Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Cyryl tak się odznaczał w naukach, że go już w młodości zaczęto nazywać filozofem; widząc te jego zdolności ojciec, oddał go na wyższe nauki do Konstantynopola, gdzie wkrótce został bibliotekarzem biblioteki patryarszej, a potem profesorem filozofii. Tymczasem Metody w innej stronie cesarstwa przebywając dosłużył się wysokiej godności namiestnika cesarskiego w jednej prowincyi słowiańskie. Obydwom jednakże braciom sprzykrzyło się życie na wielkim świecie; najpierw Metody, a potem także Cyryl poświęcili się żywotowi zakonnemu i mieszkali razem w klasztorze na górze Olimpie; odtąd już nie rozłączyli się nigdy. Ale nie długo im było używać klasztornej zaciszy: sława ich nauki i świątobliwości zbyt była wielką, żeby przy pierwszej sposobności nie miano od nich zażądać czynów, tam, gdzie właśnie tych dwóch przymiotów razem trzeba było.
W sąsiedztwie cesarstwa bizantyńskiego, na północy Czarnego Morza, pomiędzy wielkiemi rzekami Wołgą a Donem mieszkał lud Chazarów, obcy zupełnie Słowianom, a który-to lud tem się odznaczał, że różne wiary wśród niego się szerzyły; wiara mahometańska, a jeszcze bardziej żydowska coraz więcej tam miały wyznawców, swoją zaś drogą dużo było rozmaitych pogan. Władca ich ówczesny, czyli ich chagan, wolałby był jednak widzieć u swego ludu chrześcijaństwo, niż tamte błędne wiary. Posyła tedy do Konstantynopola, do cesarza i patryarchy, prosząc, aby raczył posłać im jakiego uczonego męża, któryby ich prawdziwej wiary katolickiej nauczył. Wybór padł. na Cyryla i Metodego. Wybrali się w podróż i stanęli po drodze w handlowem mieście Chersoniu, na granicy cesarstwa i chazarskiego państwa, gdzie już pomiędzy ludnością mieszkali także Chazarowie; zatrzymali się tutaj umyślnie czas dłuższy, aby się nauczyć języka chazarskiego; pamiętali bowiem dobrze, że słowo boże bardziej przylgnie do najtwardszego nawet serca, gdy mu się je opowiada w ojczystym języku.
Cherson jest miasto ważne w historyi Kościoła św. Tu bowiem przebywał na wygnaniu uczeń św. Piotra i następca jego na papiestwie, św. Klemens; tutaj też męczeńską śmierć poniósł z rozkazu cesarza rzymskiego. Św. Klemens bowiem tutaj na swem wygnaniu nie przestawał szerzyć słowa bożego, ale przeciwnie, tak gorliwie nawracał, że czasem po kilkaset osób naraz wiarę św. przyjmowało. Pisze o tem X. Skarga w Żywotach Świętych: "O czem gdy się cesarz dowiedział, posłał starostę swego, który też wielu chrześcijan pomęczył. Ale widząc, że wszyscy z radością na śmierć idą, zaniechał pospolitych ludzi i samemu Klemensowi kazał czynić bawochwalcze ofiary; gdy zaś święty papież ofiar pogańskich czynić nie chciał, kazał go tenże starosta zawieść na morze daleko i utopić z uwiązaną u szyi kotwicą, aby chrześcijanie ciała jego znaleść nie mogli. Chrześcijanie modlili się długo gorąco, aby im Bóg ukazał ciało męczennika swego; a Bóg sprawił i ustąpiło morze w zad trzy mile; co wierni widząc, nie bojąc się wrócenia wody, z wiarą wielką szli dnem morskiem i znaleźli marmurowy grobowiec zgotowany od aniołów, a w nim leżące ciało św. Klemensa, a wedle niego kotwicę ową, która u szyi uwiązaną była. Z objawienia bożego jednakże nakazanem im było nie ruszać ztamtąd świętego ciała i przyrzeczonem, że zawsze w rocznicę męczeństwa, morze tak samo cofać się będzie. Rzeczywiście trwał ten cud długie wieki, póki go godni byli mieszkańcy tej krainy; ale gdy ustały prześladowania, popsowala się ich pobożność, a potem różnych narodów przychodniowie zrobili z Chersonii handlowe miasto, w którem nie o św. Klemensie myślano, ale o robieniu pieniędzy." Z dawnych czasów zostało tylko proroctwo, że święte relikwie wrócą kiedyś do Rzymu.