Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.– Julian! Mamy łączność? – Tak jest, sir! – odparł natychmiast plutonowy...Zapytałem Lenny'ego, dlaczego wprowadzili z Cheryl takie surowe zasady, a on odparł: „Rzecz nie w tym, jakie są te zasady, lecz w tym, że w ogóle są”...— Mało o to dbam — odparł Turin...– I tak masz szczęście – odparł September...– Tak zrobimy, kiedy tylko tam się dostaniemy! – odparł jak zwykle pewny siebie Wilczy Wódz...— A niech pana cholera weźmie! — odparł Graczow, uśmiechając się jednak przyjaźnie...— Zaraz tam będę — odparł Tony, czując cały ciężar swego ciała...— A więc pan Jowett od miesiąca nie wyjeżdżał? Czy pani jest tego pewna?— Czy jestem pewna? Chyba...- A jaka jest pańska specjalność, sierżancie?Harper jeszcze przez chwilę coś notował, wreszcie odparł:- Zero zero J...– Nie jestem pewien – odpowiedział Fenton...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

- Jestem lekarką.
- O mój Boże! - Robertson teatralnym gestem załamał ręce. - Sądzi pani, że gwałciciela obchodzi pani profesja?
- Chciałam przez to jedynie powiedzieć, że nikt mnie przed niczym nie ostrzegał. Być może pielęgniarki zostały uprzedzone o grożącym im niebezpieczeństwie, ale lekarki nie.
- Cóż, powinna pani wiedzieć, jakie to niebezpieczne miejsce.
- Czyżby sugerował pan, że ten napad to wyłącznie moja wina? Robertson zignorował jej pytanie.
- Jak wyglądała pałka, którą posługiwał się ten mężczyzna? - zapytał.
- Nie mam pojęcia. Powiedziałam już, że było ciemno. Policjant potrząsnął głową i spojrzał na swojego partnera.
- Mówiłeś, że Bill chwilę wcześniej patrolował to miejsce? - To prawda - przytaknął mężczyzna. - Dziesięć minut wcześniej rutynowo objechał radiowozem obydwa parkingi.
- Chryste, sam nie wiem, co robić - westchnął Robertson. Popatrzył na Angelę i wzruszył ramionami. - Gdybyście wy, kobiety, zechciały bardziej z nami współpracować, nie mielibyśmy takich problemów.
- Mogę skorzystać z telefonu? - zapytała Angela, ignorując stwierdzenie policjanta.
Zadzwoniła do Davida i gdy tylko podniósł słuchawkę, zorientowała się, że spał. Powiedziała mu, że będzie w domu za dziesięć minut.
- Która godzina? - zapytał David, po czym, zerknąwszy na zegar, sam odpowiedział sobie na to pytanie: - Święty Boże! Już po pierwszej. Co ty robisz?
- Powiem ci, jak wrócę - odparła, odkładając słuchawkę. - Mogę już sobie pójść? - zapytała Robertsona.
- Oczywiście - odrzekł policjant. - Gdyby jednak przypomniała pani sobie jakieś nowe szczegóły, proszę natychmiast dać nam znać. Czy mam polecić, żeby odwieziono panią do domu?
- Chyba sama sobie poradzę - podziękowała Angela.
Dziesięć minut później zatrzymała samochód na podjeździe swego domu i wtuliła się w ramiona czekającego na nią w drzwiach Davida. Jego niepokój - wywołany późną godziną powrotu żony - wzrósł jeszcze, kiedy wysiadła ona z samochodu, trzymając w jednej ręce metalową walizeczkę, w drugiej zaś myśliwską strzelbę. Nie zadając jej jednak żadnych pytań, przez chwilę po prostu obejmował ją mocno, przytulając tak, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby się poruszyć.
W końcu Angela odsunęła się od męża, zdjęła pobrudzony płaszcz i wniosła walizeczkę i strzelbę do bawialni. David szedł za nią, ani na moment nie spuszczając wzroku z broni. Kobieta usiadła na kanapie, objęła rękoma kolana i popatrzyła na męża.
- Muszę się uspokoić - oświadczyła. - Czy mógłbyś nalać mi kieliszek wina?
David natychmiast spełnił jej prośbę. Podając żonie wino, zapytał, czy ma także zrobić jej coś do jedzenia. Angela jednak przecząco pokręciła głową i przymknęła oczy.
Spokojnym głosem zaczęła opowiadać mu o mężczyźnie, który napadł na nią na parkingu, szybko jednak straciła panowanie nad sobą i wybuchnęła płaczem. Przez następne pięć minut nie była w stanie wykrztusić choćby jednego słowa. David objął ją ramieniem, powtarzając, że to wszystko jego wina: nie powinien pozwolić jej pracować do tak późna.
Upłynęło sporo czasu, nim Angela zdołała się jakoś wziąć w garść. Powstrzymując łzy, opowiedziała mu całe zdarzenie do końca. Kiedy doszła do chwili przyjazdu Robertsona, ponownie ogarnęła ją złość.
- Nie rozumiem tego człowieka - wyznała. - Działa mi na nerwy. Zachowywał się tak, jakbym to ja była temu wszystkiemu winna.
- Drań z niego - zgodził się David.
Angela sięgnęła po metalową walizeczkę i wręczyła ją mężowi.
- Nic w tych próbkach nie znalazłam - powiedziała, ocierając łzy. - W mózgu nie było żadnych przerzutów. Odkryłam lekkie zapalenie okołonaczyniowe, ale to nic szczególnego. Kilka neuronów wygląda wprawdzie na uszkodzone, lecz równie dobrze mogą to być zmiany pośmiertne.
- Nie zauważyłaś żadnych śladów choroby zakaźnej? Angela potrząsnęła głową.
- Przywiozłam w tej walizeczce kilka próbek, na wypadek gdybyś sam chciał rzucić na nie okiem.
- Widzę, że kupiłaś strzelbę - David niespodziewanie zmienił temat.
- Jest naładowana - ostrzegła go Angela. - Bądź ostrożny. I nie martw się. Jutro pomówię o wszystkim z Nikki.