Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
..
Czy znowu musiał o nich myśleć? Zaklął i przewrócił się na brzuch, wciskając twarz
w ciepłą poduszkę. Leżał tak, ciężko oddychając i kręcąc się na prześcieradle. Niechże już
będzie rano. Wypowiadał te słowa każdego wieczora. „Dobry Boże, niechże już będzie rano”.
Śniła mu się Virginia i krzyczał przez sen, a jego palce jakby w szale wczepiły się w
prześcieradło.
Rozdział 2
Budzik zadzwonił o piątej trzydzieści. Robert Neville wyciągnął ścierpniętą rękę w poranny
smutek i nacisnął wyłącznik.
Potem sięgnął po papierosy. Zapalił jednego i usiadł na łóżku. Po chwili wstał, poszedł
do dużego pokoju, wreszcie zbliżył się do judasza, by spojrzeć na zewnątrz.
A tam, na trawniku stały bezgłośnie ciemne postacie, nieruchome jak żołnierze na
warcie. Kiedy tak na nie patrzył, niektóre zaczęły się poruszać i odchodzić. Słyszał, jak
wymieniały pomruki niezadowolenia. Minęła kolejna noc.
Wróciwszy do sypialni zapalił światło i zaczął się ubierać. Nakładając koszulę słyszał,
jak Ben Cortman krzyczał.
- Wychodź, Neville!
I na tym się kończyło. Odchodzili stąd słabsi, niż byli wtedy, gdy tu przybyli
ostatniego wieczora. Robert Neville już o tym wiedział. Chyba że ofiarą padał ktoś z nich.
Robili to często. Nie było między nimi zgody. Ich potrzeba była jedynym motywem działania.
Ubrał się, a potem wziąwszy ołówek, chrząknął i zapisał, co trzeba było zrobić tego
dnia.
Tokarka u Searsa
Woda
Sprawdzić prądnicę
Kołki do desek (?)
To, co zwykle
Śniadanie zjadł w pośpiechu: szklanka soku pomarańczowego, grzanka i dwie
filiżanki kawy. Zjadł szybko, myśląc, że dobrze byłoby mieć cierpliwość i jeść bez pośpiechu.
Po jedzeniu wyrzucił talerz i filiżankę do kosza i umył zęby.
„Przynajmniej jeden dobry nawyk” - pocieszał sam siebie.
Pierwsze, co zrobił po wyjściu na zewnątrz, było spojrzenie w niebo. Było przejrzyste,
dosłownie bez jednej chmurki. Będzie zatem mógł gdzieś wyjść. To dobrze.
Przechodząc przez werandę, kopnął niechcący kawałki lustra.
„No tak, cholerny patent” - pomyślał - „tak, jak myślałem, rozbiło się”. Posprzątać
postanowił później.
Jedno z ciał leżało na chodniku, drugie było częściowo w krzakach. W obydwu
przypadkach były to ciała kobiet. Właściwie prawie zawsze były to kobiety.
Otworzył drzwi garażowe i wyprowadził swoją furgonetkę marki Willys. Wokół
panowała rześkość wczesnego poranka. Potem, wysiadłszy z auta otworzył tylne drzwi.
Wciągnął robocze rękawice i podszedł do ciała leżącego na chodniku.
Ciągnąc je przez trawnik i wrzucając na brezentowe płótno myślał, że z całą
pewnością w dziennym świetle nie było w nich nic pociągającego. Nie została w nich ani
jedna krople. Ciała obydwu kobiet miały kolor ryb, które długo pozostawały bez wody.
Zatrzasnął i zamknął tylną klapę samochodu.
Następnie obszedł trawnik zbierając wszystkie kamienie i cegły. Wkładał je do torby,
którą także wrzucił do auta. Zdjął rękawice, poszedł do domu, gdzie umył ręce i przygotował
sobie lunch: dwie kanapki, kilka placków i termos z gorącą kawą.
Gdy się z tym uporał, poszedł do sypialni, skąd wziął torbę z przygotowanymi
żerdziami. Przerzucił ją przez ramię i przypiął do futerału, w którym nosił młotek. Potem
wyszedł na zewnątrz, zamknąwszy frontowe drzwi na klucz.
Nie zadawał sobie trudu, by tego ranka szukać Bena Cortmana, było tyle innych
rzeczy do zrobienia. Przez chwilę przemknęło mu przez głowę, że postanowił przecież
uszczelnić dom.
„Ech, do diabła z tą robotą” - pomyślał - „zrobię to jutro albo któregoś pochmurnego
dnia.
Wsiadł do samochodu i rzucił okiem na swoją listę. „Tokarka u Searsa, to trzeba
załatwić najpierw”. Naturalnie, kiedy pozbędzie się ciał.
Włączył silnik i pospiesznie wycofał na ulicę, następnie skierował auto ku Alei
Compton. Tam skręcił w prawo i pojechał na wschód. Po obydwu stronach mijał stojące w ci-
szy domy. Także zaparkowane przy krawężnikach samochody były puste, jakby wymarłe.
Robert Neville spojrzał na wskaźnik poziomu paliwa. Została jeszcze połowa baku.
Tak czy inaczej może zatrzymać się przy Western Avenue, by go dopełnić. Bez sensu byłoby
brać paliwo, które trzymał w garażu. Chyba że już w ostateczności.
Podjechał do opustoszałej stacji i zaciągnął hamulec. Wziął beczkę i przelał paliwo do
baku, aż bursztynowy płyn buchnął z otworu i zaczął strużką ściekać na cement.
Neville sprawdził też poziom oleju, wodę w chłodnicy i w akumulatorze, obejrzał
opony. Wszystko było w porządku. Zazwyczaj samochód był w dobrym stanie, bo szczegól-
nie się o niego troszczył. Jeśli coś zepsułoby się i nie mógłby wrócić do domu przed
zachodem słońca...