Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.„Widzę, iż osiągnięto naukowy konsensus w sprawie tego, że jest jakieś globalne ocieplenie, poza tym większość naukowców uważa, iż emisje wytworzonego...mocno upolityczniony, co sprawia, że wiele obszarów badawczych nauk społecznych, które na pierwszy rzut oka mają „neutralny", apolityczny charakter, mogą...dokonać poważnych zmian w sposobie myślenia - należałoby sprawić, by przywiązywano mniejszą wagę do intymności i wygód uzyskiwanych dzięki dobrym...Impotencja na zamwienie" bardzo czsto sprawia due trud-noci interpretacyjne ze wzgldu na trudnoci w sprecyzowaniu me-chanizmw jej rozwoju...chłostał rózgami nieposłusznych kolegów, oburzeni rodzice chłopców zanieśli skargę do króla, że niewolnik królewski sprawił dzieciom..."Niech się Błękitne nimi zajmą i po sprawie!"- Co się stało? - spytał Ragan, zaś Uno dodał przepra­szającym tonem:- Nie powinienem był...lekarzy, psychologów, wymiaru sprawiedlilogia sądowa, w której możliwe jest wszech- 7 5 0 Z D R O W I E I CHOROBA PSYCHOPATOLOGIA Z J A W I S K SPOŁECZNYCH...Na konferencji uchwalono porozumienie w sprawie utworzenia f- Rady Ministrw Spraw Zagranicznych Wielkich Mocarstw...Barclay zatem wbrew wszystkim i wszystkiemu bronił uparcie do ostatniej chwili planu cofania się na całej linii, planu, który wysławiał przed jednym z...W sprawie tego aspektu twrczoci Peirce'a zob: Feibleman (1964), Gallie (1952)...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

..
Batura nie skończył zdania.
Jakiś głuchy, ale wyraźny dźwięk dochodzący z zatoczki przerwał naszą rozmowę,
każąc nadstawić uszu. W pierwszej chwili pomyślałem o Kindze, ale przecież dziewczyna
-jeśli dotarła już na wyspę - miała czekać na północnym brzegu w schowanym za skałami
wehikule.
To musiał być ktoś inny.
Zerwaliśmy się na równe nogi kompletnie zaskoczeni, gdy głuchy dźwięk powtórzył
się raz jeszcze. Przypominało to uderzanie kamieniem o coś twardego i nie ulegało
wątpliwości, że dźwięki dolatywały z południowej strony. Zasypaliśmy pobieżnie ognisko i -
przebijając się przez krzaki w kierunku zatoczki - pognaliśmy tam. Dźwięk powtórzył się
jeszcze raz. Był wyraźniejszy i spłoszył resztki rybitw, których popiskiwania przeszyły
adriatycką noc na wyspie. Już po chwili znaleźliśmy się na skalnym brzegu.
Ktoś uszkodził nasze motorówki. Widzieliśmy wyraźnie w świetle księżyca wodę
wpełzającą do ich kokpitów; nabierały wody, aby zginąć zaraz w spokojnej morskiej toni.
- Dobar većer* [Dobry wieczór (chor.).] - usłyszeliśmy za plecami niski, męski głos.
Drgnęliśmy. I natychmiast się odwróciliśmy. Ujrzeliśmy w księżycowej poświacie
postać stojącą na skalnej skarpie nad nami. Był to średniego wzrostu mężczyzna o krępej
budowie ciała i z odbijającą skąpe światło księżyca kompletnie łysą głową. Na sobie miał
czarny, ociekający wodą obcisły kostium płetwonurka i niewielki plecak. Przede wszystkim
biła od niego pewność siebie wzmocniona przedziwną obojętnością, która pachniała
okrucieństwem.
To był Jurgen Wunderalp.
Dopiero po chwili zauważyłem pistolet tkwiący w jego opuszczonej dłoni.
- Jak mniemam - odezwał się cicho po niemiecku - przerwałem spotkanie przyjaciół.
Przepraszam także za motorówki. Ale cóż... już nie będą wam potrzebne.
Nie przypominał wcale tego poczciwego emeryta Wunderalpa z transatlantyku. Nawet
Batura, zawodowy gangster, przestraszył się dźwięku tych cicho, ale dosadnie
wypowiadanych słów. Człowiek w ciemnym kombinezonie dał nam znać, abyśmy weszli na
brzeg.
Sytuacja nie była wesoła. Wunderalp dowiedział się jakimś cudem o naszym spotkaniu
na wyspie i dostał się tutaj przepływając pod wodą. To był prosty i dyskretny sposób dostania
się tutaj, wszak nie czyniło się hałasu, a woda była ciepła i bez fali. Tylko skąd on się
dowiedział o tym spotkaniu?
Wunderalp kazał nam iść do wnętrza wysepki. Szedł za nami ciężkim krokiem,
kulejąc na lewą nogę i czułem na karku jego zimny oddech.
Wreszcie znaleźliśmy się na środku polanki przy dogasającym ognisku. Wunderalp
wydał polecenie ponownego jego rozpalenia. Po chwili, w świetle ogniska mogłem lepiej
przyjrzeć się naszemu przeciwnikowi. Dopiero teraz zauważyłem z ogromną wyrazistością, że
był typem okrutnym i zdecydowanym na wszystko. O tym mówiły jego oczy. I choć ten
człowiek miał ponad sześćdziesiąt lat, był jednak w doskonałej formie fizycznej. Tacy ludzie
jak on dożywali sędziwego wieku i do późnej starości uprawiali sport, biegali, pływali i
gimnastykowali się. A umierali najczęściej w łóżku albo na polu walki. Black, a raczej
Wunderalp, czy jak mu tam było, prezentował się jako mężczyzna sprawny fizycznie i
wątpiłem, czy nawet młody i wysportowany Jerzy dałby mu radę w walce wręcz.
Znaleźliśmy się w pułapce.
- Gratuluję odbicia więźnia - rzucił Wunderalp w moją stronę. - Ostatnio zrobiłem się
mniej ostrożny. To chyba przez to piekielne chorwackie słońce. Ale gra jeszcze trwa i to ja
wciąż dyktuję warunki. Zaraz mi pan powie, gdzie Milewski ukrył rękopis Bacona. Aha,
zanim to nastąpi, proszę powiedzieć, gdzie jest dziewczyna, z która pan przyjechał do Vrsaru?
I po co tutaj w ogóle przyjechała?
Batura spojrzał na mnie kątem oka. Widać było, że Jerzy zna niemiecki, a
przynajmniej rozumie sens rozmowy.
- O kim pan mówi? - zwróciłem się do Wuneralpa, udając głupiego.
- O młodej Niemce z pańskiego hotelu, która przyjechała do Rovinja z pańskim
człowiekiem Dańcem. O Kindze Pollock.
- Aaa... o niej?
- Po co przyjechała na Istrię? - powtórzył.
- Szuka wspomnień po swoim dziadku, poruczniku Abwehry Martinie Schmidtcie -
odpowiedziałem niepewny, czy Wunderalp wie o obecności Kingi na wyspie. - Podobno
Schmidt stacjonował w Rovinju podczas drugiej wojny światowej. Panna Pollock uważa, że
jej dziadek zamordował niejakiego Kurta Steinbecka, płetwonurka z jeziora Toplitz. Ale ja tak
nie uważam, panie Wunderalp. Ja myślę, że to płetwonurek Kurt zabił porucznika Schmidta.
Na wiedeńskim cmentarzu leży Schmidt zamiast Steinbecka.
- To gdzie jest w takim razie Steinbeck? - zapytał cicho Wunderalp.
- Na wyspie. Właśnie z nim rozmawiam.
Popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy.
- Kurt Steinbeck - mówiłem dalej, chociaż strach ściskał mnie za gardło - syn kapitana
Gerarda Steinbecka, który w 1944 roku został skazany przez porucznika Schmidta i esesmana
Kaysera z innymi oficerami, po wojnie pomagał Schmidtowi w wydobyciu ostatniej skrzyni z
jeziora Toplitz. Zabił go jednak i zmienił tożsamość. Stał się dziennikarzem współpracującym
z magazynem “Stern”. A po ojcu odziedziczył wiele talentów. Niestety, liczne zdolności
zostały skażone talentem w dziedzinie upodabniającej go do oprawców jego ojca.
Wundralp nic nie powiedział, a jedynie zacisnął ze zdenerwowania mocniej szczęki.
Podszedł do krzesła skradzionego przez Baturę z muzeum i uniósł je jedną ręką. Ale zaraz z
powrotem postawił je na ziemi i dłonią musnął płaskorzeźbę rycerza z herbu Milan znajdującą
się na górnej poprzeczce oparcia.
- Gdzie jest skarb? - zapytał tak cicho, że jego słowa mieszały się niemal z poszumem
Adriatyku. - Co zdołałeś ustalić?
- Niewiele.
- “On the thirsty Knighfs stony way to the hapiness” - rzucił rozgniewany w moją
stronę. - Mówi ci to coś?