Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
..
Batura nie skończył zdania.
Jakiś głuchy, ale wyraźny dźwięk dochodzący z zatoczki przerwał naszą rozmowę,
każąc nadstawić uszu. W pierwszej chwili pomyślałem o Kindze, ale przecież dziewczyna
-jeśli dotarła już na wyspę - miała czekać na północnym brzegu w schowanym za skałami
wehikule.
To musiał być ktoś inny.
Zerwaliśmy się na równe nogi kompletnie zaskoczeni, gdy głuchy dźwięk powtórzył
się raz jeszcze. Przypominało to uderzanie kamieniem o coś twardego i nie ulegało
wątpliwości, że dźwięki dolatywały z południowej strony. Zasypaliśmy pobieżnie ognisko i -
przebijając się przez krzaki w kierunku zatoczki - pognaliśmy tam. Dźwięk powtórzył się
jeszcze raz. Był wyraźniejszy i spłoszył resztki rybitw, których popiskiwania przeszyły
adriatycką noc na wyspie. Już po chwili znaleźliśmy się na skalnym brzegu.
Ktoś uszkodził nasze motorówki. Widzieliśmy wyraźnie w świetle księżyca wodę
wpełzającą do ich kokpitów; nabierały wody, aby zginąć zaraz w spokojnej morskiej toni.
- Dobar većer* [Dobry wieczór (chor.).] - usłyszeliśmy za plecami niski, męski głos.
Drgnęliśmy. I natychmiast się odwróciliśmy. Ujrzeliśmy w księżycowej poświacie
postać stojącą na skalnej skarpie nad nami. Był to średniego wzrostu mężczyzna o krępej
budowie ciała i z odbijającą skąpe światło księżyca kompletnie łysą głową. Na sobie miał
czarny, ociekający wodą obcisły kostium płetwonurka i niewielki plecak. Przede wszystkim
biła od niego pewność siebie wzmocniona przedziwną obojętnością, która pachniała
okrucieństwem.
To był Jurgen Wunderalp.
Dopiero po chwili zauważyłem pistolet tkwiący w jego opuszczonej dłoni.
- Jak mniemam - odezwał się cicho po niemiecku - przerwałem spotkanie przyjaciół.
Przepraszam także za motorówki. Ale cóż... już nie będą wam potrzebne.
Nie przypominał wcale tego poczciwego emeryta Wunderalpa z transatlantyku. Nawet
Batura, zawodowy gangster, przestraszył się dźwięku tych cicho, ale dosadnie
wypowiadanych słów. Człowiek w ciemnym kombinezonie dał nam znać, abyśmy weszli na
brzeg.
Sytuacja nie była wesoła. Wunderalp dowiedział się jakimś cudem o naszym spotkaniu
na wyspie i dostał się tutaj przepływając pod wodą. To był prosty i dyskretny sposób dostania
się tutaj, wszak nie czyniło się hałasu, a woda była ciepła i bez fali. Tylko skąd on się
dowiedział o tym spotkaniu?
Wunderalp kazał nam iść do wnętrza wysepki. Szedł za nami ciężkim krokiem,
kulejąc na lewą nogę i czułem na karku jego zimny oddech.
Wreszcie znaleźliśmy się na środku polanki przy dogasającym ognisku. Wunderalp
wydał polecenie ponownego jego rozpalenia. Po chwili, w świetle ogniska mogłem lepiej
przyjrzeć się naszemu przeciwnikowi. Dopiero teraz zauważyłem z ogromną wyrazistością, że
był typem okrutnym i zdecydowanym na wszystko. O tym mówiły jego oczy. I choć ten
człowiek miał ponad sześćdziesiąt lat, był jednak w doskonałej formie fizycznej. Tacy ludzie
jak on dożywali sędziwego wieku i do późnej starości uprawiali sport, biegali, pływali i
gimnastykowali się. A umierali najczęściej w łóżku albo na polu walki. Black, a raczej
Wunderalp, czy jak mu tam było, prezentował się jako mężczyzna sprawny fizycznie i
wątpiłem, czy nawet młody i wysportowany Jerzy dałby mu radę w walce wręcz.
Znaleźliśmy się w pułapce.
- Gratuluję odbicia więźnia - rzucił Wunderalp w moją stronę. - Ostatnio zrobiłem się
mniej ostrożny. To chyba przez to piekielne chorwackie słońce. Ale gra jeszcze trwa i to ja
wciąż dyktuję warunki. Zaraz mi pan powie, gdzie Milewski ukrył rękopis Bacona. Aha,
zanim to nastąpi, proszę powiedzieć, gdzie jest dziewczyna, z która pan przyjechał do Vrsaru?
I po co tutaj w ogóle przyjechała?
Batura spojrzał na mnie kątem oka. Widać było, że Jerzy zna niemiecki, a
przynajmniej rozumie sens rozmowy.
- O kim pan mówi? - zwróciłem się do Wuneralpa, udając głupiego.
- O młodej Niemce z pańskiego hotelu, która przyjechała do Rovinja z pańskim
człowiekiem Dańcem. O Kindze Pollock.
- Aaa... o niej?
- Po co przyjechała na Istrię? - powtórzył.
- Szuka wspomnień po swoim dziadku, poruczniku Abwehry Martinie Schmidtcie -
odpowiedziałem niepewny, czy Wunderalp wie o obecności Kingi na wyspie. - Podobno
Schmidt stacjonował w Rovinju podczas drugiej wojny światowej. Panna Pollock uważa, że
jej dziadek zamordował niejakiego Kurta Steinbecka, płetwonurka z jeziora Toplitz. Ale ja tak
nie uważam, panie Wunderalp. Ja myślę, że to płetwonurek Kurt zabił porucznika Schmidta.
Na wiedeńskim cmentarzu leży Schmidt zamiast Steinbecka.
- To gdzie jest w takim razie Steinbeck? - zapytał cicho Wunderalp.
- Na wyspie. Właśnie z nim rozmawiam.
Popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy.
- Kurt Steinbeck - mówiłem dalej, chociaż strach ściskał mnie za gardło - syn kapitana
Gerarda Steinbecka, który w 1944 roku został skazany przez porucznika Schmidta i esesmana
Kaysera z innymi oficerami, po wojnie pomagał Schmidtowi w wydobyciu ostatniej skrzyni z
jeziora Toplitz. Zabił go jednak i zmienił tożsamość. Stał się dziennikarzem współpracującym
z magazynem “Stern”. A po ojcu odziedziczył wiele talentów. Niestety, liczne zdolności
zostały skażone talentem w dziedzinie upodabniającej go do oprawców jego ojca.
Wundralp nic nie powiedział, a jedynie zacisnął ze zdenerwowania mocniej szczęki.
Podszedł do krzesła skradzionego przez Baturę z muzeum i uniósł je jedną ręką. Ale zaraz z
powrotem postawił je na ziemi i dłonią musnął płaskorzeźbę rycerza z herbu Milan znajdującą
się na górnej poprzeczce oparcia.
- Gdzie jest skarb? - zapytał tak cicho, że jego słowa mieszały się niemal z poszumem
Adriatyku. - Co zdołałeś ustalić?
- Niewiele.
- “On the thirsty Knighfs stony way to the hapiness” - rzucił rozgniewany w moją
stronę. - Mówi ci to coś?