Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Nie zamierzasz się zabić z tego powodu, prawda? Bo to by się na nic nie zdało. Rozumiesz, Pete, jesteśmy organizacją. I musisz do nas dołączyć, chociaż jesteś Psi-ujemny, nie masz zdolności Psi. Tak czy owak, musimy cię przyjąć albo zabić. Naturalnie nikt nie ma ochoty cię zabijać. Co by się stało z Carol? Chciałbyś ją zostawić na pastwę Freyi?
- Nie - odparł. - Nie, jeśli mógłbym temu zapobiec.
- Patrz, efekt Rushmore’a twojego samochodu mówił ci, że nie jestem wugiem. Nie rozumiem, czemu go nie posłuchałeś. One się nigdy nie mylą. - Westchnęła. - W każdym razie nie wtedy, kiedy działają prawidłowo. O ile nikt przy nich nie majstrował. W ten sposób możesz zawsze odróżnić wuga - wystarczy spytać Rushmore’a. Kapujesz? - Znów uśmiechnęła się do niego krzepiąco. - Tak więc sprawy nie mają się aż tak źle. To jeszcze nie jest koniec świata ani nic w tym stylu. Mamy po prostu mały problem z rozpoznaniem, kim są nasi przyjaciele. Oni mają ten sam problem, chwilami są nieco skołowani.
- Kto zabił Luckmana? - spytał Pete. - Czy to ty zrobiłaś?
- Skądże. Nigdy byśmy nie zabijali kogoś, kto miał tyle szczęścia, tyle progenitury, możesz mi wierzyć. - Spojrzała na niego z potępieniem.
- Ale dziś w nocy - zaczął ostrożnie - pytałem cię, czy to wasi ludzie zrobili. A ty powiedziałaś... - Urwał, próbując myśleć jasno, próbując uporządkować chaos wydarzeń. - Już wiem. co powiedziałaś. Nie pamiętam, powiedziałaś. I jeszcze mówiłaś, że nasze dziecko będzie następne. Nazwałaś je rzeczą, powiedziałaś, że nie jest dzieckiem.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Nie - wyszeptała wstrząśnięta, pobladła. - Nie powiedziałam nic takiego. Jestem pewna.
- Słyszałem, jak mówiłaś - upierał się. - Pamiętam, jak to powiedziałaś. Mało co pamiętam, ale słowo honoru, co do tego stwierdzenia nie mam wątpliwości.
- To znaczy, że mnie dostali - odparła. Jej słowa były ledwie słyszalne; musiał się nachylić, żeby je dosłyszeć. Nadal wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Pete, jesteś tutaj? - spytała Carol Holt Garden, otwierając drzwi zalanej słońcem kuchni. Zajrzała do środka.
Nie było go tutaj. Kuchnia - jasna, ciepła, słoneczna - była pusta.
Podeszła do okna i spojrzała na ulicę w dole. Jej wóz i wóz Pete’a stały przy chodniku. To znaczy, że nie odleciał swoim samochodem.
Zaciągając pasek szlafroka, wybiegła z mieszkania i korytarzem pobiegła do windy. Spytam windy, zdecydowała. Winda będzie wiedziała, czy wyszedł, a jeśli wyszedł, to czy ktoś był z nim, a jeśli tak, to kto. Wcisnęła guzik i czekała.
Nadjechała winda, drzwi rozsunęły się.
Na podłodze windy leżał mężczyzna, martwy. Był to Hawthorne.
Krzyknęła.
- Ta pani powiedziała, że nie potrzeba pomocy - powiedział przepraszająco obwód Rushmore’a windy.
- Jaka pani? - spytała Carol z wysiłkiem.
- Pani z ciemnymi włosami. - Nie było dalszych szczegółów.
- Czy pan Garden był z nimi?
- Przyjechali bez niego, ale wracali z nim z jego mieszkania, pani Garden. Ten pan, ale nie pan Garden, zabił tego kogoś tutaj. Wtedy pan Garden powiedział: „Porwali mnie i zabili detektywa. Wezwij pomoc”.
- Co zrobiłaś?
- Pani z ciemnymi włosami powiedziała: „Skasuj ostatnie polecenie. Nie potrzebujemy żadnej pomocy. Dziękujemy”. Więc nie zrobiłam nic - odparła winda. Milczała chwilę. - Czy źle zrobiłam?
- Bardzo źle - szepnęła Carol. - Powinnaś była wezwać pomoc, tak jak prosił.
- Co mogłabym teraz zrobić? - spytała winda.
- Zadzwoń do Departamentu Policji w San Francisco i poproś, żeby kogoś tutaj przysłali. Powiedz im, co się zdarzyło. Mężczyzna z kobietą porwali pana Gardena, a ty nie zrobiłaś nic - dodała.
- Przepraszam, pani Garden - pokajała się winda.