Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Rzadko uciekamy się
do nielegalnych działań, ponieważ w założeniu cały system opiera
się na podstępie, będąc jednocześnie w pełni legalnym.
A jednak - i jest to ważna przestroga - jeśli nasze działania za-
wodzą, do akcji wkracza bardziej wredny gatunek, który EBR-owcy
określają mianem szakali, sięgający po metody wypróbowane przez
dawne imperia. Szakale stale nam towarzyszą, czają się w cieniu
czekając na wezwanie. Kiedy to następuje, rządy zostają obalone,
a prezydenci giną w „wypadkach"10. A jeżeli również szakale pono-
szą klęskę, jak to miało miejsce w Afganistanie i w Iraku, urucha-
mia się stare metody: młodzi Amerykanie zostają wysyłani do bi-
twy, by zabijać i być zabijanymi.
Jadąc wzdłuż monstrualnej zapory, spociłem się cały. Zmierza-
łem na spotkanie z biednymi ludźmi, którzy podjęli desperacką wal-
kę o powstrzymanie imperium, które pomagałem budować. Prze-
pełniało mnie poczucie winy.
Pytałem sam siebie: jak to się stało, że taki miły dzieciak z wiej-
skiego New Hampshire wplątał się w taki brudny biznes?
Część I
LATA 1 9 6 3 - 1 9 7 1
Rozdział 1
Narodziny Ekonomisty od Brudnej Roboty
szystko zaczęło się dość niewinnie.
Byłem jedynakiem, przyszedłem na świat w średniozamoż-
nej rodzinie w roku 1945. Moi rodzice pochodzili z rodzin janke-
skich od trzech stuleci osiadłych w Nowej Anglii, które od pokoleń
dochowywały wierności purytańskim zasadom moralnym i republi-
kańskiej tradycji politycznej. Oboje należeli do pierwszego pokole-
nia inteligenckiego. Matka uczyła łaciny w szkole średniej, a ojciec
walczył w II Wojnie Światowej w randze porucznika marynarki wo-
jennej dowodząc obsługą działa na tankowcu pływającym po Atlan-
tyku. Kiedy się urodziłem w Hanoverze, w stanie New Hampshire,
leżał w teksańskim szpitalu kurując uraz stawu biodrowego. Zoba-
czyłem go po raz pierwszy, kiedy miałem rok.
Po wyleczeniu objął posadę nauczyciela języków obcych w Til-
ton School. Było to elitarne męskie gimnazjum z internatem, po-
łożone na wzgórzu nad miasteczkiem o tej samej nazwie, w rolni-
czej części New Hempshire. Na każdym poziomie wiekowym
pobierało nauki około pięćdziesięciu uczniów, w większości sy-
nów z bogatych rodzin z Buenos Aires, Caracas, Bostonu i Nowe-
go Jorku.
W naszym domu nie przelewało się, aczkolwiek nie uznawaliśmy
się za biednych. Chociaż płace nauczycieli były bardzo niskie, to
jednak w ramach świadczeń dodatkowych zaspokajano wszystkie
nasze podstawowe potrzeby: wyżywienie, mieszkanie, ogrzewanie,
29
Lata 1963-1971
wodę, a pracownicy szkoły zimą odgarniali śnieg, zaś latem strzygli
trawniki. Od ukończenia czwartego roku życia jadałem obiady
w szkolnej stołówce, w piłkę grałem w drużynie, którą trenował mój
ojciec, a ręcznik trzymałem w szafce przy hali sportowej.
Łatwo zrozumieć, że nauczyciele wraz z żonami stanowili miej-
scową elitę. Zdarzało mi się słyszeć żartobliwe uwagi rodziców, że
czują się jak posiadacze ziemscy rezydujący w dworze i górujący
pod każdym względem nad wieśniakami oraz mieszkańcami mia-
steczka. Wiedziałem, że nie jest to tylko żart.
Moi koledzy w podstawówce należeli do tej niższej kasty: byli
dziećmi ubogich farmerów, drwali, robotników zatrudnionych
w różnych drobnych przedsiębiorstwach. Nie lubili „paniczyków"
ze szkolnego wzgórza - a moi rodzice przestrzegali mnie przed bra-
taniem się z dziewczętami z miasteczka, które nazywali „puszczal-
skimi" lub „dziwkami". Jednak już od pierwszej klasy wymienia-
łem się z nimi zeszytami i kredkami, a w trzech koleżankach - Ann,
Priscilli i Judy - kolejno się podkochiwałem. Nie podzielałem
uprzedzeń moich rodziców, ale podporządkowałem się ich woli.
Co roku wyjeżdżaliśmy, na trzy wakacyjne miesiące, nad jezioro
do letniego domku zbudowanego przez mojego dziadka w roku
1921. Otaczały go lasy, a nocą słyszeliśmy sowy i kuguary. Nie
mieliśmy sąsiadów - byłem jedynym dzieckiem w promieniu wielu
kilometrów. Spędzałem dni wyobrażając sobie, że drzewa są ryce-
rzami Okrągłego Stołu, a Ann, Priscilla lub Judy (w zależności od
roku) damami, którym grozi niebezpieczeństwo. Uczucia moje -
nie miałem żadnych wątpliwości - były równie gorące jak miłość
Lancelota do Guinewry, ale może jeszcze bardziej skrywane.
Gdy miałem czternaście lat, przyjęto mnie bez czesnego do Til-
ton School. Zgodnie z życzeniem rodziców, zerwałem wszelkie
kontakty z kolegami i koleżankami ze szkoły podstawowej. Kiedy
zaś moi nowi koledzy szkolni rozjeżdżali się na wakacje do swych
posiadłości, pozostawałem na szkolnym wzgórzu sam jak palec. Ich
dziewczynami zostawały panienki z dobrych domów, a ja nie mia-
łem w ogóle dziewczyny. Wszystkie dziewczęta, które znałem, były
„puszczalskimi". Zerwałem z nimi kontakty, a one o mnie zapo-
mniały.
30
Narodziny Ekonomisty od Brudnej Roboty
Rodzice manipulowali mną po mistrzowsku - zapewniali, że
osamotnienie powinienem uznać za wyróżnienie, i że pewnego dnia
będę za to wdzięczny, gdy znajdę sobie wspaniałą żonę odpowiada-
jącą wysokim standardom moralnym stawianym przez rodzinę.
W skrytości ducha tęskniłem do towarzystwa kobiet - marzyłem
o seksie, a dziwki z natury rzeczy wydawały mi się niezwykle po-
ciągające.
Zamiast się jednak zbuntować, zagłuszałem mą frustrację dąże-
niem do osiągania perfekcji we wszystkich możliwych dziedzinach.
Byłem prymusem, kapitanem dwóch drużyn reprezentacyjnych, re-
daktorem szkolnej gazetki. Chciałem wyróżnić się wśród bogatych
kolegów i jak najszybciej pozostawić za sobą Tilton School.
W ostatniej klasie zdobyłem stypendium sportowe z Brown i akade-
mickie z Middlebury. Wybrałem Brown, ponieważ chciałem zostać
sportowcem, a także dlatego, że uczelnia ta znajdowała się w mie-
ście. Moja matka studiowała w Middlebury, a ojciec zdobył tam dy-
plom magisterski, toteż oboje namawiali mnie na studia na tej
uczelni, mimo iż to Brown należała do Ivy League*.
- A co będzie, jak złamiesz nogę? - przestrzegał ojciec. - Za-
wsze lepiej mieć stypendium akademickie. Uległem.
Middlebury wydawało mi się po prostu większą wersją Tilton,
wiejską dziurą w stanie Vermont. Uczelnia była co prawda koe-
dukacyjna, ale będąc ubogim znalazłbym się tam wśród bogatych
studentów. Poza tym od czterech lat nie miałem już szkolnych ko-
leżanek. Brakowało mi pewności siebie, czułem się gorszy i nie-
szczęśliwy. Błagałem ojca, żeby mnie z tej uczelni wypisał, albo
pozwolił na roczny urlop od nauki. Chciałem przenieść się do