:
- Burmistrz goni! Burmistrz goni! Uciekajta, ludzie!
I kto żyw, uciekał, jakby mór z wiatrem przez wieś gnał. Matki łapały z drogi od
zabawy dzieci. Zganiano gęsi, kaczki, psy do bud, a nawet starzy na wszelki
wypadek schodzili z ławeczek przed domami i niczyja twarz nie śmiała się pokazać
w oknie, choćby zza kwiatków czy firanki. Bo kiedy cwałem gnał, gnał ponad
ludźmi, stworzeniem, chałupami, a przeleciał wieś do końca, nawracał i znowu
gnał, i znowu nawracał, póki się cała wściekłość w nim nie wypaliła. W tej
wściekłości zatratował nieraz przelatującego mu drogę psa, kota, to mógł każdego
i wszystko zatratować. A zdarzało się nawet, że wyciągał pistolet i strzelał w
niebo, a ludzie mówili, że do Pana Boga.
Gdy jednak w tym cwale nikogo nie spotkał, kogo mógłby choćby po pysku
wytrzaskać czy szpicrutą zdzielić, a nawet kot czy pies mu drogi nie przeleciał,
tylko pusta wieś w tę i z powrotem, bez ludzi, bez gęsi, kaczek, bez starców
przed chałupami i dzieci na drodze, a jeszcze wszędzie puste okna, osadzał konia
przed pierwszą lepszą chałupą, wpadał w drzwi i jakby spragniony, rzucał:
- Macie zsiadłe mleko?
Zastrzelono go w środku tygodnia, w środę albo w czwartek, tuż po mszy. Było w
kościele zaledwie kilkoro dziadków i babek, jak to w zwykły dzień tygodnia,