Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Birgitte wyprzedziła ją, trzymając jedną dłoń na nożu zatkniętym za pas ze zgrzebnej, brązowej wełny, i otworzyła drzwi. Wewnątrz znajdował się ciemny korytarz, z szeregiem drzwi z nieociosanego drewna, oraz strome schody z wyszczerbioną cegłą na tyłach. Elayne daleko było do uczucia ulgi.
Nawet dla kobiety z małżeńskim nożem w białej pochwie wejście do budynku, w którym nikt nie mieszkał, stanowiło znakomity sposób na to, by wdać się w walkę na noże. Podobnie zresztą jak zadawanie pytań albo nadmierna ciekawość. Mimo iż Tylin odradzała im to, pierwszego dnia odwiedzały oberże oznakowane jedynie pomalowanymi na niebiesko drzwiami. Zawczasu postanowiły mówić, że skupują rupiecie ze starych magazynów, naprawiają je i ponownie sprzedają. Połączyła się w parę z Birgitte, drugą parę stworzyły Nynaeve i Aviendha, dzięki czemu mogły sprawdzić więcej miejsc. W głównych salach było ciemno i ponuro, toteż dwakroć częściej, niż się w nich zatrzymywały, Birgitte wyganiała ją na zewnątrz, zanim zaczęły się poważne problemy; zdarzało się, że obie trzymały sztylety w ręku. Za drugim razem Elayne musiała przez chwilę przenosić, dzięki czemu dwie kobiety, które wyszły za nimi na ulicę, potknęły się; mimo to Birgitte była pewna, że ktoś je śledził do końca dnia. Nynaeve i Aviendha też miały kłopoty, tyle że ich nie śledzono; Nynaeve uderzyła jakąś kobietę stołkiem. Tak więc zrezygnowały nawet z zadawania niewinnych pytań i miały nadzieję, że po przestąpieniu jakiegoś progu nie nadzieją się na czyjś nóż.
Birgitte wspinała się po stromych stopniach, ale często oglądała się za siebie. Zapachy gotowanej strawy mieszały się z wonią dominującą w całym Rahad, wywołując mdłości. Dziecko przestało płakać, za to gdzieś we wnętrzu budynku zaczęła krzyczeć jakaś kobieta. Na drugim piętrze barczysty mężczyzna, bez koszuli albo kamizeli, otworzył drzwi dokładnie w tym momencie, w którym weszły na górę. Birgitte spojrzała na niego krzywo, a wtedy podniósł obie ręce, wnętrzami dłoni w ich stronę, i wycofał się w głąb mieszkania, kopniakiem zatrzaskując drzwi. Na najwyższym piętrze, gdzie powinien znajdować się magazyn, o ile weszły do właściwego budynku, wychudła kobieta w zgrzebnej, lnianej bieliźnie siedziała na stołku ustawionym na progu, i chłodząc się w panującym tam łagodnym przeciągu, ostrzyła sztylet. Błyskawicznie zwróciła głowę w ich stronę i ostrze przestało się poruszać po osełce. Nie spuściła z nich wzroku, kiedy zaczęły się powoli wycofywać w dół klatki schodowej, a ciche zgrzytanie metalu na kamieniu odezwało się ponownie dopiero wtedy, gdy dotarły na sam dół. Elayne odetchnęła z ulgą.
Była co najmniej zadowolona, że Nynaeve jednak się nie założyła. Dziesięć dni. Ależ z niej optymistyczna idiotka. Minęło już jedenaście dni od momentu, kiedy tak się przechwalała, jedenaście dni, podczas których zdarzało jej się myśleć wieczorem, że znajduje się na tej samej ulicy, na której była już rano. Jedenaście dni a one nadal nie dysponowały żadną wskazówką, gdzie może znajdować się czara. Czasami zostawały w pałacu, tylko dla oczyszczenia umysłów. Wszystko to było takie przygnębiające. Przynajmniej Vandene i Adelas też nie miały szczęścia. Na ile Elayne się orientowała, nikt w Rahad nie chciał powiedzieć dwóch życzliwych słów do Aes Sedai. Ludzie natychmiast się ulatniali, gdy tylko się orientowali, kim one są; zauważyła dwie kobiety, które próbowały ugodzić Adelas nożem, bez wątpienia po to, by obrabować idiotkę spacerującą po Rahad w jedwabiach, i zanim Brązowa siostra uniosła je z pomocą splotów Powietrza i wepchnęła przez okno na drugim piętrze, w zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Cóż, nie zamierzała dopuścić, by te dwie sprzątnęły jej czarę sprzed nosa.
Po powrocie na ulicę znowu jej przypomniano, że w Rahad można się narazić nie tylko na frustrację. Tuż przed nią, z jednego z domostw wyskoczył nagle szczupły mężczyzna z torsem całym zalanym krwią i nożem w ręku, wyskoczył i błyskawicznie okręcił się na pięcie, by stanąć twarzą do człowieka, który go gonił; ten drugi był wyższy, roślejszy i krwawił mu policzek. Zaczęli się wzajem obchodzić, nie odrywając od siebie wzroku i wymachując nożami. Zebrał się niewielki tłumek gapiów, jakby spod ziemi; nikt wprawdzie tutaj nie przybiegł, ale nikt też nie szedł dalej.
Elayne i Birgitte zeszły na bok, ale nie oddaliły się. W Rahad takie zachowanie ściągnęłoby na nie uwagę, a była to ostatnia rzecz, jakiej sobie życzyły. Wmieszanie się w tłum łączyło się z koniecznością oglądania zajścia, ale Elayne udało się patrzeć w przestrzeń, nieco ponad dwoma walczącymi, więc widziała jedynie zamazane plamy szybkich ruchów, aż do momentu, gdy wszystko uległo spowolnieniu. Zamrugała i zmusiła się, by spojrzeć. Mężczyzna z torsem zalanym krwią paradował dumnie, uśmiechając się szeroko i wymachując nożem, również ociekającym krwią. Drugi mężczyzna leżał twarzą do ziemi, ochryple pokasłując, w odległości niecałych dwudziestu kroków od niej.
Elayne zrobiła instynktowny ruch - jej minimalna umiejętność Uzdrawiania była lepsza niż żadna, kiedy człowiek wykrwawiał się na śmierć, i do Szczeliny Zagłady z tym, co tu myślano o Aes Sedai - ale zanim zrobiła drugi krok, u boku mężczyzny przyklękła jakaś kobieta. Może trochę starsza od Nynaeve, miała na sobie niebieską suknię z czerwonym pasem, w nieco lepszym stanie niż większość strojów noszonych przez mieszkanki Rahad. Elayne z początku uznała, że to ukochana umierającego, zwłaszcza wtedy, gdy zwycięzca pojedynku spochmurniał. Nikt się nie ruszył; wszyscy obserwowali w milczeniu, kiedy obracała rannego na plecy.
Elayne wzdrygnęła się, kiedy kobieta, bynajmniej nie delikatnie, otarła mu krew z warg, a potem wyciągnęła z mieszka garść ziół i pospiesznie wepchnęła je do ust mężczyzny. Jeszcze zanim odjęła dłoń od jego twarzy, otoczyła ją łuna saidara, a potem zaczęła tkać strumienie Uzdrawiania, o wiele zręczniej niż potrafiła Elayne. Mężczyzna odetchnął, dostatecznie silnie, by rozgonić leżące wokół liście, zadrżał i znieruchomiał, wpatrzony lekko otwartymi oczyma w słońce.
- Chyba za późno. - Kobieta powstała i popatrzyła na zwycięzcę. - Musisz powiedzieć żonie Masika, że zabiłeś jej męża, Baris.
- Tak, Asra - odparł potulnie Baris.